38 proc. czytających dorosłych nie odpowiada naszym aspiracjom cywilizacyjnym. Chcemy, aby więcej osób czytało dla przyjemności, zaspokajając własne zainteresowania - mówi PAP dyrektor Biblioteki Narodowej dr Tomasz Makowski. Główną przyczyną nieczytania jest niekojarzenie przez dużą część społeczeństwa czytania z dorosłością - wskazał.

Polska Agencja Prasowa: Z najnowszych badań Biblioteki Narodowej wynika, że poziom czytelnictwa w Polsce wrócił do stanu sprzed pandemii (38 proc.). Co to oznacza? Czy można mieć powody do optymizmu?

Dr Tomasz Makowski: To jest jednocześnie wiadomość dobra i zła. Dobra, ponieważ mamy potwierdzenie trwałego zatrzymania trendu spadkowego, i to w okresie popularności dużych platform filmowych, które mogły skutecznie odciągać czytelników, zwłaszcza czytelników powieści. Czytelnictwo zatem przestało spadać, a narzędzia wykorzystywane do utrzymania jego poziomu w Narodowym Programie Rozwoju Czytelnictwa zostały dobrze dobrane. Warto zwrócić uwagę na rolę bibliotek publicznych w zachowaniu stanu czytelnictwa – spadek czytelnictwa w drugim roku pandemii odpowiada zmniejszeniu wypożyczeń w bibliotekach publicznych. W latach 2020–2021 w wyniku przepisów ogólnokrajowych lub z powodu miejscowego wzrostu zakażeń zamykano biblioteki. Ograniczyło to dostęp do książek osobom rzadziej kupującym i mogło wpłynąć na niższy poziom czytelnictwa. Wraz z powrotem bibliotek do standardowego funkcjonowania należy spodziewać się wzrostu zainteresowania książką. A jest to wiadomość zła, ponieważ 38 proc. czytających dorosłych nie odpowiada naszym aspiracjom cywilizacyjnym. Chcemy, aby więcej osób czytało dla przyjemności, zaspokajając własne zainteresowania i realizując zawodowe aspiracje. Od czytania w dużym stopniu zależy rozwój państwa oraz dobrostan społeczny.

PAP: Odnotowany w 2020 r. niewielki wzrost czytelnictwa nie stał się początkiem trendu wzrostowego...

Dr Tomasz Makowski: Widać dużą różnicę między pierwszym a drugim rokiem pandemii. Wprowadzone ograniczenia, zwłaszcza edukacja szkolna dzieci w domu i praca zdalna, w pierwszym roku pandemii spowodowały nieco większe zainteresowanie czytaniem. Ze względu na inną organizację dnia i poszukiwanie alternatywnych aktywności, w drugim roku przyniosły zauważalne zmęczenie, wynikające z ograniczonych kontaktów społecznych. Zjawiskami towarzyszącymi tej sytuacji są stres związany z długotrwałą obawą o zdrowie własne i bliskich, ewentualnymi stratami w gospodarce poddanej pandemicznym ograniczeniom, a obecnie – lęk przed wojną i niepokój wynikający ze śledzenia agresji Rosji na Ukrainę. Jednym z podstawowych czynników wpływających zarówno na czytanie książek, jak i na wiele innych form uczestnictwa w kulturze jest poczucie bezpieczeństwa. Widoczna staje się też mniejsza gotowość do aktywności, nawet takich jak spotkanie z rodziną lub znajomymi w domu bądź poza domem, czy decyzja o spacerze, małej wycieczce. Zarówno jesienią, jak i wiosną wielu Polaków sygnalizowało swoje zmęczenie i chęć wcześniejszego pójścia spać, kiedy tylko będą mieli wolny czas dla siebie.

Kiedy kilka lat temu w różnych zespołach eksperckich dyskutowaliśmy na temat przyczyn nieczytania oraz form ich pokonania, żartobliwie za najlepszy, choć ekstremalny i nierealny wówczas, sposób zapobiegania spadkowi czytelnictwa uznaliśmy motywujące do czytania zamknięcie społeczeństwa na rok w domu. Nieoczekiwanie ten scenariusz został zrealizowany podczas pandemii COVID-19. Przyniósł zauważalne efekty w pierwszym roku, w drugim już nie.

