Po kilku występach w Poznaniu i Warszawie, a zwłaszcza po ubiegłorocznej premierze płyty „Live Poznań”, zespół Crippled Black Phoenix stał się już w naszym kraju uznaną marką. Równocześnie w swojej rodzinnej Wielkiej Brytanii pozostawał nieznany szerszej publiczności. Wydany właśnie album „White Light Generator” powinien to zmienić.

Otwierający „Sweeper Than You” zaskakuje. Standard Ricky’ego Nelsona to jedna z tych piosenek, o których zaśpiewanie człowiek podejrzewałby raczej Krzysztofa Krawczyka, a nie postrockową supergrupę. A już zupełnie nikt nie spodziewałby się, że ona zagra go na modłę Elvisa.

Od strony technicznej CBP niewątpliwie jest supergrupą, bo zespół tworzą muzycy, którzy na co dzień grają w różnych postrockowych orkiestrach (od Mogwaia, przez Iron Monkey, po Electric Wizard). Doborowy skład jednak jest tu podyktowany nie tyle ideologią, ile koniecznością. Spośród ośmiu muzyków tylko Justin Greaves traktuje CPB jako macierzysty zespół, dla reszty to zajęcie dodatkowe. W efekcie przed każdą trasą czy wejściem do studia kapela musi powstawać na nowo jak feniks z popiołów. A to rzadko kiedy udaje się w tym samym składzie, więc – jak żartuje Greaves – przez 10 lat istnienia zespołu przewinęło się przez niego tyle nazwisk, że można by z nich było ułożyć książkę telefoniczną. Ten brak stabilności jest największą zmorą, ale też atutem zespołu. Z jednej strony skazuje go bowiem na żywot na marginesie show-biznesu, a z drugiej – na nieustanne muzyczne zmiany.

Bo wprawdzie w CBP wszystko odbywa się pod mianownikiem powrotu do hardrockowych brzmień lat 70., ale za każdym razem dzieje się to z udziałem innych muzyków i w inny sposób. Raz jest to więc czysta forma („200 Tons of Bad Luck”), innym razem heavy metal („(Mankind) The Crafty Ape”). Na „White Light Generator” z kolei padło na rock progresywny oraz folk. Muzyczną rewolucję wywołały zmiany w składzie. Z udziału w projekcie zrezygnowali grająca na klawiszach Miriam Wolf oraz wokalista Matt Simpkin. Tę pierwszą zastąpiła Daisy Chapman, a za mikrofonem stanął Daniel Änghede ze szwedzkiego duetu Hearts of Black Scence. Jedyne, co się nie zmienia, to niespieszne tempo muzyki CBP i soczystość jej brzmienia. W „NO! (Part One)” jest więc ciężko i melodyjnie, a liryczne przejście w „Part Two” staje się pretekstem do długaśnych solówek i pinkfloydowskich zaśpiewów wokalistów i gitar. Chwytliwy „Let’s Have an Apocalypse” sprawia wrażenie, jakby napisali go do spółki Neil Young oraz muzycy zespołów Type O Negative i Bathory. W wersji winylowej „White Light Generator” składa się z dwóch krążków. Po „________” (to – cokolwiek dziwaczny – tytuł utworu) trzeba zmienić płyty. Tu też przez album przebiega granica muzyczna. O ile rockową zawartość pierwszego krążka można uznać za kontynuację kierunku obranego na poprzednich płytach, o tyle to, co dzieje się na drugiej płycie, to trzęsienie ziemi. CBP porzuca bowiem gitarowy łomot i sięga po nastrojowe ballady. Dla starych sympatyków CBP to może być szok, ale ten mezalians z wpadającymi w ucho melodiami z anonimowego dotąd Greavesa uczyni człowieka rozpoznawalnego.

Crippled Black Phoenix | White Light Generator | Mystic | Recenzja: Hubert Musiał | Ocena: 4 / 6