Otwierający „Sweeper Than You” zaskakuje. Standard Ricky’ego Nelsona to jedna z tych piosenek, o których zaśpiewanie człowiek podejrzewałby raczej Krzysztofa Krawczyka, a nie postrockową supergrupę. A już zupełnie nikt nie spodziewałby się, że ona zagra go na modłę Elvisa.
Od strony technicznej CBP niewątpliwie jest supergrupą, bo zespół tworzą muzycy, którzy na co dzień grają w różnych postrockowych orkiestrach (od Mogwaia, przez Iron Monkey, po Electric Wizard). Doborowy skład jednak jest tu podyktowany nie tyle ideologią, ile koniecznością. Spośród ośmiu muzyków tylko Justin Greaves traktuje CPB jako macierzysty zespół, dla reszty to zajęcie dodatkowe. W efekcie przed każdą trasą czy wejściem do studia kapela musi powstawać na nowo jak feniks z popiołów. A to rzadko kiedy udaje się w tym samym składzie, więc – jak żartuje Greaves – przez 10 lat istnienia zespołu przewinęło się przez niego tyle nazwisk, że można by z nich było ułożyć książkę telefoniczną. Ten brak stabilności jest największą zmorą, ale też atutem zespołu. Z jednej strony skazuje go bowiem na żywot na marginesie show-biznesu, a z drugiej – na nieustanne muzyczne zmiany.