Małe działania są ważne, bo pozwalają zmieniać codzienne nawyki. Mało kosztowne decyzje są w zasięgu każdego z nas. Z Kasią i Jackiem Sienkiewiczami rozmawia Konrad Wojciechowski
Dlaczego na najnowszej płycie śpiewacie, że „Idzie zima”, skoro mamy już kalendarzową wiosnę?
Kasia Sienkiewicz: Nie mamy gotowego wytłumaczenia. Może tylko takie, że gdybyśmy śpiewali „Idzie wiosna”, ktoś by w nas zobaczył zwolenników pewnej partii politycznej. A mimo naszej sympatii do tej partii, twórczość Kwiatu Jabłoni jest apolityczna.
Dobrze się domyślam, że nie chodzi o pogodę za oknem, tylko o pogodę ducha?
Jacek Sienkiewicz: Tak, większość tych tekstów napisaliśmy jeszcze na długo przed pandemią. Nie byliśmy świadomi tego, co dopiero nadejdzie. Zmienił się więc kontekst niektórych piosenek – zyskały nowe znaczenie. Przyszła pandemia i cały świat stanął na głowie. Nasz również.
Bo nie ma koncertów? Liczycie, że szybko wrócą?
J.S.: Sytuacja jest niestabilna… Zeszłoroczne doświadczenia są pocieszające i podpowiadają, że jednak będzie można występować w plenerze – oczywiście dla widowni w maskach, z obostrzeniami.
K.S.: Może koncerty plenerowe – juwenalia, festyny, festiwale – ruszą od maja? Jak na razie cały letni kalendarz mamy zapełniony takimi właśnie występami. Nie możemy się ich doczekać. Jest ogromna nadzieja, że to lato będzie wyglądało nareszcie normalnie, a muzyka popłynie do ludzi ze sceny, a nie z ekranu. Grunt to optymizm. I tego się trzymajmy, bez względu na prognozy.
Na pierwszej płycie nagraliście utwór „Wzięli zamknęli mi klub”, po czym naprawdę wszystko pozamykano. Teraz śpiewacie „Zaczniemy od zera”, co brzmi jak hymn poszkodowanych przez lockdown. Mówił wam ktoś, że piszecie prorocze piosenki?
K.S.: Nie przyświecały temu świadome intencje. Znowu zadecydował przypadek [śmiech].
J.S.: Tak jest z wieloma tekstami. Staramy się pisać tak, aby nie odnosić się do konkretnej sytuacji w danym momencie. W przeciwnym razie teksty szybko tracą na aktualności. Poruszamy więc tematykę egzystencjalną, dotyczącą naszych przeżyć i rozterek emocjonalnych. Takie piosenki, w zależności od czasu i okoliczności, zyskują nowe warstwy znaczeniowe.
Jak się czujecie w pandemii?
K.S.: Na początku czułam rozżalenie, niezgodę na to, co się dzieje. A teraz towarzyszy mi raczej poczucie bezsilności. Jednocześnie uczę się godzić z tym, że niektóre rzeczy zostają odsunięte w czasie; że nie trzeba tak gnać; że na wszystko jest czas i jeśli nie uda się teraz, to uda się kiedy indziej. Chyba większość z nas przechodzi szybki kurs życia w mniejszym pośpiechu. I mimo tej bezradności są nadal duże nadzieje, że wróci plenerowe granie i będzie lepiej. Nie wyobrażamy sobie kolejnego lata bez koncertów na żywo. Ostatnio występowaliśmy jedynie online. To jest po prostu trudne do zniesienia. Zdalne koncerty chyba się wszystkim przejadły – nie tylko artystom, także odbiorcom.
J.S.: A ja miewam skrajne momenty. Ze względu na tę przeciągającą się w nieskończoność izolację przeżywam zmienne nastroje. Raz patrzę w niebo i wydaje mi się, że jest wspaniale, bo mam to, co mam i cieszę się chwilą. Czasami jednak przychodzi kryzys: nie wytrzymuję tego, że nie mogę się widywać ze znajomymi; że nie gramy normalnych koncertów; że kolejny raz przekładamy trasy i stoimy na kompletnie niestabilnym gruncie, a okoliczności zmieniają się z tygodnia na tydzień. Totalna bezradność miesza się z niezgodą, o której mówiła Kasia, na to, co się dzieje dookoła nas.
Co lepszego można robić od siedzenia na FaceTimie, o którym śpiewacie na płycie?
