Boję się, że nie zdążę napisać czegoś ważnego. Życie będzie toczyć się dalej, świat nadal będzie ciekawy, a ja nie będę mogła go oglądać i opisywać – powiedziała w jednym z wywiadów Hanna Krall. Dla najwybitniejszej polskiej reporterki świat nie przestaje być ciekawy. Właśnie ukazała się jej książka pt. „Szczegóły znaczące”.

„Po co mi fikcja, jeśli prawdziwe życie jest ciekawsze?” – powiedziała Hanna Krall w jednym z wywiadów zawartych w antologii rozmów „Reporterka. Rozmowy z Hanną Krall” pod redakcją Jacka Antczaka. Jak zapewniła, nie zależy jej na stwarzaniu nowych, literackich światów. Świat „stworzony przez kogoś innego” już istnieje i jest wystarczająco wart opisania. Wystarczy mu się przyglądać, a ściślej – uważnie go nasłuchiwać. To właśnie słuch, zdaniem Krall, jest zmysłem najbardziej potrzebnym reporterowi. W innej z rozmów tłumaczyła: „Dwie rzeczy są ważne: słuch i ciekawość. Słuch to pewien rodzaj anteny. Trzeba odbierać nie tylko sens, ale i barwę słów. Trzeba usłyszeć, co mówi świat”. Ale z tych słów, które w świecie zagłuszają się nawzajem, trzeba wychwycić te czasem ledwo słyszalne, wypowiedziane bez patosu, bez próby wywierania wrażenia na słuchaczu, czasem wypowiedziane mimochodem. Właśnie tych jest w reportażach autorki „Zdążyć przed Panem Bogiem” całe mnóstwo. Układają się czasem w harmonijną, czasem – kakofoniczną muzykę, która ma swój wyrazisty, mocny rytm. Od nich zaczyna się opowieść – niczym nieubarwiana, nieukładana na siłę we wstęp, w rozwinięcie i zakończenie. Nie ma potrzeby dokonywać na nich podobnego gwałtu. Na przekór wysiłkom twórców fikcji literackiej Krall luki i niedopowiedzenia w swoich reportażach pozostawia nienaruszone. Uważny czytelnik, zwłaszcza ten z dobrym słuchem, dobuduje ze skrawków historii elementy, których zabrakło. Być może odbuduje opowieść inaczej, niż przebiegła ona w rzeczywistości? Ale reporterka daje mu do tego prawo. Ten, kto czyta, jest, w pewnym sensie, także twórcą opowiadanej historii. Kto wie, może i nawet równoprawnym?

Hanna Krall prócz reportaży pisała powieści, bo – jak przekonywała – „chciała zobaczyć, jak to się robi”. Odwołując się do książek „Sublokatorka” i „Okna”, nie kryje jednak, że obie „są w znacznej mierze zapisem zewnętrznego świata”. W pracy reporterskiej nie uznaje drogi na skróty. Fakty muszą pozostać faktami. Nie należy podporządkowywać ich własnym kaprysom, nawet jeśli chodzi o szczegóły z pozoru błahe – ubiór postaci musi zostać odwzorowany z taką samą precyzją, jak kolor fotela, z którego ktoś wstaje, aby – być może – nigdy więcej na nim nie zasiąść. „Jestem uzależniona od faktów, tak jak od neski z mlekiem na śniadanie. Jak czegoś nie wiem, nie mogę dalej pisać” – wyjaśniła w jednym z wywiadów. Po chwili dodała: „Nie mam wyobraźni. To ułomność, wiem, więc zrobiłam z niej sobie ideologię, że po co wymyślać, skoro bogactwo życia i tak dalej”.

