Rap zbyt wulgarny, jazz rzadko spotykany, a pop zbyt celebrycki. Rodzicom niełatwo się pogodzić z gustami muzycznymi nastolatków.

Coraz rzadziej słuchany Roger Waters popadł w jeszcze większą niełaskę, gdy zaczął twierdzić, że walcząca Ukraina jest rządzona przez „siły skrajnego nacjonalizmu”. Były muzyk Pink Floyd stał się bredzącym dziadersem. A przecież kiedyś uchodził za głos pokolenia. Razem z Floydami w przeboju „Another Brick In The Wall” przekonywał w imieniu młodych, że ci nie potrzebują edukacji ani kontroli myśli. „Hej, nauczycielu, zostaw nas, dzieci, w spokoju” – wykrzykiwał refren chór dziecięcy z londyńskiej Islington Green School.
Protest song Floydów uchodził za młodzieżowy samouczek wolnościowych postaw. Bo dorastającym nastolatkom trudno cokolwiek narzucić. Także – kogo i czego mają słuchać. Bo i gusta muzyczne w buntowniczym wieku to mocno indywidualna sprawa. I pokoleniowa.

Sobel lubi dziary, a Leosia jointy

Olga ma dwoje dzieci. Siedmioletni syn jest jeszcze za mały na poważne muzyczne inicjacje, lecz starsza o cztery lata Nina ma już jakieś rozeznanie – tak uważa jej mama. I sobie oraz mężowi przypisuje pewne zasługi w uświadamianiu córki, czego warto słuchać. W domu gra dużo muzyki, głównie rockowej, to samo w aucie. Dzieci nią nasiąkają. Jednak to rówieśniczki mają główny wpływ na muzyczne wybory córki Olgi. Nastolatka dzieli się z nimi muzyką, głównie na Spotify. I przy okazji edukuje mamę. – Dzięki niej poznałam Taylor Swift – przekonuje Olga. W szkole u Niny jest teraz na topie Nirvana (choć ona woli Metallicę), a to za sprawą nowego filmu o Batmanie. Na tej samej zasadzie wróciła moda na Kate Bush (piosenka „Running Up The Hill” dostała drugie życie dzięki serialowi „Stranger Things”). Ale Nina z koleżankami odrabiają też muzyczne lekcje sprzed kilkunastu lat – odkrywają Lady Gagę, Arctic Monkeys i The Neighborhood.
– Muzykę wyłapują z TikToka. Jak im coś wpadnie w ucho, sprawdzają w aplikacji Shazam, co to za kawałek. A jak jakaś piosenka jest fajna, ale zbyt wolna, to ją sobie przyspieszają, żeby była bardziej dynamiczna. Albo przekształcają wokal, np. w programie CapCut. Kreatywnie zmieniają piosenki, po swojemu – próbuje to wszystko ogarnąć Olga.
Mamą jedenastolatka jest też Agnieszka Aksamit-Oknińska – psycholożka dziecięca. Gust Pawła kształtowali z mężem od kołyski. Najpierw była muzyka klasyczna, z naciskiem na Chopina i Ravela. Z „Bolerem” wiąże się ciekawa historia, bo Agnieszka w dzieciństwie tańczyła w zespole harcerskim Gawęda, a na obozach wieczorem zawsze leciało właśnie „Bolero” – jako sygnał, że czas do łóżek. – Śpiewałam Pawłowi gawędowe piosenki do snu, ale jak syn trochę podrósł, to mąż – żeby zrównoważyć tę Gawędę – puszczał w samochodzie kawałki z rockowych rozgłośni. Syn w wieku sześciu lat przerabiał Perfect, Dżem, Red Hotów, AC/DC, Stonesów, Beatlesów czy Doorsów. Mamy rodzinne konto na Spotify, Paweł układa swoje playlisty z piosenek Nirvany, Metalliki, Led Zeppelin, Bruce’a Springsteena czy Jimiego Hendrixa. Ogólnie trochę bluesa i rocka – upraszcza Agnieszka.