J.S.: Chyba największy kryzys ludzie przeżywali w okolicach marca i kwietnia rok temu, kiedy to wszystko runęło. Nagle musieliśmy zostać w domach. Wtedy uaktywniły się kontakty z moimi dalszymi znajomymi – zaczęliśmy rozmawiać na Zoomie, na wspomnianym w piosence FaceTimie i jakoś podtrzymywać ograniczone relacje. Wbrew pozorom to właśnie w czasie totalnej izolacji odświeżyłem kontakty, których nie utrzymywałem od wielu lat, bo wszyscy byliśmy zabiegani. Był też czas na pracę nad sobą. Ale to siedzenie w domu tak się przeciąga, że być może ludzie trochę przegapili moment na zastanowienie się nad własnym życiem.
K.S.: Tych kilkanaście miesięcy pomogło nam się dowiedzieć, na czym nam najbardziej zależy. Wiele osób mówiło przed pandemią, że gdyby tylko mieli czas, zrobiliby to i tamto. Przyszła pandemia i okazało się, że czasu jest nawet za dużo, a nadal jakoś trudno nam ćwiczyć fitness, medytować, czytać książki czy zostać mistrzem kuchni. Bo najprawdopodobniej coś nas odciąga od tych czynności – może lęk, może lenistwo, brak skupienia, ale wcale nie brak czasu.
Dostaliśmy szansę, aby przewartościować swoje życie i ją zmarnowaliśmy?
J.S.: Pandemia może być bodźcem skłaniającym do zastanowienia się nad tym, po co w ogóle żyjemy, ale o tym powinniśmy myśleć regularnie. Gdy szedłem na czyjś koncert, i to było wartościowe wydarzenie, przychodziło uczucie emocjonalnego uniesienia, które podpowiadało mi, że to jest właśnie cel życia – dla takich chwil warto żyć, a tą całą bieganiną nie warto zaprzątać sobie głowy. Krótkie egzystencjalne spełnienia da się dostrzec we wszystkim – można wyjść na łono przyrody albo doświadczyć szczęścia z drugą osobą. Warto szukać takich momentów, ale trudno się oswoić z myślą, że to jest ulotne. Często rozmawiamy z Kasią o tym, jakie zamieszanie w głowie zrobiło nam pojęcie „sukcesu”. W głowach wielu z nas sukces to coś, co się osiąga, a jak już się osiągnie, to jest się spełnionym człowiekiem, który nabywa umiejętność bycia szczęśliwym. A to tak nie działa. To są chwile, które trzeba łapać.
K.S.: Jesteśmy nauczeni pogoni, dążenia do sukcesu, który musi przyjść jak najszybciej. To wina edukacji, wychowania. Słyszymy przecież: jesteś już w takim wieku, że powinieneś coś osiągnąć; konkretny wiek wiąże się z konkretnymi osiągnięciami. To nieprawda. Pandemia dobrze to pokazuje: siedzimy uwięzieni w domach i musimy wiele spraw przełożyć na później. Można protestować, ale to nic nie da.
Sami poruszyliście temat sukcesu. Pierwsza płyta wam go przyniosła, więc teraz powinniście odcinać kupony.
J.S.: Chyba nie mamy takiego problemu. Nie mamy również poczucia, że osiągnęliśmy coś niesamowitego i od teraz już tylko będziemy czekać, aż ten sukces zacznie się namnażać. Jesteśmy szczęśliwi, że mamy różne możliwości, których nie mieliśmy wcześniej.
Na przykład?
J.S.: Otworzyła się możliwość współpracy z różnymi muzykami, których uwielbiamy. Zapraszamy ich albo jesteśmy przez nich zapraszani do różnych fajnych działań. Najważniejsze jednak, że to, co robimy, ma wartość dla innych i możemy dawać ludziom szczęście. Piszą do nas później, że nasza muzyka pomaga im przetrwać trudne chwile. Albo towarzyszy w pięknych momentach. To bardzo budujące. Dopinguje do robienia kolejnych rzeczy i nie jest ułudą spełnienia.
K.S: Nie czujemy, żebyśmy mieli bardzo ugruntowaną pozycję na rynku. W ogóle nie mieliśmy pewności co do tego, czy ten albo poprzedni album się spodoba. Wkładamy nadal dużo serca w to, aby muzycznie przedstawić się światu, choć na pewno jesteśmy na tym etapie bardzo szczęśliwi i staramy się z tego korzystać.
Czyli nie czujecie się celebrytami?
J.S.: Zdecydowanie nie.
