Historia ma to do siebie, że po okresie przyspieszenia – jak w Polsce po 1989 r. – zawsze zwalnia. Z Krzysztofem „Grabażem” Grabowskim rozmawia Konrad Wojciechowski.
Historia ma to do siebie, że po okresie przyspieszenia – jak w Polsce po 1989 r. – zawsze zwalnia. Z Krzysztofem „Grabażem” Grabowskim rozmawia Konrad Wojciechowski.
Jesteś historykiem z wykształcenia?
Tak, ze stosownym dyplomem.
A teraz śpiewasz o średniowieczu na najnowszej płycie Strachów na Lachy.
Na studiach traktowaliśmy oddzielnie średniowiecze polskie i europejskie. Z obu egzaminów dostałem ocenę bardzo dobrą. Byłem słabo przygotowany, ale miałem w zanadrzu kilka dobrze opanowanych tematów, więc nawiązywałem do nich bez względu na to, jakie padły pytania. Widocznie uwiodłem egzaminatora swoją erudycją [śmiech]. Dostać piątkę u prof. Strzelczyka to była rzadkość. Mnie się udało.
A miałeś logikę w programie studiów?
Na szczęście nie. Tylko w ogólniaku, w ramach matematyki, przez jedno półrocze.
Bo mamy paradoks: ty śpiewasz, że kraj leży na łopatkach, a rządzący powtarzają, że wstaliśmy z kolan. To jak to w końcu jest?
Sam nie wiem, może chodzi o wstawanie z łopatek? [śmiech]. Sprzeczność między mną a prawą stroną istniała od zawsze. Pod koniec lat 80., kiedy knuliśmy z kolegami w czasach studenckich, prawicowi rówieśnicy zawsze mocno od nas odstawali. My kontestowaliśmy system, a oni wkładali nam kij w szprychy; byli łamistrajkami skłonnymi do zgniłego kompromisu i szybszego porozumienia. Tak to wyglądało, przynajmniej u mnie, w Poznaniu, na protestach studenckich.
Studenci o konserwatywnych poglądach nie chodzili na pikiety?
Chodzili, chodzili, ale jak zaczynało się dziać coś poważniejszego, to od razu chcieli zasiadać w komitecie. Nie mogliśmy się dogadać w wielu kwestiach. Weźmy sprawy militarne. W studium wojskowości chłopaki z prawicy uważali istnienie armii za wyższą konieczność. My tego nie kwestionowaliśmy, tylko żaden z nas nie chciał iść do wojska.
Woleliście jeździć do Jarocina?
Ja wolałem. Mogę mówić tylko za siebie.
To pewnie pamiętasz z dawnych, punkowych czasów Pawła Kukiza, o którym dziś wielu ludzi z branży nie chce słyszeć?
Pamiętam go doskonale, bo zarówno mój pierwszy zespół Ręce Do Góry, jak i jego Piersi brały udział w przesłuchaniach do Jarocina w 1984 r. Piersi znalazły się w gronie laureatów konkursu. My natomiast byliśmy wtedy dopiero po pierwszej próbie, więc nie mieliśmy prawa wygrać. Ale rywalizowaliśmy o tę samą dziewczynę.
Z jakim skutkiem?
Paweł był bardziej znany, więc atrakcyjniejszy, ale to do mnie ona uciekała [śmiech]. W tej kategorii nie było zwycięzców.
Kolegowaliście się z Pawłem?
Nie znamy się za dobrze. To kolega z branży i tyle.
Też uważasz, że należy go wymazać z historii polskiego rocka po tym, jak zaczął popierać prawicowych polityków i ich projekt odbierany przez wielu jako zamach na wolność słowa?
Ja go nie przekreślam. To towarzysz Stalin wymazywał z fotografii swoich współpracowników, a my z Pawłem nie mamy nawet wspólnych zdjęć. Cenię go jako artystę - jest utalentowany, fenomenalnie śpiewa i ma słuch do społecznych tematów.
Kukiz polityk też cię fascynuje?
Absolutnie nie. I chyba nie jestem odosobniony. Popatrz, z jakim poparciem startował, a jakie ma teraz. Nawet ci, którzy na niego głosowali, już się odwrócili.
