Chociaż Sharon Jones jest jedną z pionierek soulu, na sukces czekała dwadzieścia lat. Przypieczętowała go albumem „Give the People What They Want”.

Kiedy nagrywałam ten album, myślałam, że to będzie mój ostatni” – przyznaje Jones, u której w zeszłym roku stwierdzono raka trzustki. „Nie zamierzałam się poddać. Dla mnie muzyka jest całym życiem. Dwa lata temu chorowała moja matka, a ja byłam w trasie. W dniu jej śmierci wyszłam wieczorem na scenę. Chciałam podzielić się przeżyciami ze słuchaczami i zobaczyć na ich twarzach uśmiech”. W wywiadach opowiada o szczegółach leczenia, ale jej piosenki są wciąż pełne soulowych emocji i funkowej energii. Wśród bogatych partii instrumentów dętych i z żywą sekcją rytmiczną grupy The Dap-King w tle niczym damy muzyki lat 60. i 70. śpiewa o miłości, relacjach damsko-męskich i przeżyciach kobiet. Motywuje słuchaczki do działania w „Get Up and Get Out”, ale równie często śpiewa delikatnie, uderza w nostalgiczny ton w „We Get Along” i jest zmysłowa w „Slow Down, Love”.

Przemyśleniami na temat życia uczuciowego dzieli się w „Making Up and Breaking Up (And Making Up and Breaking Up over Again)”, a codziennymi spostrzeżeniami na temat kwestii społecznych i politycznych w porywającym „People Don’t Get What They Deserve”. Nawet jeśli twórczość Sharon Jones brzmi staroświecko, to jej muzyka wciąż jest żywa, pełna pasji i zaangażowania. Wynika ona z bolesnych doświadczeń artystki, która nie jest kolejną nastoletnią gwiazdą zapatrzoną w największe wokalistki sprzed lat. Urodzona pod koniec lat 50. w stanie Georgia na własnej skórze doświadczyła segregacji rasowej, a wychowana na przełomie lat 60. i 70. widziała na własne oczy moc muzyki Jamesa Browna, Otisa Reddinga, Marvina Gaye’a, Arethy Franklin, Elli Fitzgerald, Tiny Turner. Dorastała w rozbitej rodzinie, przez lata żyła w ubóstwie, a ucieczką od problemów były dla niej śpiewanie w kościele w chórze gospel i sesje nagraniowe z uznanymi artystami. Po latach pracy w służbie więziennej i w ochronie konwojów bankowych, w połowie lat 90. podjęła decyzję o poświęceniu się muzyce. Jej płyty wydawane przez wytwórnię Daptone stały się skarbem kolekcjonerów i popularnych didżejów, a producent Mark Ronson wynajął jej zespół The Dap-Kings na sesję nagraniową „Back to Black” Amy Winehouse. Po latach

Sharon Jones nie boi się mówić, że gdyby była białą dziewczyną, to jej kariera potoczyłaby się szybciej. A po ostatnich przejściach czuje, że każdy dzień musi wykorzystać jak najlepiej. Dlatego promocja krążka jest zakrojona na szeroką skalę, a cel jest jeden – przywrócić do życia muzykę soul. „Ten gatunek nie umarł w 1969 czy 1970 roku. Kiedy jestem na American Awards i widzę, jak nagrody odbierają Taylor Swift czy Justin Timberlake, to pytam, o co chodzi?” – mówi Jones. „Nie chodzi o to, że r&b i soul to muzyka czarnych, tylko o to, że oni są piosenkarzami popowymi. Odwalają dobrą robotę, ale prawdziwy soul uprawiamy ja i Charles Bradley. Ciężko pracowaliśmy, zanim zostaliśmy docenieni. Ludzie mówią on nas, że jesteśmy artystami retro, ale to właśnie jest soul”.

Sharon Jones & The Dap-Kings | Give the People What They Want | Daptone | Recenzja: Jacek Skolimowski | Ocena: 4 / 6