Jest ich dwóch – trochę jak w bajce. Spokojny i refleksyjny Arnošt prowadzi zapyziały antykwariat, maniakalny furiat Evžen maluje obrazy. Spotykają się w gospodzie „Cisza”, wktórej, jak w każdej porządnej czeskiej gospodzie, goście drą się wniebogłosy przy piwie i sznapsie. Mają po 60 lat. Czy życie właśnie się kończy, czy może to dopiero początek atrakcji? Sytuację podsumowuje inny stały bywalec „Ciszy”, fotograf Šámal: „Jezusie kochany! Jak ja się cieszę, że już nie muszę współżyć!”.
My dopiero powoli odkrywamy Šabacha – Czesi go uwielbiają. W każdej właściwie księgarni jego powieści mają oddzielną półeczkę. Niby są to historie z życia wzięte, podlane po równo ironią i sentymentem, tak proste, że – zdawałoby się – każdy może je napisać. Nic z tego. To iluzja doskonała i z pewnością żadne ciepłe kluchy.
Šabach jest precyzyjny jak szwajcarski zegarek, a przy tym obdarzony anarchistycznym poczuciem humoru. Opowiada o życiowych tragediach, rodzinnych konfliktach i uczuciowych katastrofach, co chwila wywołując u czytelnika wybuchu śmiechu. Ale jakiego rodzaju jest to śmiech? Nieco apokaliptyczny, przynoszący niespodziewane katharsis, w pewnej mierze biorący się również z kłopotliwego zażenowania. Krótko mówiąc, to nie rechot, to śmiech wysokiej jakości. Jest w tych książkach oczywiście duch czeskiej knajpianej gawędy imasa mądrego liryzmu zmieszanego z poczuciem absurdu. Wszystko to jednak ma nam przypominać, że jesteśmy śmiertelni i z tym akurat nic się zrobić nie da. Można się tylko inteligentnie uśmiechać. Ewentualnie kochać, póki jeszcze czas.
Masłem do dołu | Petr Šabach | przeł. Julia Różewicz | Afera 2013 | Recenzja: Piotr Kofta | Ocena: 5 / 6