Jej styl nie zawsze kierował się zasadą prostoty. Do tej dochodziła latami. Kształciła się pod okiem Kazimierza Brandysa, który konsekwentnie zwalczał jej słabość do kunsztownych, wielosłownych form. „Koleżanko – mówił – niech mi koleżanka wierzy, te sztuczki formalne zestarzeją się, a prostota będzie zawsze” – wspominała jego słowa po latach. Z czasem zdała sobie sprawę, że są teksty, które same proszą się o prostotę. Przełomowa w jej myśleniu o reportażu okazała się, do dziś jedna najważniejszych w jej dorobku, książka oparta na rozmowie z Markiem Edelmanem „Zdążyć przed Panem Bogiem” (1977). „Kiedy napisałam Zdążyć przed Panem Bogiem i zobaczyłam, jak może być rezonans książki, jak wielu ludzi z uwagą i powagą ją czyta – zrozumiałam, że najważniejsze rzeczy można przez reportaż przekazać. I wtedy zaczął się mój niepokój: czy dostatecznie wykorzystuję możliwości reportażu. Ten niepokój towarzyszy mi do dziś. Trzeba pisać tylko o tym, co jest warte zapisania, o czym trzeba ZAWIADOMIĆ ludzi, a nie co jest potrzebne autorowi lub bohaterowi” – podkreśliła. Gdzie indziej przyznała, że „żydowsko-polsko-niemieckie historie zaczepione o wojnę – same wołały o prostotę”.

Wykształciła młodsze pokolenie uznanych reporterów: Wojciecha Tochmana, Mariusza Szczygła, Wojciecha Góreckiego, Irenę Morawską. Szczygieł, jej uczeń, a dziś serdeczny przyjaciel, we wstępie do „Szczegółów istotnych” przytacza rozmowę, jaką odbył z Krall przed publicznością w Łazienkach Królewskich. Poruszają temat ukochanych pisarzy i poetów reporterki. Jednym z pierwszych był Marcel Proust (zaraz po „Ani z Zielonego Wzgórza, której lekturę zakłóciła ciemność w piwnicy podczas powstania). To właśnie Proust był mistrzem delektowania się szczegółem, choć detaliczny opis salonowego życia we „W poszukiwaniu straconego czasu” jaskrawo kontrastował z rzeczywistością po wojnie. Zrodziło się jednak pytanie: czy szczegół, drobnostka, pozostały po kimś przedmiot mogą stać się kluczem do odzyskania minionego czasu, a wraz z nim świata, którego już nie ma? Tego pytania Krall podczas rozmowy ze Szczygłem nie zadała, ale odbiorcy samo ono się nasuwa.

Jak napisał Szczygieł we wstępie do „Szczegółów znaczących”: „Świat zapada się w naszej pamięci nieustannie i na zawsze. Świat jest jak zbombardowany dom, z którego udało się uratować klamkę. Został nam tylko ten mosiężny szczegół. Klamka zaświadcza, że dom był piękny i wielki. Albo jaki nie był. Szczegół, jak może, ratuje nam świat”. Czym jest zatem szczegół w najnowszej książce Krall? Być może rodzajem koła ratunkowego? Umocowuje czytelnika w wielości zdarzeń, których sens może zostać podany w wątpliwość. Szczegół swoją prostotą i niepodważalnością bywa jak wyrzut sumienia. Uporczywie istnieje pomiędzy kartami historii, którą ktoś – być może – chciałby zakłamać, zmienić w społecznej świadomości albo najzwyczajniej wyprzeć z pamięci.

Autorka nie ułatwia czytelnikowi zadania. Nawet te z reportaży, które mają formę kunsztownych miniatur, atakuje potokiem zdań – krótkich, zdawkowych, celnych, wędrujących w nieoczekiwanych dla czytającego kierunkach. Pojawiają się znane wszystkim postacie – ks. Adam Boniecki, Anna Walentynowicz, Agnieszka Osiecka, Josif Brodski. Przywołane zostają sylwetki niegdysiejszych dygnitarzy i grubych ryb z minionych epok. Młody czytelnik może wiedzieć o nich niewiele albo nie wiedzieć nic.

Krall w swoich reportażach nigdy nie używa pierwszej osoby. Jeśli już w ogóle o sobie wspomina, nierzadko używa imienia i nazwiska tak, jakby sama była bohaterką jednej z opowieści. Czasem ogranicza się do własnych inicjałów. Każe czytelnikowi szperać – jeśli nie we własnej pamięci, to dostępnych źródłach. Nie zamierza opowiadać detalicznie o historii XX, a nawet XXI wieku. Zarzuca jedynie przynętę.