Ciebie nie ciągnęło do polityki, w której aż się roi od historyków? Miałbyś dodatkowe punkty za wykształcenie.
Nie, nie, to nie dla mnie. Ja mam przede wszystkim niezgodę na konflikt. I to podstawowa cecha, która wyklucza mnie z grona ludzi predysponowanych do uprawiania polityki. Mam taką naturę, że chcę załatwić sprawę jak najszybciej, mieć ją już z głowy i przejść do następnego tematu.
Przejdźmy więc do nowej płyty Strachów. Z twoich piosenek wieje pesymizmem.
Patrzę na to, co jest dookoła, i piszę o tym, co widzę.
Co miałeś na myśli, tytułując album „Piekło”? Chodziło o „Piekło kobiet”?
Rzeczywiście, dwie ostatnie piosenki na płycie pisałem w czasie pamiętnego kobiecego protestu, jesienią 2020 r. Generalnie wszystkie kawałki powstawały w pandemii. Wymyśliłem sobie „Piekło” i dochodziłem do tego zamysłu krok po kroku, piosenka po piosence. Ludziom ta płyta kojarzy się z „Boską komedią” Dantego i średniowieczem. Tu jest nawet dziewięć piosenek jak dziewięć piekielnych kręgów. Ale to czysty przypadek. Pisałem dziesiątą, aby wypełnić wolne miejsce na płycie, ale zaczęła się tematycznie rozjeżdżać z resztą numerów. I nawet jej nie skończyłem.
Już wiele lat temu śpiewałeś, że mieszkasz w teczce tekturowej i wszyscy chcą cię „zrobić w ch… za twoje pieniądze”. Coś się zmieniło przez te 10 lat?
Niewiele. Aby coś się zmieniło, trzeba zmienić ludzi u władzy.
To społeczeństwo ich wybiera.
Ale jak zmienić ludzi? Tylko edukować. Powoli, ale się zmieniamy - jako kraj, jako społeczeństwo. Historia ma to do siebie, że po okresie przyśpieszenia - a za taki uważam okres po 1989 r. - zawsze zwalnia. Po każdej rewolucji przychodzi kontrrewolucja, ale z perspektywy dziejów widać, że ona tylko na moment wyhamowuje proces zmian.
Czyli zadajesz sobie pytanie: co dalej?
A zaraz potem kolejne: jak długo? Nie znając odpowiedzi na żadne z nich, możemy tylko gdybać i przypuszczać. Jako historyk jestem spokojny: coś się musi zmienić, bo różne ponure okresy w dziejach ludzkości są czymś naturalnym. Ale z drugiej strony - i poruszam ten temat w „Sygnaliście” - człowiek ma tylko jedno życie. I trzeba dążyć do tego, aby je wypełnić fajnymi momentami. Robisz coś dobrego dla siebie, dla innych i w ten sposób próbujesz przebyć swój szlak życiowy. A tu nagle pojawiają się postacie, fakty i wydarzenia, które próbują ci to utrudnić.
Dziwią cię te dzisiejsze społeczne podziały? Przecież Jarocin, na którym wielokrotnie występowałeś, też był podzielony: jednego dnia grały punki, drugiego metalowcy.
Ale nikt nie miał intencji nastawiania ludzi przeciwko sobie. Tylko Skandal [wokalista Dezertera - red.] powiedział wtedy: „Daliście się podzielić jak wielogatunkowe bydło”. Podział na dni, kto kiedy gra, był pewnym porządkiem, aby niektóre grupy nie wchodziły sobie w drogę i żeby nie dochodziło do konfliktów. Chociaż nie jestem też przeciwnikiem totalnego mieszania. Pamiętam juwenalia w Olsztynie, kiedy wystąpiły po sobie zespoły Boys, Farben Lehre i my. Te same tłumy wiwatowały na cześć Boysów i Strachów na Lachy. Zastanawiałem się, która rzeczywistość jest prawdziwa. W każdym razie publika lepiej bawiła się przy disco polo niż przy naszej muzyce.
To się wytnie.
Nie, możesz zostawić. Taka prawda. Wcale się jej nie wstydzę.