Szkolni rówieśnicy jej syna słuchają rapu z YouTube’a. Paweł nie przepada za hip-hopem. Nie ma go przy naszej rozmowie, ale przekazuje przez mamę kilka uwag. Generalnie nie każdy rap jest zły i podziwia ludzi, którzy potrafią rapować, ale, jak podkreśla, nie kuma Sobela, który śpiewa „Bandyta, dziary na pół ryja, bo k… je lubię, a co”, ani stylu Young Leosi, która pali jointa w wannie. Pytam Agnieszkę, czy jako psycholożka ma rozeznanie, czego słuchają nastolatki i czy muzyka jest odpowiedzialna za ich problemy wychowawcze? – W szkole, w której pracuję, dzieciaki wyławiają głównie z YT hiphopowe kawałki i ekscytują się wulgaryzmami. Ale są i wrażliwsze dusze, które pięknie grają i śpiewają. A do gabinetu przychodzą też dzieci słuchające jazzu i rocka, jednak głównie dlatego, że rodzice słuchają takiej muzyki – obrazuje Aksamit-Oknińska.
Krzysztof, tata trojga dzieci (córka 10 lat, młodszy syn 12 lat i starszy 22 lata), słucha w domu dużo klasyki. Trochę z konieczności, bo dwoje młodszych pociech uczęszcza do szkoły muzycznej (skrzypce i wiolonczela), więc w ramach treningu dają domownikom koncerty na żywo. – Młodzi doceniają utwory symfoniczne, bo je przerabiają w szkole. Ale na co dzień wolą coś, przy czym mogą poskakać. Lubią The Dumplings czy Dawida Podsiadłę, bo tego typu muzyka leci zwykle z radia, kiedy jedziemy samochodem. Natomiast nie słuchają disco polo – zapewnia Krzysztof.
Przysłuchuje się nam dziesięcioletnia Marta, która koniecznie chce dołączyć do rozmowy. – Na Spotify najbardziej lubię słuchać piosenki „Summertime Sadness” Lany Del Rey, a także „Live Another Day” Kordhella oraz Darii Zawiałow. A na TikToku lubię oglądać filmiki z serii Happy Horses – wylicza. To kilkusekundowe zabawne gagi z końmi w rolach głównych, okraszane muzyką. Zwykle są to instrumentalne urywki znanych piosenek, np. „Ciała i rozumu” Happysad albo „Happy” popowego boysbandu Here At Last.
Pytam Krzysztofa, czy zamiłowanie do muzyki przekazuje się z pokolenia na pokolenie, a dzieci nasiąkają repertuarem rodziców? Znany wokalista Tomasz Organek opowiadał mi kiedyś, że to właśnie ojciec zaszczepił mu miłość do Hendrixa, a piosenkarka Natalia Sikora, która od pewnego czasu realizuje się w repertuarze Miry Kubasińskiej, nasłuchała się w domu dużo numerów Breakoutu. Takich opowieści jest więcej, jak te o rodzinnych wyjazdach na jeden czy drugi festiwal razem z dziećmi. I te dzieci wracały później do takiego Jarocina ze swoimi pociechami. – Coś w tym jest – zgadza się Krzysztof. – Najstarszy syn wychowywał się na Armii i Dezerterze, bo ja za młodu dużo przerabiałem polskiego punka. Z kolei mój ojciec namiętnie słuchał Trójki, więc i mnie się udzieliło. Do tego stopnia, że dziś jestem słuchaczem Radia 357.