Płytę otwiera utwór „Buka”, postać z Muminków symbolizująca coś, czego się obawiamy, choć nie wiemy, jak bardzo nam zagraża. Niepewność to drugie imię trwającej pandemii.
K.S.: Wiesz, że może nadejść coś złego, ale nie wiesz kiedy, np. kolejna fala pandemii. Metaforą tego może być Buka. Ale może też być metaforą stanów depresyjnych czy lęków – o to mi chodziło podczas pisania tekstu piosenki – bo nigdy nie wiemy, kiedy wrócą. Chciałam także, aby Buka symbolizowała wszystkie zjawiska, których boimy się tylko dlatego, że ich nie znamy. Pierwszymi moimi skojarzeniami byli uchodźcy.
J.S.: To ktoś, kogo się boimy. Nie bardzo wiemy, kim jest, ale wiemy, że ma na pewno złe intencje – tylko nie wiemy, jakie. I to jest beznadziejne w tworzeniu grup rzekomo odpowiedzialnych za całe zło.
Z jednej strony całe zło, z drugiej wielkie nic, bo z waszych tekstów przebija społeczna próżnia: brak autorytetów, punktów odniesienia i drogowskazów. Jak się połapać w takim życiu?
J.S.: To jest pytanie bez odpowiedzi. Ono się często przewija na tej płycie. Na tym polega problem naszego życia, że nie ma żadnych kodeksów ani przepisów, jak postępować, aby być moralnie w porządku. Dobra, są, ale powoływanie się na Dekalog czy inne prawdy objawione jest w pewnym sensie zrzucaniem z siebie odpowiedzialności za własne czyny. Koniec końców sami odpowiadamy za decyzje, które podejmujemy. A każda sytuacja jest zupełnie inna i przez to taka trudna. Ostatecznie sami pozostajemy z problemem – kim jesteśmy, co robimy, jak się zachowujemy, czy jesteśmy fair wobec innych i wobec siebie.
K.S.: Posługiwanie się kodeksami jest bardzo wygodne, ponieważ uwalnia nas od refleksji, od pracy nad sobą, a czasem nawet odciąga daleko od bycia dobrymi ludźmi.
A czy ta płyta nie jest przypadkiem wyrazem tęsknoty za światem, który był bardziej skodyfikowany, prostszy?
K.S.: Na pewno wiele piosenek z tej płyty – „Byle jak”, „Bankiet”, „Przezroczysty świat” czy „Zaczniemy od zera” – mówi o tym, że chcielibyśmy funkcjonować w świecie, w którym ludzie są bardziej empatyczni, refleksyjni i nie traktują życia instrumentalnie jako źródła chwilowych przyjemności. Warto pomyśleć o czymś więcej niż o sobie – o planecie, o zwierzętach, o innych ludziach. Bo choć jesteśmy tu na chwilę, dobrze byłoby innym coś po sobie zostawić. Mam na myśli ekologiczną troskę. Takie jest przesłanie tej płyty, może nie wyrażone wprost, ale przebija się między wierszami.
Co sami robicie dla poprawy środowiska?
K.S.: Pytasz, czy pijemy wodę z kranu? Tak pijemy. Stosujemy się do różnych ekologicznych zasad, głównie próbując rezygnować z plastiku i przedmiotów jednorazowych, które są zmorą naszych czasów. Staramy się mówić o nich głośno, aby zainspirować innych do porzucenia złych nawyków i wdrożenia nowych. Torba na zakupy, woda z kranu, używanie mydła i szamponu w kostce zamiast emulsji, która starcza na bardzo krótko, a jej opakowanie zalega na zawsze w oceanie – to są nasze ekologiczne patenty.
Wyniesione z domu? Wasz tata śpiewał „Jestem z miasta”…
K.S.: Takie nawyki i taką świadomość przekazała nam głównie mama i potem sami nakręciliśmy się w tym działaniu. I teraz my również przynosimy mamie wieści z zielonego frontu, a ona wprowadza te nowe nawyki. Wymieniamy się informacjami. Na pewno od małego nauczyliśmy się bardzo starannie segregować śmieci.
J.S.: Ale też kwestia niepozostawiania za sobą niepotrzebnie zapalonego światła była sumiennie przez rodziców egzekwowana.
Słucham „Byle jak” i słyszę o samotnej walce w obronie Ziemi, tak jakbyście proekologiczne działania uznawali za sprawę z góry przegraną.