Ludzie słuchają disco polo, a potem głosują na PiS? Ulegasz takim stereotypom?
To zwykłe uproszczenia. Niegroźne, jeśli nie idą za nimi ofiary w ludziach. Nie mam nic przeciwko upraszczaniu rzeczywistości na własny użytek.
To powiedz w takim razie, kto słucha Strachów na Lachy? Jaki masz elektorat?
Elektorat - zerowy, w odniesieniu do aktu wyborczego. Natomiast zupełnie nie wiem, jak sklasyfikować naszych słuchaczy. Nie wiem, co to są za ludzie. Zdarzają się osoby, nasi zaprzysięgli fani, którzy sytuują się po prawej stronie politycznego sporu. Nie rozumiem tego fenomenu. Sorry, poddaję się. W większości jednak są to osoby, które podzielają mój sposób patrzenia na świat.
Bo powinni się z tobą zgadzać i przytakiwać, a nie polemizować?
Polemizować? A po co? Na koncerty przychodzą ludzie, którzy chcą się wyskakać. Natomiast jeśli sięgają po płytę, to już co innego. Skoro mówimy o odbiorcach i o tym, czy się ze mną utożsamiają, zdarza mi się czasami czytać interpretacje niektórych moich tekstów i bywam szczerze zdziwiony, osłupiały, oszołomiony.
Poproszę o przykład.
Nie podam żadnego, bo to są historie, które szokują, ale nie trzymają się logiki.
To powiedz przynajmniej, kto nadąża za twoim przekazem?
Jest jeden człowiek, który kiedyś czytał w moich myślach. Nazywa się Paweł Dunin-Wąsowicz. Wiele mu zawdzięczam - na pewno to, że znów stanąłem na scenie po kilku latach przerwy.
Ale to wydawca, krytyk, człowiek pióra, zawodowiec. To się nie liczy. Chodziło mi o zwykłych fanów.
No ale wcześniej nie był jeszcze aż tak znany, jak obecnie. Pisał w „Życiu Warszawy”. Z wieloma dziennikarzami rozmawiałem, a on jeden rozumiał, o co mi chodzi.
A ty rozumiesz ludzi? Ale nie takich, którzy myślą podobnie jak ty...
Mam kilku takich znajomych na Facebooku, ze trzech, może czterech, którzy są reprezentatywni dla tamtej strony. Ale nie jestem w stanie czytać ich wynurzeń w całości. Pierwsze trzy zdania skutecznie zniechęcają mnie do dalszej lektury.
Czyli nie jesteś ciekaw, co siedzi w ich głowach?
Tam jest jedna wielka nienawiść wyśmiewająca wszystko, co dla mnie cenne. Taka lektura to strata czasu. Miałem jednego z drugim wyprosić z grona znajomych, ale ciągle się waham. Czasami taki człowiek gdzieś pojedzie na wakacje, poleci fajne miejsce do zwiedzania albo knajpę z dobrym jedzeniem, to mu nawet dam lajka. Nie ma we mnie zawiści.
Znasz ludzi, którzy przeszli na twoją stronę?
Chyba nie… W każdym razie nikt taki nie przychodzi mi teraz do głowy.
A publicysta Tomasz Terlikowski?
No tak, to dobry przykład zmiany, ale to był długi proces. Gdy wybrano papieża Franciszka, miałem nawet fragment piosenki: „Terlikowski mądrzejszy od papieża”, bo ten prawicowy dziennikarz chciał pouczać głowę Kościoła. I tak to skomentowałem. Ludzi, do których coś dociera i są w stanie pewne rzeczy przepracować, jest jednak niewielu.
Pisząc piosenki, chcesz dotrzeć do osób spoza twojego kręgu? Bo po co otwierać komuś już otwarte oczy?
Piłka jest zawsze po drugiej stronie.
A ty serwujesz i czekasz, kto odbije?
Wysyłam przekaz i na tym moja rola się kończy. Tak uważam. Nie będę dopisywał instrukcji do danego kawałka, jak należy czytać wybraną piosenkę i jaki z niej płynie morał.