Potrzeba superbohatera

Pod koniec października na facebookowym profilu wytwórni GAD Records, która specjalizuje się w wydawaniu archiwalnych pereł z kręgu polskiego jazzu, rocka czy muzyki filmowej, pojawiła się informacja o serii płyt przygotowywanych razem ze Studiem Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej. To tam narodzili się Bolek i Lolek, Reksio czy Baltazar Gąbka. Teraz część archiwum dźwiękowego SFR doczeka się fonograficznej dokumentacji. Krótko mówiąc: bajki, czyli sporo muzyki, którą obecni dorośli pamiętają ze swojego dzieciństwa. Pierwsze cztery płyty – „The Best Of Studio Filmów Rysunkowych”, „Pampalini łowca zwierząt”, „Bolek i Lolek na Dzikim Zachodzie” oraz „Mini Polish Animated Shorts 1966–69” z muzyką m.in. Krzysztofa Komedy, ukażą się pod koniec listopada. Pozostałe cztery – na początku przyszłego roku.
Właściciel GAD Records Michał Wilczyński jest ojcem dziewięcioletniej Zosi. Niedawno byli na koncercie Sanah w Bielsku. – Zupełnie nie moje klimaty. Poszedłem przez wzgląd na córkę, bo od pół roku słuchałem, że chce koniecznie zobaczyć Sanah na żywo – śmieje się Wilczyński. To nie był koncertowy debiut dziewięciolatki. Tydzień wcześniej poszła z tatą na występ Porcupine Tree w Spodku – brytyjskiej kapeli grającej od końca lat 80. progresywnego rocka. To już ewidentnie klimaty ojca, który – choćby z zawodowego obowiązku – musi być na bieżąco z tym, się dzieje się w branży. A Zosia, chcąc nie chcąc (raczej chcąc), towarzyszy mu. – Daria Zawiałow, Dawid Podsiadło, Ralph Kamiński, Ariana Grande, Harry Styles, ale też Queen – Wilczyński tworzy na poczekaniu ranking ulubionych wykonawców córki. Mówi, że Zosia osłuchuje się, jak jadą samochodem. – Niczego nie narzucam, jedynie dokonuję selekcji piosenek – uśmiecha się tata Zosi.
GAD Records wydało kilka płyt z muzyką Andrzeja Korzyńskiego – kompozytora, który pisał dużo muzyki do filmów, spektakli teatralnych, ale też dla dzieci. Saga przygód Pana Kleksa to jego dzieło i nieodłącznego syntezatora Roland TB 303 Bassline, dzięki któremu powstały takie przeboje jak śpiewana przez Małgorzatę Ostrowską „Meluzyna”. Korzyński stworzył też muzykę do filmu przygodowego „W pustyni i w puszczy” (1973 r.). Wymyślał też muzyczne ilustracje do bardziej wymagających obrazów, jak baśń filmowa „Pierścień i róża” (1987 r.), gdzie musiał w zgodzie z fabułą komentować piosenkami niekiedy sceny grozy, bo przecież bajki nie zawsze są cukierkowe, więc i muzyka taka być nie może.
Kompozytor – ale i autor tekstów – siadając do pisania dla dzieci, zawsze konsultował pomysły z nastoletnim synem. I jeśli tekst mu nie podobał, bo zgrzytał jako sztucznie młodzieżowy, piosenka trafiała do kosza. Pisanie o kwiatuszkach i motylach – jak twierdził kompozytor – jest właśnie próbą narzucania nienaturalnej konwencji. Najlepiej wykreować dzieciom superbohatera, z którym będą się utożsamiać, to i łatwiej przyswoją muzykę. Korzyński miał na myśli wymyślonego przez siebie szalenie popularnego w latach 80. Franka Kimono (w tej roli wystąpił aktor Piotr Fronczewski) i napisaną przez siebie parodystyczną piosenkę „King Bruce Lee karate mistrz”, która stała się przebojem. Ale przebojem – dopowiedzmy – młodej widowni, o czym zadecydował nastoletni język, prosty rym i dyskotekowy rytm.
„Dziecko odbiera muzykę syntetycznie jako całość, nie zaś analitycznie, jak dorośli. Nie spostrzeże ciekawego rozwiązania harmonicznego czy logicznego rozwinięcia frazy. Ono przyjmuje piosenkę jako gotowy wyrób” – przekonywał Korzyński w rozmowie z „Magazynem Muzycznym” w czerwcu 1986 r. I dodawał, że muzykę dla dzieci pisze tak samo jak dla dorosłych – aranżuje w stylu disco albo na rockowo. Tylko teksty są skrojone pod wyobraźnię nastolatka.