J.S.: Uważam, że to, co się dzieje złego w kwestii degradacji przyrody, jest zależne od gigantycznych firm, które produkują plastik. Nazw wymieniał nie będę, ale wiadomo, o kogo chodzi. Planeta tonie w śmieciach, ale to nie usprawiedliwia bierności. Musimy się obudzić z tego letargu obojętności, bo nie mamy innego wyjścia. To jest walka z wiatrakami, zgoda. Ale co nam zostało? Im więcej oddolnych ruchów, tym większa szansa, że wielkie firmy zaczną zmieniać nastawienie. Na dobroć serca i szlachetne zamiary raczej bym nie liczył, bo firma niespętana presją społeczną nie skończy sama z siebie z produkcją plastikowych butelek. To ludzie, którzy kupują te butelki, muszą przestać to robić. Walka o zielone ideały to trochę samotny marsz przeciw potężnym kapitalistom.
Czy wy aby nie jesteście ekofanatykami?
K.S.: Troszeczkę jesteśmy [śmiech].
Zradykalizowaliście się?
J.S.: Chyba nie. Powiedzenie, że się zradykalizowaliśmy, byłoby hipokryzją z naszej strony. Wydaliśmy płytę w streamingu, choć to podobno nieekologiczne. Z drugiej strony kładziemy akcenty na to, że małe działania są ważne, bo pozwalają zmieniać codzienne nawyki. I my to robimy, np. gdy wydajemy płytę, nie pakujemy jej w folię. To mało kosztowne decyzje w zasięgu każdego z nas. Oczywiście ważny jest umiar. Nie wyobrażam sobie, aby teraz nagle połowa społeczeństwa zamieszkała w lepiankach, zainstalowała sobie baterie słoneczne na dachu i zupełnie odcięła się od rzeczywistości. Ale jestem w stanie sobie wyobrazić, że większość ludzi zacznie chodzić z własnymi torbami na zakupy. Albo ograniczy liczbę produktów w plastiku, kupując więcej na wagę. To dla nas ważne. I to nie jest radykalne.
Braliście udział w marszach klimatycznych?
J.S.: Raz nawet występowaliśmy na scenie na młodzieżowym strajku klimatycznym. To było półtora roku temu, jeszcze przed pandemią. Popieramy takie idee. Są trafione, bo przychodzi w większości młodzież, a to właśnie nasze pokolenie będzie się najbardziej zmagać ze skutkami niszczenia środowiska. Niestety, świadomość społeczna pozostawia cały czas wiele do życzenia. Niby popieramy, chcemy być ekologiczni, a na jednym takim wydarzeniu organizator koncertu przyniósł nam wodę w plastikowych kubkach. Jeszcze daleka droga do odpowiedzialności za planetę.
A bliżej wam do Grety Thunberg, która apeluje o ratowanie planety, czy do Jamesa Lovelocka, który głosi, że Ziemia się sama ocali, a człowiek jej niestraszny?
K.S.: Bardzo możliwe, że Ziemia sama się wyleczy i sobie poradzi, bo natura ma zdolności do szybkiej regeneracji. Tylko prawdopodobnie my i zwierzęta wcześniej wyginiemy. Sami unicestwimy życie na tej planecie.
Wyginiemy jak dinozaury?
K.S.: Tylko że one same sobie tego nie zrobiły.
Pokolenie Y chyba nas nie ocali, skoro waszym zdaniem młodzi ludzie żyją w „przezroczystym świecie” i niewiele ich ziębi, a jeszcze mniej parzy?
J.S.: Ta płyta jest dla nas autoterapią. Nie stoimy sobie obok, komentując i narzekając na ludzi. Sami mamy problemy z tym, o czym śpiewamy: wkręcamy się w media społecznościowe, miewamy nieekologiczne nawyki. Podobnie jest z przezroczystym światem. Jak studiowałem filozofię i doszedłem do myślicieli XX w., okazało się, że wszystko zostało już napisane, powiedziane. Poglądy każdego filozofa można obalić. Nikt nie ma monopolu na prawdę. Można mniej lub bardziej sensownie polemizować ze wszystkimi. Brakuje autorytetów, ich narracji, takiej pomocy z zewnątrz. Nasze pokolenie się z tym zmaga – nie wiem, czy jako pierwsze. A do tego wszystkiego dochodzi ten straszny internet, który atakuje różnymi i licznymi bodźcami. Jest ich tyle, że przestały robić na nas jakiekolwiek wrażenie. Stąd pomysł na utwór „Przezroczysty świat” – jesteśmy tak przebodźcowani, że nic już nas ani nie ziębi, ani nie grzeje. Co się musi stać, żeby nami wstrząsnąć?