Jedni noszą duże gałki oczne na głowach, inni przebierają się za najstraszliwsze postaci z horrorów, kolejni malują, używają animowanych postaci albo zakładają maski, kostiumy lub kaski. Wykonawców, którzy chowają się za różnego rodzaju maskami, można znaleźć w każdym niemal gatunku. The Residents, Mudvayne, Kiss, Gorillaz, Slipknot, Lordi, Gwar, deadmau5, Daft Punk. Oczywiście nie jest sztuką samo namalowanie sobie czegoś na twarzy albo założenie dziwnego kasku. Trzeba jeszcze umiejętnie to wykorzystać, sprzedać, stworzyć do tego otoczkę. Mistrzami tworzenia postaci na scenie i chowania się za nimi byli już przecież Alice Cooper i Dawid Bowie. Oczywiście ich prawdziwa tożsamość była przy tym dobrze znana.
Bardziej ekstremalną formą schowania się za wymyśloną maską jest kompletne odcięcie się i ukrywanie swojego prawdziwego oblicza, nazwiska, pochodzenia. Dobrym przykładem jest tu szwedzki zespół heavymetalowy Ghost, znany też jako Ghost B. C. Nazwiska muzyków do dzisiaj pozostały nieujawnione, jako członkowie zespołu nazywają się Nameless Ghoul, a wokalista przebrany za papieża to Papa Emeritus II. Ukryci za maskami i kapturami skutecznie ukrywają swoje oblicze, a to dzisiaj jest przecież wyjątkowo trudne. To rodzaj zespołu, który za zadanie przyjął sobie nie tylko dzielenie się z fanami swoją muzyką, lecz także swoistym spektaklem.
Z podobnego założenia wychodzi francuski duet Daft Punk. Co prawda ich prawdziwa tożsamość jest znana, to Guy-Manuel de Homem-Christo i Thomas Bangalter, ale już rzeczywisty wizerunek niemal w obiegu nie istnieje. Są za to nieodłączne, rozpoznawalne nie tylko w muzycznym światku kaski. Doskonałym przykładem tego, jak działa taki zabieg, był ostatni wyścig Formuły 1 w Monako. Kierowców jednego z zespołów na padok przyprowadzili dwaj panowie w kaskach, tak charakterystycznych, że nawet ci, którzy nie mają żadnej płyty Daft Punk w domu, na pewno zorientowali się, co to za dżentelmeni. To też pokazuje, jak doskonałymi PR-owcami są Francuzi. Całą swoją markę zbudowali przecież na tajemniczym, futurystycznym wizerunku. WWarszawie mogliśmy się o tym przekonać, korzystając z metra. Na ścianach pojawiły się wizerunki Daft Punk. Zresztą w kostiumach zaprojektowanych przez Saint Laurent. W limitowanej wersji płyty „Random Access Memories” wypuszczono też specjalnie zaprojektowane trójwymiarowe maski.
Nietypowe zabiegi marketingowe i właśnie owa tajemniczość dały im miejsce na okładce „Rolling Stone”, w „Time” czy „New Yorkerze”, a u nas zaledwie w dwa dni od premiery „Random Access Memories” pokryła się złotem. Czy byłoby tak, gdyby Daft Punk nie mieli specjalnych strojów, a byli ubrani w wytarte dżinsy, koszulki i czapki z daszkiem? Ważne, że za Francuzami stoi też genialna muzyka, która broni się nawet bez całej wizualnej, robotycznej otoczki. Stworzone wraz z Pharrellem Williamsem, Julianem Casablancasem z The Strokes, Panda Bear, Nilem Rodgersem (ma na koncie pracę m.in. z Davidem Bowie), włoską legendą muzyki elektronicznej Giorgio Moroderem, Chilly Gonzalesem i DJ Falconem „Random Access Memories” to genialna elektroniczna wycieczka przez dekady disco. Są tu electro-soul, synth pop, disco z lat 70. i otoczka future. Jest przebojowo, tanecznie, sentymentalnie i wciągająco. W skrócie: do perfekcyjnej marketingowej akcji Daft Punk po raz kolejny dołożyli znakomity muzyczny pretekst. Bo żeby zaistnieć na szczycie muzycznego świata na dłużej, nie wystarczy schować się za wymyśloną maską. Warto też mieć asa w postaci samych dźwięków.
Daft Punk | Random Access Memories | Sony Music | Recenzja: Wojciech Przylipiak | Ocena: 4 / 6