Był „Tik-Tak”, jest TikTok

U schyłku PRL-u, kiedy Pan Kleks z Frankiem Kimono mieli objaśniać młodym świat, Marek Kościkiewicz – kompozytor, producent muzyczny oraz współzałożyciel De Mono – udzielał się w Gawędzie. Ale – jak wspomina – nikt nie zaprzątał sobie wtedy głowy gustami nastolatków, a gawędowa młodzież miała się patriotycznie uśmiechać, podobać amerykańskiej Polonii oraz udawać, że piosenki pisane przez dorosłych są emanacją młodzieńczego luzu, a takie nie były – były bliższe musicalowej estetyce. – Nasz „Rezerwat” konkurował nawet z „Metrem” w pewnym czasie. Mieliśmy też repertuar piosenki powstańczej. Inne to były teksty i melodie, które zwracały uwagę na moralne i społeczne kwestie, wyciskały łzy i do dziś zostawiają ślad w duszy i sercu – dopowiada też występująca dawniej w Gawędzie Aksamit-Oknińska.
Z nastaniem kapitalizmu nastała importowana z Zachodu wrażliwość. Polskie nastolatki zachłysnęły się amerykańskimi girlsbandami i boysbandami, a teraz chętnie słuchają K-popu rodem z Azji. Wiedzę o muzyce czerpią z TikToka, podczas gdy ich rówieśnicy w latach 80. dowiadywali się o niej z „Tik-Taka” – programu dla dzieci, który rozpoczynała znana piosenka: „Która godzina – pyta rodzina. Jak kraj jest wielki wszerz i wzdłuż. Wszyscy gotowi? Można zaczynać? Zatem otwieram nasz program już”– po czym następowało odliczanie zegara.
Tytułową piosenkę wykonywały dzieci z zespołu Fasolki, a muzykę skomponował Krzysztof Marzec, popularny Krzyś, który w programie nosił okulary w czerwonych grubych oprawkach, siadał z gitarą i zawsze był uśmiechnięty. Przygotowywał i aranżował piosenki także dla innych programów młodzieżowych, choćby „Ciuchci”, która wykreowała kukiełkowy duet Kulfona i żaby Moniki. Dziecięcy przebój „Kulfon, co z ciebie wyrośnie?” wyszedł spod ręki Marca.
Pytam, czy do pisania piosenek dla dzieci potrzebna jest szczególna wrażliwość. I jak to zrobić, żeby było lekko, łatwo i przyjemnie, a nie wyszło banalnie? Piosenka jak to piosenka, czasami wychodzi spod palca, a czasami trzeba ją – jak mówi Marzec – „wyciskać niczym resztę pasty z tubki”. Pisanie dla dzieci zwykle zabiera mu więcej czasu, więc bardziej pasuje metafora z tubką: cyzeluje i dopieszcza aranżacyjnie utwory, by brzmiały ciekawiej i bogaciej. I nie martwi się utrudnieniami technicznymi, bo Fasolki, dla których nadal pisze, to bardzo zdolne dzieci; nie mają kłopotu z zaśpiewaniem tych kompozycji. A skoro kawałki nie są błahe brzmieniowo, to i podobają się nastoletnim słuchaczom.
Piosenka musi być komunikatywna, aby trafiła do młodego człowieka. – Nie jestem fanem królującej w internetach fali piosenek dla dzieci, wykorzystujących najprostsze sposoby komponowania i śpiewania sztucznym głosem przez dorosłych – zastrzega Marzec. – Wolę jednak bardziej ambitne podejście, choć i ja mam w dorobku również bardzo proste piosenki typu „Myj zęby”, ale jednak ze zmianą metrum, więc do końca nie jest to tak łatwo zaśpiewać. Podobnie w przypadku „Kulfona”, który został specjalnie napisany w tak prosty sposób, pasujący do wykonawców, no i z przewrotnym tekstem Andrzeja M. Grabowskiego.

