Kaczorowi Donaldowi stuknął ósmy krzyżyk. Znerwicowanego nieroba z wiecznym debetem na koncie nadal kochają miliony, bez względu na metrykę.

Dziewiątego czerwca najpopularniejszy kaczor obchodzi 80. urodziny. Rzecz jasna, nie zestarzał się choćby i o dzień, mało też zmądrzał, niezmiennie ma pecha, który jest tyleż legendarny, co przesadzony. Nie raz i nie dwa zdarzało mu się przecież zdobyć fortunę, przeżyć przygodę godną Indiany Jonesa, zwiedzić pół kuli ziemskiej, złamać niejedno serce, zawiązać przyjaźnie na całe życie, a nawet zostać superbohaterem.

Donald to zuch w masce przeciętniaka, symbolizujący potencjał skrywany przez stereotypowego Smitha czy Kowalskiego, ale i obnażający jego przywary. Kiedy coś idzie nie po jego myśli, gotuje się ze złości, czerwienieje na twarzy, a z uszu leci mu dym, lecz umie wziąć sprawę we własne ręce i, choć cherlawy, potrafił nawet znokautować rekina jednym ciosem. Zresztą opieka nad trzema siostrzeńcami, Hyziem, Dyziem i Zyziem, którzy nieraz roznieśli dom czy podwórko do najłatwiejszych nie należy, a Donald łączy obowiązki kaczki domowej z permanentnym poszukiwaniem pracy, najlepiej mało wymagającej i dobrze płatnej. Tej nie znajdzie u swojego wuja Sknerusa, rekina biznesu, kaczogrodzkiej szychy, u którego nasz bohater ma ciągły dług i wdzięczności, i finansowy. Owszem, robota dla niego jest, ale najczęściej brudna, niewdzięczna, bywa nawet, że i na lewo, co niechybnie wiąże się z brakiem honorarium. Ale wyjścia nie ma, bo Sknerus taryfy ulgowej nie uznaje i jeśli Donald zalegałby z czynszem, bez mrugnięcia okiem krewniak eksmitowałby go na bruk.

Klasyczne kłopoty Donalda nie ograniczają się do problemów natury pieniężnej, bo jego chroniczny pech znajduje swoje złośliwe odbicie w obłędnym wręcz szczęściu jego kuzyna Gogusia, z którym rywalizuje. A idzie im przeważnie o obiekt uczuć, niejaką Daisy. Prawdziwym nemezis kaczora w marynarskim wdzianku jest jednak pan Jones, sąsiad z piekła rodem. Obaj panowie od lat prowadzą regularną wojnę, której końca nie widać. Jeśli do stawki dorzucić jeszcze niereformowalnych recydywistów, włamywaczy Braci Be, niestrudzenie polującą na szczęśliwą dziesięciocentówkę Sknerusa wiedźmę Magikę De Czar oraz wiecznie psujące się auto, ręce opadają. Donald nie poddaje się jednak, miewa sukcesy i ponosi porażki, znokautowany wstaje, ku uciesze i refleksji widzów oraz czytelników, których konsekwentnie gromadzi od lat 30. ubiegłego wieku.

Zdobądź pakiet komiksów o Kaczorze Donaldzie w naszym konkursie>>

Debiut na ekranie zaliczył już w 1934 roku, choć pomysł na postać kumpla – a czasem także niechętnego Myszce Miki ancymona – kiełkował w głowie Walta Disneya już wcześniej, kiedy przebojową postać jego studia trzeba było ze względu na rosnącą popularność wśród dzieci nieco utemperować. Donald miał uosabiać to, co irytujące, miał być piekielnikiem i kontrastem dla dobrodusznego, pogodnego Mikiego. I takim go pokochano, choć bywał zazdrosny o sławę przyjaciela. Dość powiedzieć, że szybko prześcignął popularnością Mikiego, a studio Disneya oszlifowało kaczora i dorzuciło mu parę dobrych cech. Na przykład w czasie II wojny Donald służył jako propagandowa zabawka (za film „Der Führer’s Face” otrzymał nawet Oscara), dołączył do bandy Mikiego i Goofy’ego, ale po 1945 roku znowu powrócił do roli popychadła i dostawał po kuprze od całej galerii barwnych postaci, choć pozostał bohaterem niejednoznacznym.

Nie bez znaczenia dla popularności Donalda są oczywiście komiksy. Z początku pojawiał się w nich gościnnie, aż przyćmił innych bohaterów gazetowych pasków, do czego rękę przyłożył rysownik i scenarzysta Al Taliaferro, który położył podwaliny pod budowę rozległego dziś uniwersum Donalda, tworząc choćby jego trzech siostrzeńców czy ikoniczne auto. I jeśli Taliaferro uznać za ojca chrzestnego Donalda, tak Carl Barks jest demiurgiem jego świata – to on zbudował Kaczogród, napisał Braci Be, Gogusia, Daisy, Sknerusa i innych, kodyfikując zasady panujące w tej komiksowej rzeczywistości. Rozpoczął pisanie dłuższych historii, nie tylko opierających się na slapsticku, lecz także czysto przygodowych (ponoć tła Urodziny Kaczora Kaczorowi Donaldowi stuknął ósmy krzyżyk. Znerwicowanego nieroba z wiecznym debetem na koncie nadal kochają miliony, bez względu na metrykę zdarzało mu się podkradać z „National Geographic”), które zainspirowały kontynuatorów jego dzieła, w tym tego najwybitniejszego, Dona Rosę, zdobywcę dwóch nagród Eisnera za „Życie i czasy Sknerusa McKwacza”. Po Stanach Zjednoczonych bodaj najważniejszym ośrodkiem komiksowego Kaczogrodu są Włochy, gdzie dorzucono kolejne cegiełki do budowli wzniesionej przez Barksa czy Rosę, to tam wymyślono Superkwęka, bohaterskie alter-ego Donalda. To właśnie włoskie dzieła trafiają najczęściej do naszych księgarń i salonów z prasą. Publikujące je wydawnictwo Egmont świętuje właśnie 20-lecie komiksów o Mikim i Donaldzie w Polsce (szczegóły w ramce obok).

Truizmem jest mówić, że Kaczor Donald to jedna z najjaśniejszych gwiazd na popkulturowym firmamencie. Nabije sobie jeszcze niejednego guza, straci tonę złota, dostanie kuksańca, ale za 20 lat, kiedy dobije setki, będzie mógł liczyć na kolejną porcję peanów na swoją cześć.