Na nowej płycie trochę to robisz. Utwór „Stroiciel wiolonczel” to piosenkowa kawa na ławę: wiadomo, kto wróg, kto przyjaciel. Zbytnia dosłowność nie zwiastuje śmierci sztuki?
Skądże. Zdarzało mi się w dawnych czasach pisać rzeczy na tyle dosłowne, że cenzor czytał i mówił z podziwem: „Doskonały tekst. Ale gdyby pan to zaśpiewał, brzmiałoby jak przemówienie Bujaka do narodu”. Te słowa usłyszałem w Jarocinie w 1986 r. Wycofali mi wtedy cały program.
Ale przecież zanosiło się do cenzury jedno, a drugie śpiewało później na scenie.
Też tak robiłem. Zwykle w czasie koncertów upijano cenzora. Chodził na bani, więc niczego nie słyszał i nie pamiętał. Ale w 1986 r. poszedł rozkaz z góry, żeby nie odpuszczać. Ostro kontrolowali. W dodatku przed moim zespołem wystąpiła grupa Immanuel.
Która zaśpiewała piosenkę z tekstem: „Niepotrzebny jest prezydent, niepotrzebny jest konfident”.
Immanuel został wezwany na kolegium, wlepiono mu później wysoką karę finansową, choć to był zespół z Warszawy, teoretycznie bliżej centrali… A my, poznaniacy, nie byliśmy nigdzie umocowani - ani w ruchu studenckim, ani przy podziemnej Solidarności. Kto by się za nami wstawił w razie afery? W każdym razie miałem później moralnego kaca, że się poddałem i nie zaśpiewałem oprotestowanej przez cenzurę piosenki. Ale gdybym zaśpiewał, pewnie za moment wyłączyliby nam mikrofony i kazali zejść ze sceny. Już na próbie było zamieszanie. Szef festiwalu Walter Chełstowski nalegał: „Grabaż, zaśpiewaj jakąś neutralną piosenkę”. Zastanawiałem się, jaką? Wybrałem „Porządek”. Tak to leciało: „Porządek panuje w Warszawie…”. Walter się wściekał i miotał przekleństwami przez interkom. A to była jedyna „neutralna” piosenka w naszym repertuarze. Później przyszedł do nas i powiedział, że ma smutną wiadomość, bo na dziesięć tekstów cenzura dopuściła tylko jeden - „Poza dobrem i złem”, ale ze skreślonym słowem „Wołga”. W tekście było: „Geniusz zbudował most wzdłuż Wołgi”. To wtedy cenzor powiedział mi o tym Bujaku.
Piosenki miały wielką moc…
Wtedy tak.
A teraz nie? Kazik zaśpiewał: „Twój ból jest lepszy niż mój” i wywołał polityczne trzęsienie ziemi.
Ale to jest właśnie Kazik. Ma dobre ucho, które słyszy głos ulicy, oraz nosa do piosenek, tak jak Kaczyński do robienia polityki. Posłucha, wymyśli, potrafi to nazwać, a później zaśpiewa i jest hit. Zawsze podziwiałem jego talent do pisania nośnych szlagwortów. Tutaj kontekst miał znaczenie: „Twój ból jest lepszy niż mój”. I ludzie momentalnie to kupili. Z takim darem trzeba się urodzić.
Twoja piosenka - wylansowana przez Pidżamę Porno „Antifa” - też wywołała aferę. Telewizja publiczna użyła jej bez twojej zgody do zilustrowania materiału o zamieszkach w USA po śmierci George’a Floyda. Miałeś się procesować i co?
Rzuciłem hasło moim prawnikom, ale powiedzieli, że to gra niewarta świeczki, niewielka szkodliwość społeczna.
Nieszkodliwa piosenka nie odmieni rzeczywistości. Jak się czujesz z taką diagnozą?
Piosenkę można napisać o wszystkim. O piekle, o niebie. Chociaż po tej piekielnej przygodzie nie planuję trafić do nieba. Teraz jestem w czyśćcu. Czuję się wyczyszczony. Każda płyta to jeden wielki odkurzacz, który wyciąga z ciebie wszystko, co nosisz w sobie. ©℗
Reklama
Reklama