Kto potrafi „Ufowyliczankę”

Wracamy do współczesności. – Dziś nie ma reguł, jeśli chodzi o to, czego słuchają dzieci i młodzież – twierdzi Kościkiewicz. – Nie ma jednego muzycznego wzorca. Jest skakanie z tematu na temat, z piosenki na piosenkę. Znam przypadki dzieci, które raz słuchają Metalliki, a za chwilę Miley Cyrus.
Zresztą muzyk wie to z autopsji. Wychowuje dwunastoletniego Aleksandra, który zaczynał od muzyki klasycznej za sprawą Hansa Zimmera i ścieżki dźwiękowej do serii filmów o „Piratach z Karaibów”. Później Aleks przerzucił się na jazz, a teraz wałkuje Elvisa Presleya. Aha, i czasami słucha Queen oraz Bee Gees. Trudno to jednoznacznie sklasyfikować.
Wnuki Mateusza Pospieszalskiego – multiinstrumentalisty z Voo Voo – przekraczają już granicę muzycznego wtajemniczenia. Zwłaszcza siedmiolatek, któremu dziadek kupił ostatnio płytę z muzyką filmową do „Spidermana” – genialnie zaaranżowaną na orkiestrę. – Małe dzieci lubią powtarzalność i rytmikę w muzyce. Chętnie powtarzają zasłyszane melodie. Tak jak moja wnuczka, która przyniosła z przedszkola liryczną melodię i w kółko ją śpiewa. Wraz z dorastaniem dla dziewczynek najważniejsze są śpiewające księżniczki, a dla chłopaków – nieprzebierający w słowach raperzy. Nie widzę czegoś takiego, jak muzyka dla dziesięcio- czy dwunastolatków. One chcą być dorosłe, chcą być gwiazdami, a najlepiej – celebrytami. Muzyka się nie liczy – liczą się miliony odsłon na YT. Rówieśnicy w szkole i ich zainteresowania są główną inspiracją, acz nie zawsze dobrą. O gustach muzycznych czasem decydują wartości wyniesione z domu i to, jak są celebrowane. Dobre nawyki są na wagę złota – uważa Mateusz Pospieszalski.
Znów lekcja historii – ponad trzydzieści lat temu Voo Voo wydało album „Małe Wu Wu” (1988 r.) – z muzyką adresowaną dla dzieci i częściowo wykonywaną przez dzieci. Pretekstem był brak na rynku piosenek, które mogłyby nieść walor edukacyjny. – Byliśmy przerażeni jakością dziecięcej muzyki prezentowanej w mediach. Z jednej strony jakieś ogłupiające piosenki, z drugiej śpiewająca Natalka Kukulska o lalkach dla dziewczynek, a my wszyscy w zespole mieliśmy synów. Postawiliśmy na inny przekaz. Ale kawałki z „Małego Wu Wu” powstawały bez celowania w kategorię wiekową. Pisaliśmy na serio, raczej dla siebie, bo sami je chętnie graliśmy i śpiewaliśmy – śmieje się Pospieszalski.
Dzieciom (znanych artystów) zaproszonym na płytę przyszło zaśpiewać wcale niełatwe piosenki – jak choćby opartą na skali chromatycznej (a nie na piosenkowej pentatonice) „Ufowyliczankę” czy inspirowane balijskimi chórami „Taneo”. Edukacyjny eksperyment zdał egzamin. A Pospieszalski, także poza Voo Voo, chętnie sięgał po dziecięce głosy, np. komponując muzykę do filmu „Gorący czwartek” (1993 r.).
Płytę w dwóch częściach z piosenkami dla najmłodszych nagrało również Lady Pank. „O dwóch takich, co ukradli księżyc” to album z muzyką do animowanego filmu o przygodach Jacka i Placka. Z tego zestawu pochodzi przebojowe „Marchewkowe pole”, które z czasem stało się piosenką dla dorosłych, bo pełnoletnia publiczność w pewnym momencie wykrzykuje niecenzuralny rym, a dzieci zatykają uszy. – Autor słów Andrzej Mogielnicki potraktował te piosenki bardzo poważnie. I napisał dorosłe teksty dla nastolatków. „Marchewkowe pole” ze słowami: „O ogrodzie miewam sny” to piosenka o patriotyzmie, taki nasz hymn. Na koncertach dorośli mieli ubaw, bo odgadywali ukryte metafory, a niczego nieświadome dzieciaki po prostu śpiewały z nami piosenki – wspomina Jan Borysewicz, twórca Lady Pank.
Lider zespołu dodaje, że kiedy dostał propozycję przygotowania muzyki dla dzieci, nagrał takie piosenki, których sam chciałby posłuchać, będąc dzieckiem. Numery na płytę musiały być zwarte: zwrotka-refren-melodia i koniec. Żeby nie zanudzić młodej publiki. – Nie mogły trącić banałem, by dało się je wykonywać także na dużej scenie. To nie jest łopatologiczna muzyka o kwiatkach i łące. Uważam, że dzieci trzeba traktować serio, rozmawiać jak z dorosłymi; i te nasze numery są właśnie dojrzałe, bez cukierkowych melodii i aranży. Dzieciaki szybko wyrastają z dziecinnej muzyki, jak z za małych butów i ubrań. A „Marchewkowe pole” to ponadczasowy utwór, bez ograniczeń wiekowych – podkreśla Borysewicz.

