Fritz J. Raddatz, autor jednej z ciekawszych biografii Karola Marksa, wspominał kiedyś, że przebywając w Moskwie wraz z pewnym literatem, był stale nagabywany przez swojego kompana, by wybrać się do rodzinnego domu autora „Kapitału”.
/>
Literat bardzo się zdziwił, gdy usłyszał, że Marks przyszedł na świat nie w Moskwie, lecz w Trewirze. I że był Niemcem, a nie Rosjaninem. Anegdota ta przypomina mi się za każdym razem, gdy ktoś zaczyna rozprawiać o historii, prezentując następujące rozumowanie: skoro Marks był czytany przez Stalina, a Stalin nie dopuścił po 1945 r. do odrodzenia się suwerennej Polski, musi to oznaczać, że marksizm jest ideologią z gruntu antypolską. Książka, którą przygotowali Holger Politt i Przemysław Wielgosz, pokazuje wyraźnie, że to błędne wnioskowanie.
W rzeczywistości było dokładnie odwrotnie. Karol Marks podejmował temat polskiej niepodległości nie raz i nie dwa, tylko wielokrotnie. Nie były to też ogólne odwołania rysowane za pomocą grubej kreski. Jak teraz, gdy ktoś do jednego wora wrzuca Amerykę Trumpa, Węgry Orbána, Turcję Erdoĝana oraz Polskę Kaczyńskiego, obwieszczając, że oto liderzy „współczesnego populizmu”. Marks też lubił duże tezy – bez tego nie stworzyłby przecież teorii walki klas, imperializmu czy akumulacji kapitału, do których nawet dziś po inspirację sięga wielu ekonomistów. Pisząc o Polsce, był jednak dość uważny i dokładny. Dość powiedzieć, że wybór tekstów o sprawie polskiej nie jest cienką broszurką, lecz książką z prawdziwego zdarzenia.
/>
Najważniejsze jest jednak to, że ideolog XIX-wiecznego komunizmu był wielkim orędownikiem polskiej niepodległości. W powstaniach narodowowyzwoleńczych widział dążenie słuszne i zgodne z jego logiką dziejów. Uważał też, że polskie powstania są bardzo nowoczesne – w tym sensie, że czerpią z demokratycznego ducha rewolucji francuskiej. Nie są wyłącznie kontratakiem zdesperowanej szlachty, która wymachuje narodowym sztandarem, by przywrócić społeczne status quo ante, czyli istniejący w I Rzeczpospolitej system wyzysku opartego na politycznym monopolu arystokracji i pańszczyźnie. Rewolucyjny duch, który Marks dostrzegał u polskich spiskowców, przywódców i ideologów powstań, przejawiał się jego zdaniem w próbach rozerwania struktur klasowego wyzysku, zaprowadzenia reform gospodarczych i politycznych z uwzględnieniem głosu ludu i wieloetniczności – a nie restauracji tego, co było.
Autor „Kapitału” zainteresował się Polską po upadku powstania styczniowego w 1864 r. Drugą stroną tego medalu była jego antyrosyjskość. Niemiec widział w państwie carów nie tylko żandarma pacyfikującego narodowowyzwoleńcze irredenty w naszej części Europy. Nie lubił Rosji również z powodu panującej tam gnuśności demokratycznej czy socjalistycznej opozycji. W czasach największej aktywności twórczej i politycznej punktem odniesienia były dla Marksa kraje Europy Zachodniej. To w Wielkiej Brytanii albo Niemczech miała się rozpocząć rewolucja socjalistyczna. Łaskawszym okiem na Wschód zaczął zerkać dopiero pod koniec życia.
Tu Marks się pomylił. Nie przyszło mu do głowy, że to właśnie w nielubianej przez niego Rosji znajdzie tak wielu uczniów. I to na tyle skutecznych, że gdy inni będą o walce klas jedynie dyskutować, tamci w Rosji przejdą do czynów. Ale to już jest zupełnie inna historia.