Ludzkość w cyberpunkowym „Wurcie” Jeffa Noona straciła grunt pod nogami i niebo nad głową – w każdą stronę rozciągają się już tylko wirtualne piekła.

Czym jest wurt? Po pierwsze – niezwykle silnym narkotykiem, który ma siłę przenoszenia osoby, która go zażywa, nie tyle w odmienne stany świadomości, ile po prostu w odmienne światy. Po drugie – właśnie wielopiętrowym, szkatułkowym systemem owych odmiennych światów, pociągającym i groźnym zarazem. Wurt występuje w postaci różnokolorowych piórek, które się niejako wysysa. Kolory są ważne – legalne są tylko niebieskie piórka, sielankowe utopie dla motłochu, pozostałe barwy niosą już w sobie treść zakazaną. Czerń to cierpienie i krew, róż to pornorzeczywistość, szarość jest tylko dla fachowców, którzy konserwują i utrzymują wurtowe światy, żółć – dla wybrańców, ponieważ pozwala wejść tam, dokąd wchodzić nie wolno, a ceną jest najczęściej po prostu śmierć.

Wydany oryginalnie przed dwiema dekadami „Wurt” Jeffa Noona to już klasyka cyberpunku. Lądujemy oto w niedalekiej przyszłości w Manchesterze, mieście zdewastowanym i zanarchizowanym, w którym trudno odróżnić ludzi z krwi i kości od organizmów syntetycznych oraz widm. Problem z wurtem jest bowiem taki, że ingeruje również w rzeczywistość – nie tylko zmienia społeczeństwo w zbieraninę znarkotyzowanych, agresywnych eskapistów, lecz także produkuje osobliwą kategorię śmieci: żywe odpady z wirtualu. Wędrówkami tam i z powrotem rządzi prawo wymiany – jeśli ktoś zostaje w wurcie, ktoś inny musi stamtąd przybyć, kimkolwiek (czymkolwiek?) by był.

W ten sposób właśnie Skryba, główny bohater powieści, stracił siostrę Desdemonę, z którą łączyła go nie do końca platoniczna relacja. Desdemona posłużyła się żółtym piórkiem i znikła w odmętach wurtowego metaświata, Skryba zaś dostał w zamian drgającą kupę mięsa o sześciu mackach, Stwora- z-Kosmosu, który wprawdzie mówi: „Ksazy! Ksa, Ksa. Ksazy. Ksa!” i nie odmawia poczęstunku twardymi dragami, ale z pewnością nie jest siostrą Skryby. Od tego momentu Skryba ma tylko jedną idée fixe: dostać się w odpowiednie miejsce w wurtcie, odnaleźć żółte piórko, dotrzeć do siostry i wymienić ją z powrotem za Stwora. Rzecz w tym, niestety, że takie zwroty są systemowo niedozwolone. A poza tym – któż może zagwarantować, że realność jest realnością, a nie kolejnym piętrem wirtualnego kosmosu, z którego nie ma już ucieczki?

Lubię taką literaturę – narkotyczną, apokaliptyczną, podającą w wątpliwość samą naturę rzeczywistości. „Wurt” Noona może nie ma klasy najwybitniejszych książek Philipa Dicka czy Williama Gibsona, sama estetyka cyberpunku też się już nieco zestarzała, choćby dlatego że zmienił się świat, do którego się odnosiła, ale czyta się to dobrze jako pomysłową fikcję wychodzącą poza gatunkowy schemat. W gruncie rzeczy jest to przecież stara historia o tym, że postęp jest fikcją, a tzw. nowoczesność to sposób, w jaki rządzący próbują wpędzić nas w skrajną samotność. Człowiek samotny staje się bezbronny, podatny na wpływy, skłonny do ucieczki – choćby i do wirtualnych piekieł.

Wurt | Jeff Noon | przeł. Jacek Manicki | MAG 2013 | Recenzja: Piotr Kofta | Ocena: 4 / 6