Edukacja czy kariera

Zdaniem Krzysztofa Marca rynek muzyki dziecięcej aż tak bardzo nie różni się od tego dorosłego. – Choć dzieci wyłapują tak różną muzykę, że można się zadziwić jej trudnością i skomplikowaniem wokalnym. Potrafią zaśpiewać popularne motywy przewodnie z filmów, musicali albo kawałki hiphopowe – jak w przypadku Fasolek z raperem Sokołem w utworze „Jak urosnę”. Każda muzyka się sprzeda, jest rynek dla dzieci, jest dla dorosłych. Istnieje tylko obawa, że zgodnie z prawem Kopernika-Greshama lepszy pieniądz zostanie wyparty przez gorszy – zauważa Marzec.
Czyli serca młodych słuchaczy podbije efektowna piosenka, niekoniecznie mądra.
Istnienie programu „The Voice Of Kids” dla dzieci i młodzieży w wieku 7–15 lat, który jest nadawany w TVP 2 od czterech lat, to – zdaniem Kościkiewicza – dowód na zainteresowanie dużych wydawców fonograficznych muzyką dziecięco-młodzieżową. Laureatki programu – znane dziś Roksana Węgiel i Viki Gabor – w końcu wydały płyty u mejdżersa, jakim jest Universal. – Ale firmy fonograficzne stawiają artystów pod presją. Chcą promować wykonawców, których piosenki już były lansowane na popularnym wśród nastolatków TikToku. To powoduje, że utwory z krótkiego trzyminutowego formatu radiowego kurczą się do dwóch minut. Bo dzieciaki nie potrafią przez dłuższy czas skoncentrować się na piosence. To wiele nam mówi o dzisiejszym nastoletnim odbiorcy – uważa Kościkiewicz.
Rynek dziecięcy był, jest i będzie. Mamy Arkę Noego, która śpiewa piosenki religijne, mamy – funkcjonujący w podobnej estetyce – chór Małe TGD (Trzecia Godzina Dnia). Są solistki – Węgiel i Gabor, które teraz stają przed dylematem, jak wykaraskać się z piosenki dziecięcej i wejść do dorosłego show-biznesu muzycznego. – Przykład Natalii Kukulskiej i Krzysztofa Antkowiaka pokazuje, że to nie takie proste. Miley Cyrus osiągnęła sławę za młodu, a później, aby zatrzeć image dziecka, poszła w seksualność i prowokację, chcąc zwrócić na siebie uwagę dorosłych. Z pewnością wiele ją kosztowała ta zmiana wizerunku – przypuszcza Kościkiewicz.
Rynek rynkiem, ale przecież edukacja cenniejsza od kariery. – Jeśli małe dziecko wykąpiesz w fajnej muzyce, to nią przesiąknie. Tylko – w moim odczuciu – rób to z nim, bądź blisko, daj przestrzeń – podpowiada mama Pawła, sobie, nam i innym rodzicom, także tym, których przyjmuje w gabinecie, i którzy skarżą się na ten wulgarny rap.