W opowieściach Krall o bliskich jej postaciach ważny jest zatem wspominany już wielokrotnie konkret. W przypadku ks. Bonieckiego będzie to kopiowy ołówek, który jako młodzieniec dostał od radzieckiego oficera. Przyszły duchowny pisał już wiecznym piórem i poczuł coś w rodzaju wyższości wobec swojego darczyńcy. Zaraz jednak ją w sobie stłumił i z grzecznością przyjął podarunek. W opowieści o byłym premierze Józefie Cyrankiewiczu słowem kluczem niespodziewanie okazują się „narty”. Bo właśnie o nich obsesyjnie myślał, przybywając w Oświęcimiu. Ale – jakby w celowym odwróceniu hierarchii – gdzieś pomiędzy pojawia się istotny cytat z jego słów: „W obozie łatwo zdziczeć – łatwo być zabitym, ale i zabić łatwo. Ta łatwość może być zaraźliwa, chcielibyśmy przestrzec przed nią młodych ludzi”.

Krall pisze także o Karolu Wojtyle, lecz wcale nie skupia się na jego drodze do pontyfikatu. Zaczyna od znacznie wcześniejszych dziejów. Wspomina matkę przyszłego papieża – Emilię Wojtyłową – której ciąża miała być zagrożona, a prowadził ją wojskowy lekarz żydowskiego pochodzenia Samuel Taub. Inny wadowicki doktor miał doradzać usunięcie ciąży. Z kolei zmarły niedawno Jerzy Urban zostaje u Krall wspomniany tylko raz, jako „Jurek, aktualny rzecznik rządu”. Paradoksalnie jego nazwisko akurat okazuje się szczegółem nieznaczącym. Istotne, że był byłym mężem Wiesławy Grocholi, która stała się pierwowzorem powieści „Sublokatorka”.

W „Szczegółach znaczących” autorka traktuje chronologię z dużą swobodą. Od czasów II wojny światowej i rzezi w Auschwitz przeskakujemy do szykan więźniów opozycji politycznej PRL. A kiedy czytelnikowi zdaje się, że Krall zajmuje się wyłącznie mniej lub bardziej odległą przeszłością, natkniemy się na wzmianki o pandemii COVID-19 i innych bolączkach współczesnego świata. Wszystkie czasy ostatecznie stają się przecież przeszłe. A im więcej upływa czasu, tym większe ryzyko utraty pamięci o tym, co było. Posługując się więc słowami samej Krall, obowiązkiem reportera jest „zawiadamiać” czytelnika o tym, co niezbite, niezaprzeczalne, a jednak w zbiorowej pamięci ulotne.

W maju tego roku autorka książek m.in. „Dowody na istnienie”, „Ty jesteś Daniel” lub „Wyjątkowo długa linia” obchodziła 87. urodziny. Mimo że wykształciła wielu wybitnych następców, wciąż kieruje się przekonaniem, że w wobec świata należy zajmować jakąś postawę.

Gdy za naszą wschodnią granicą rozpętała się wojna, Krall postanowiła przekazać prezydentowi Ukrainy Wołodymyrowi Zełenskiemu trzy ze swoich książek: „Zdążyć przed Panem Bogiem”, „Dowody na istnienie” oraz „Król na wylocie”. Przełożył je na ukraiński poeta Ostap Sływynski. Publikacje z osobistymi dedykacjami dla prezydenta trafiły do adresata za pośrednictwem sekretarza stanu w Kancelarii Prezydenta RP, Jakuba Kumocha. „Wszyscy potrzebujemy tej książki bardziej niż kiedykolwiek” – napisał w mediach społecznościowych o „Zdążyć przed Panem Bogiem” Sływynski.

Sama Krall, spytana, czy obawia się, że nie zdąży czegoś napisać, odpowiedziała kiedyś: „Bez przerwy mam takie poczucie! Że się zestarzeję, zniedołężnieję, umrę. Że nie zdążę napisać czegoś ważnego. Życie będzie toczyć się dalej, świat nadal będzie ciekawy, a ja nie będę mogła go oglądać i opisywać. To straszne!”.(PAP)

Autorka: Malwina Wapińska

mwp/ skp/