„Kiedy Pilch przestanie pisać dobre książki? W trumnie”. Ten cokolwiek makabryczny żart o autorze „Pod Mocnym Aniołem” krąży w środowisku literackim. Nawet najwięksi adwersarze, których pisarz z Wisły zmasakrował w swoich felietonach, przyznają, że na naszym podwórku jest on zjawiskiem wyjątkowym. Nawet nie chodzi o to, że Pilch od dawna nie wydał słabej książki. Chodzi o to, że on pisze tylko bardzo dobre książki. Ci, którzy wieszczyli, że po wydaniu pierwszego tomu dziennika pisarz ugrzęźnie w komponowaniu kolejnych memuarów i gazetowej felietonistyce, po lekturze „Wielu demonów” powinni więc porzucić nadzieję. Pilch chyba nie potrafi inaczej.
W nowej powieści kolejny raz zabiera nas na Śląsk Cieszyński, swoje prywatne Macondo, w umownie pojmowane realia lat 50. ubiegłego wieku. I ponownie zaludnia opowieść dawnymi bohaterami: mamy pana Naczelnika z żoną, Pastora Mraka z połowicą, Komendanta oraz wielu innych znajomych. Są też nowi, wokół których ogniskują się wydarzenia, zwłaszcza demoniczny listonosz wizjoner Fryc Moitschek, pastorówny Jula i Ola oraz pewien trup samobójcy błąkający się wśród żywych. Tajemniczości, dziwności, pytań i zagadek bez jednoznacznej odpowiedzi jest tym razem u Pilcha wiele. Na dobrą sprawę do końca nie wiemy nawet, kto jest opowiadaczem tej historii, a kto opowiadanym. Z pewnością kluczową rolę odgrywa tu wspomniany Fryc, autor zapisków, w których odkrywa tajemnicę życia i śmierci.
Wszyscy mieszkańcy Sigły są zakładnikami końca, ale pastorówny stały się nimi „za wcześnie”. Nastoletnie dziewczyny dywagują o zaletach palenia ciał zmarłych w krematoriach oraz dociekają, jak to jest być „trumianką”, czyli lokatorką trumny. Rozważania na tematy funeralne powracają w rozmowach i monologach bohaterów wielokrotnie, często ocierając się o humor rodem z Rolanda Topora.
Pilch żongluje konwencjami. Akcja podbita jest sensacyjną intrygą. W Sigle znikają ludzie, a jak nie znikają, to gadają o śmierci, na różne sposoby. Jest wiele demonów, którym ulegają Pilchowi bohaterowie, ale najważniejszy jest jeden. „Wreszcie rozumiesz starych pisarzy, którzy pisali o niepojętej rozpaczy zostawienia wszystkiego. Pożegnaj sosnę na piaszczystym wzgórzu, pożegnaj smagłe ciało, pożegnaj hokej, pożegnaj sztruksową marynarkę – teraz rozumiesz; tysiąc razy lepiej było, jak się nie rozumiało. Żyjesz? Tak jest! Umieranie zaczęło się na dobre” – pisze. Bo nowa powieść Pilcha to rzecz o największym z demonów – odchodzeniu i poczuciu straty. Próbą ocalenia jest literatura, żywioł opowieści, jedyny, który pisarz może przeciwstawić rozpadającej się rzeczywistości.
Patrząc z drugiej strony beletrystycznego lustra – „Wiele demonów” to majstersztyk narracyjnej, frazeologicznej ekwilibrystyki, która stała się znakiem rozpoznawczym prozy Pilcha. Pisarz znów urządził czytelnikom karnawał czytania, ale tym razem w ciemnych, nostalgicznych i pogrzebowych dekoracjach.
Wiele demonów | Jerzy Pilch | Wielka Litera 2013 | Recenzja: Cezary Polak | Ocena: 5 / 6