W niedawnym wywiadzie dla „Kultury” francuski pisarz Jean- -Christophe Grangé narzekał na lenistwo autorów, którzy tworzą niekończące się cykle ze swoimi bohaterami. Ciekawe, jak na takie słowa zareagowałby Michael Connelly – „Dziewięć smoków”to piętnasta powieść o detektywie Harrym Boschu.

Czy jest to ze strony amerykańskiego pisarza lenistwo? Raczej zrozumiała chęć łatwego zysku. Warto dodać, że zasłużonego, bowiem Connelly jest jednym z tych popularnych autorów, których twórczość zdecydowanie się wyróżnia. Pisze prosto, przejrzyście, umiejętnie podtrzymuje napięcie, jak na doświadczonego dziennikarza przystało (Connelly pracował jako reporter kryminalny m.in. w „Los Angeles Timesie”) wycina to, co mogłoby niepotrzebnie komplikować narrację.

Ma to swoje dość oczywiste zalety: to bardzo sprawne, inteligentne czytadła, i sporo równie oczywistych wad: bohaterowie z drugiego planu to częściej statyści niż postaci z krwi i kości, a sam Bosch wydaje się niezniszczalny niczym John McClane ze „Szklanej pułapki”. W przeciwieństwie np. do Jo Nesbo Connelly jest wobec swoich bohaterów dość łagodny, choć akurat w „Dziewięciu smokach” szykuje dla czytelników parę zaskoczeń. Mimo wszystko w powieści czuć wkradającą się rutynę i pisarskie zmęczenie.

Harry Bosch musi tym razem zmierzyć się z działającymi w Mieście Aniołów chińskimi triadami, ale śledztwo w sprawie zabójstwa zmienia się dla niego w prywatną wendetę, gdy gangsterzy porywają jego córkę. Porządny kryminał przeradza się tym samym wdość sztampowy thriller –wciąż jednak wart lektury.

Dziewięć smoków | Michael Connelly | przeł.Robert Waliś | Albatros 2013 | Recenzja: Jakub Demiańczuk | Ocena: 4 / 6