Beyoncé, Gwyneth Paltrow, Barack Obama – m.in. z pomocą takich gości Coldplay wymarzyło sobie nagranie pozytywnego albumu. Jak wyszło?
ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna
To był dla nas wyjątkowo dobry czas. Cieszyliśmy się ze wspólnego spotkania jak nigdy dotąd. Chcieliśmy, żeby wyszła z tego płyta przepełniona radością życia i pozytywną energią” – mówi o nagrywaniu najnowszego krążka Coldplay „A Head Full of Dreams” gitarzysta grupy Jonny Buckland, dodając: „teraz pracuje nam się łatwiej, bo jesteśmy bardziej zrelaksowani i nie traktujemy siebie tak poważnie jak wcześniej”. Trudno się dziwić zrelaksowaniu, skoro zespół sprzedał do tej pory niemal sto milionów płyt na świecie, dostał po kilka nagród Brit, Grammy, MTV i kilkadziesiąt innych. Członkowie Coldplay mogliby już do końca życia wygrzewać się na Barbadosie i zbierać owoce swoich wcześniejszych dokonań. Na szczęście dla fanów wciąż tworzą i choć zapewne nie nagrają już płyty na miarę „A Rush of Blood to the Head” czy „X&Y”, z których każda sprzedała się w kilkunastu milionach egzemplarzy, to wciąż próbują zadowolić swoich wyznawców. Nowa płyta może jednak nie przypaść do gustu wszystkim fanom kapeli.
„A Head Full of Dreams” ukazało się zaledwie półtora roku po poprzednim krążku „Ghost Stories”. Tamta płyta otrzymała mieszane recenzje, sprzedała się w dwukrotnie mniejszej liczbie od poprzedzającego ją „Mylo Xyloto”. Dziennikarz „Entertainment Weekly” nazwał „Ghost Stories” wstępem do czegoś lepszego. O tym, że Coldplay pracują nad „A Head Full of Dreams”, dowiedzieliśmy się już w 2014 roku. Kilka tygodni temu na ulicach Londynu pojawiły się plakaty z kolorowym ornamentem geometrycznym i datą 4 grudnia. Wtajemniczeni wiedzieli, że tego dnia w sklepach pojawi się „A Head Full of Dreams”. Jonny Buckland tak wspomina proces nagrywania: „To było ciekawe doświadczenie, bo mieszkamy na różnych kontynentach i żeby nagrać płytę, spotykaliśmy się raz na kilka tygodni w Malibu, Los Angeles albo w Londynie. Po wymianie pomysłów wracaliśmy do domów i pracowaliśmy nad swoimi partiami. Potem wymienialiśmy się tym, co stworzyliśmy”. Efekt? Taneczny album.
Na pewno za taki wynik odpowiadają w dużej mierze producenci. Płytę przygotowali bowiem mistrzowie współczesnego popu i R’n’B, norweski duet Stargate odpowiedzialny za nagrania Rihanny, Beyoncé czy Ne-Yo. Zespół zaprosił sporo gości, a lista, jak mówił sam Martin, jest z jednej strony wynikiem ich fascynacji przeróżnymi dźwiękami – zarówno stylem R’n’B, jak i kapelami pokroju Oasis – a z drugiej związana z ich prywatnym życiem, ściślej samego Martina. Nie powinno więc dziwić, że wśród gości znaleźli się chociażby Beyoncé, Noel Gallagher, szwedzka wokalistka Tove Lo, aktorka Gwyneth Paltrow, z którą Chris Martin rozstał się w zeszłym roku po ponad 10 latach małżeństwa, oraz nowa miłość wokalisty Coldplay, aktorka znana m.in. z seriali „Dynastia Tudorów” czy „Peaky Blinders”, Annabelle Wallis.
Tanecznie robi się już w otwierającym album, tytułowym „A Head Full of Dreams”. Numer brzmi jak dyskotekowa wersja przeboju Thirty Seconds to Mars. Równie szybko, choć bardziej w rockowym klimacie, jest w kolejnej kompozycji „Birds”. „Hymn for the Weekend” z Beyoncé ma już parkietowy klimat R’n’B, a do tego niespecjalnie poetycki tekst w stylu „Ah-oh-ah-oh-ah/ Got me feeling drunk and high/ So high, so high/ Oh-ah-oh-ah-oh-ah/ I’m feeling drunk and high”. Retrofunkujący klimat ma „Adventure of a Lifetime”, a finałowe „Up & Up” przywołuje gospel. W nim można usłyszeć słynną wokalistkę tego stylu, która zaśpiewała w hicie „Gimme Shelter” The Rolling Stones, Merry Clayton. „Up & Up” z jej udziałem może nie jest jej najwybitniejszym osiągnięciem, ale to jedna z jaśniejszych kompozycji na albumie. Nie brakuje na nim również ballad, ale „Everglow” z pianinkiem czy „Fun”, w którym udziela się Tove Lo, należą raczej do napuszonych wyciskaczy łez niż refleksyjnych, ważnych piosenek. Jest też ciekawy fragment w postaci utworu „Colour Spectrum”, rozmarzonej, delikatnej kompozycji, niemal instrumentalnej. Zza kojących dźwięków i odgłosów ptaków momentami tylko przebija się tu kilka słów prezydenta USA albo Beyoncé.
Członkowie kapeli słusznie zauważają, że nie muszą już nic nikomu udowadniać. Podobnie jak takie zespoły z Wysp jak U2 czy Muse, z których jednak ten pierwszy trudno dziś uznać za wciąż poszukujący i zdobywający nowych fanów. Coldplay, podobnie jak U2, mają swoją publikę i zapewne ona ten album zaakceptuje i pójdzie na jeden z koncertów na trasie promującej „A Head Full of Dreams”. Tym bardziej że w zeszłym roku w Europie zagrali tylko kilka koncertów. To nic złego, że Coldplay grają dla swoich fanów. Żeby było jasne, robią to na nieschodzącym poniżej przyzwoitości poziomie. Jeżeli jednak szukacie w muzyce ekscytacji i świeżości, to może was „A Head Full of Dreams” znudzić. Buckland przyznaje, że niełatwo jest zebrać się całemu zespołowi, każdy ma swoją rodzinę i nie chcą zostawiać ich na wiele miesięcy samych. Jak się jednak spotyka całe Coldplay, to panowie świetnie się bawią. Chris Martin też mówi w wywiadach, że dzisiaj wyjątkowo dobrze im się pracuje, potrafią być dla siebie bardziej tolerancyjni i wyrozumiali, a nie zawsze tak było. Tylko czy z tego fani dostają lepszą muzykę?
Coldplay | A Head Full of Dreams | Warner Music