Na najnowszej historii Warszawy najmocniej odcisnęły piętno dwa powstania - Powstanie w Getcie i Warszawskie. Tworzą one jedną opowieść o walce obywateli Rzeczpospolitej przeciwko Niemcom – mówi Dawid Wildstein, pomysłodawca cyklu spotkań "Warszawa dwóch powstań"

PAP: Tak się złożyło, że dwa powstania, które miały miejsce w okupowanej Warszawie rok po roku przez kilka dekad konkurowały o miejsce w pamięci historycznej. Po wojnie Powstanie Warszawskie było spychane w niepamięć, do tej pory na Zachodzie fraza "powstanie warszawskie" jednoznacznie kieruje pamięć do rzeczywistości getta w kwietniu 1943 r. Nawet gdy powstało Muzeum Powstania Warszawskiego, to opowieści o powstaniach były rozdzielone.

Dawid Wildstein: Ale to rozdzielenie to kłamstwo, szczególnie względem Warszawy. Nad płonącym gettem w 1943 r. powiewały dwie flagi obok siebie - polska i żydowska. Trudno o większy symbol braterstwa dwóch narodów i oddziaływania na żydowską wspólnotę romantycznej tradycji polskich powstań z XIX wieku. Warszawa jest dzieckiem dwóch powstań, i nawet jej dzisiejsza struktura, jej dzisiejsza przestrzeń jest tak naprawdę zdeterminowana przez te dwa zrywy. Powstanie w getcie było oczywiście zrywem na zupełnie inną skalę niż Powstanie Warszawskie, ale agresja i okrucieństwo niemieckiego okupanta, który zrównał z ziemią cały Muranów, a rok później - resztę miasta, pokazuje pewną wspólnotę losów polsko-żydowskich. Gdy mówimy o rozdziale Polacy-Żydzi, który jest faktyczny, popełniamy błąd odnosząc to rozróżnienie w przeszłość.

Warto pamiętać, że powstanie w warszawskim getcie to był pierwszy zryw polskich obywateli podczas okupacji, walczyli w nim obywatele Polski, a nie Żydzi z innych części Europy. Mordechaj Anielewicz, członkowie Żydowskiego Związku Wojskowego - ci ludzie byli obywatelami II RP, to Rzeczpospolita ukształtowała w nich pewien sposób myślenia o bohaterstwie, o konieczności walki, nawet jeżeli sprawa wygląda na przegraną. Powstanie w warszawskim getcie jest bardzo polskim powstaniem. Ważne, żeby zwłaszcza Zachód, który w zupełnym oderwaniu opowiada o powstaniu w getcie zrozumiał, że jest to element walki Polaków z niemieckim okupantem, w tym wypadku - Polaków żydowskiego pochodzenia.

PAP: Czy Żydzi w Izraelu i Zachód są w stanie przyjąć taką perspektywę?

D.W.: Uważam, że tak. Dwa czy trzy lata temu Izrael na rocznicę powstania w getcie wypuścił znaczek pocztowy, którego głównym elementem były dwie flagi powiewające nad ogarniętym walkami Muranowem w kwietniu 1943 r. - to były flagi polska i izraelska, które rzeczywiście wywiesił podczas powstania Żydowski Związek Wojskowy. Teraz dopiero rozpoczął się proces formułowania takiej opowieści o niemieckiej okupacji w Polsce, w której martyrologia polska i żydowska nie konkurują ze sobą. Okrucieństwo Niemców dotknęło zarówno Polaków jak i Żydów, jedni i drudzy walczyli i ginęli w obozach. Holocaust był możliwy tylko po zniszczeniu polskiej państwowości.

PAP: Czy po siedmiu dekadach od wydarzeń z 1943 i 1944 r. możliwa jest zmiana pamięci o nich?

D.W.: Po to jest inicjatywa cyklu spotkań "Warszawa dwóch powstań". Ona już się przedostała do dyskursu polityków, oni już mówią o Warszawie dwu powstań. Musimy w końcu zobaczyć w tych wydarzeniach jedną opowieść – walkę polskich obywateli przeciwko okrucieństwom niemieckiej okupacji. Zachód powinien zrozumieć a Polacy być dumni, że w powstaniu w warszawskim getcie walczyli polscy obywatele.

PAP: Pamięć o powstaniu w getcie to także wiersz "Campo di Fiori" Miłosza, w którym Polacy z obojętnością przyglądają się tragedii powstania w getcie, żal walczących Żydów, że pomoc od AK była dalece niewystarczająca…

D.W.: Jest bardzo wiele świadectw odwrotnych jak próba wysadzenia muru getta ze strony AK, jak działalność Żydowskiego Związku Wojskowego, które miało z AK silne związki, a było bardzo ważnym elementem sił walczących w getcie. Niewielka skala pomocy AK dla powstania w getcie nie była spowodowana niechęcią do jej udzielania, tylko świadomością tego, jak wielkie siły są zwrócone przeciwko walczącym, do jakiego stopnia Niemcy byli zdeterminowani, świadomość tego, że taka pomoc byłaby nieskuteczna i naraziłaby jeszcze większą liczbę ludzi na represje, śmierć. Winni tej sytuacji nie są AK-owcy, którzy musieli podjąć decyzję z ich punktu widzenia militarnego właściwą, tylko Niemcy.

Rozmawiała Agata Szwedowicz (PAP)