Czytanie jest czynnością intymną, nikt nie wchodzi między nas a litery. Ale też jest czynnością społeczną. Czyta się tam, gdzie się widzi czytających. Naśladujemy zachowania innych. Jeśli widzimy w autobusie, tramwaju lub metrze kogoś czytającego, sami zazwyczaj sięgamy po książkę. W czasie pandemii nie odbywała się większość imprez promujących czytelnictwo i podtrzymujących zainteresowanie nim. Na spotkaniach z pisarzami, piknikach literackich i innych imprezach czytelniczych nie tylko sami czytelnicy mogli zobaczyć się sami, ale także skonfrontować z innymi czytającymi. Dziś widzimy, jak ważne są takie formy spotkań dla utrzymania czytania. Warto podkreślić działania organizacji pozarządowych i bibliotek wspieranych finansowo przez Narodowe Centrum Kultury i Instytut Książki ze środków NPRCz oraz Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Pamiętajmy, że czytanie nie jest naturalną potrzebą, rodzimy się wszak analfabetami. Ktoś musi nas nauczyć czytać, trzeba przeczytać pierwszą książkę, która nas zachwyci lub zainteresuje na tyle, że będziemy chcieli sięgnąć po następne, ale także wraz z wiekiem, zmieniającymi się oczekiwaniami, potrzebami, wrażliwością i doświadczeniem będziemy mogli znaleźć książki nam odpowiadające. Nie ma uśrednionego czytelnika. Jesteśmy różni.

PAP: Dlaczego właściwie Polacy nie garną się do książek? Jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych mieliśmy ponad 70 proc. czytających.

Dr Tomasz Makowski: Główną przyczyną nieczytania jest niekojarzenie przez dużą część społeczeństwa czytania z dorosłością. Czytania można nauczyć głównie przykładem. Jeśli dzieci nie widzą w swoim otoczeniu przynajmniej jednego dorosłego czytającego, rodzica, babci lub dziadka, kuzynów lub przyjaciół domu, będą kojarzyły czytanie ze szkołą i wraz z jej zakończeniem przestaną czytać. Proszę pamiętać, że najwięcej czytają młodzi, a najmniej starsi, wychowani przed erą internetu. Większość nieczytających starszych twierdzi, że nigdy nie czytali poza okresem szkolnym. Nie korzystali zatem z książek w okresie, który w powszechnej ocenie był wypełniony czytelnikami, czyli przed 1989 r. Krótkotrwały wzrost czytelnictwa na samym początku lat dziewięćdziesiątych wynikał z szerokiego otwarcia rynku wydawniczego, który dostarczył dużej liczby tytułów wcześniej nieobecnych, przede wszystkim atrakcyjnych romansów i kryminałów tłumaczonych z obcych języków. Zachwyt szybko jednak minął. Wiele zła wyrządza traktowanie czytania jako kary. Wypowiadana obecnie przez rodziców groźba odcięcia internetu, zabrania telefonu i zamknięcia dziecka w pokoju z książką, niestety, nie występuje rzadko. Dziecko nie powinno kojarzyć czytania z karą.

PAP: A jeżeli już czytamy, to po jakie publikacje sięgamy najczęściej?

Dr Tomasz Makowski: Podobnie jak w innych krajach – po literaturę rozrywkową i popularną, czyli powieści obyczajowe, romanse i kryminały. W Polsce, częściej niż w innych krajach, czytamy literaturę religijną. Teraz obserwujemy wzrost zainteresowania Ukrainą i Rosją.

PAP: W jaki sposób pandemia wpłynęła na nasze zwyczaje czytelnicze?

Dr Tomasz Makowski: Trwale wpłynęła na większe wykorzystanie zasobów internetu, w tym książek elektronicznych. Serwis Polona.pl, dysponujący 3,5 mln zdigitalizowanych obiektów, przeżywał oblężenie. Mam nadzieję, że ograniczenie wizyt w bibliotekach jest chwilowe i wraz z wygaśnięciem pandemii dawni czytelnicy do nich wrócą, nowi zaś odkryją, jak przyjemnym miejscem do spędzania czasu wolnego jest lokalna biblioteka i jak przyjazna jest bibliotekarka. Biblioteka publiczna to miejsce spędzania czasu wolnego, przede wszystkim w soboty. Wówczas można całą rodziną udać się do biblioteki, pożyczyć książki dla rodziców, dziadków i dzieci, wziąć udział w zajęciach lub zabawach czytelniczych. A także wypożyczyć książki, które dziadkowie mogą czytać wnukom albo wnuki dziadkom. To dobra forma spędzania wspólnie czasu i budowania relacji rodzinnych.

PAP: Jak wyglądała sprzedaż książek w Polsce w ostatnich dwunastu miesiącach? Czy pojawiły się nowe trendy w tym obszarze?

Dr Tomasz Makowski: Duża część księgarń funkcjonowała normalnie. Bardzo wzrosła sprzedaż on-line jako wygodniejsza i bezpieczniejsza. Dla tego wzrostu nie bez znaczenia był fakt większego wykorzystania usług cyfrowych. W pandemii ten proces przyspieszył i wymusił zmiany zachowań kupujących książki, z kolei wydawnictwa, dystrybutorzy i księgarnie, które wcześniej nie przygotowały oferty internetowej, musiały szybko ją opracować i wdrożyć lub obserwować spadki przychodu. Osobną tendencją jest dużo większa sprzedaż książek elektronicznych indywidualnie i przez biblioteki.

Rozmawiała Katarzyna Krzykowska (PAP)