Nigdy dotąd w rozgrywkach literackich puli najbardziej prestiżowych nagród nie zgarnęły w Polsce kobiety. Podobnie jest na świecie. O czym piszą współczesne pisarki?

Ten sezon nagród literackich należał do kobiet. Nie tylko na świecie, lecz także – a może przede wszystkim – w Polsce. Gdy Akademia Szwedzka ogłosiła Alice Munro trzynastą kobietą nagrodzoną Nagrodą Nobla w dziedzinie literatury, a 28-letnia Nowozelandka Eleanor Catton święciła triumfy jako najmłodsza w historii laureatka Man Booker Prize, w Polsce Nagroda Literacka Nike powędrowała do Joanny Bator, Angelusem uhonorowano ukraińską pisarkę Oksanę Zabużko, a nagrodę Gdynia w dziedzinie prozy przyznano Zycie Oryszyn. Także Fundacja Kościelskich zdecydowała się w tym roku wyróżnić poetkę – Krystynę Dąbrowską. Takiego monopolu na literackie laury autorki chyba jeszcze nie miały.

„Munro musiała mierzyć się z tym, że postrzegano ją jako jakąś kurę domową, mówiono jej, że to, co ją interesuje, jest zbyt domowe, nudne” – pisała Margaret Atwood w tekście poświęconym tegorocznej noblistce. Któż autorkę „Drogiego życia” mógłby zrozumieć lepiej niż jej wybitna rodaczka, również od lat uważana za mocną kandydatkę do najważniejszej nagrody literackiej na świecie. Obie przyszły na świat w latach 30., obie wychowały się w Kanadzie, debiutowały w podobnym momencie. „Szanse, że literacka gwiazda rozbłyśnie w jej czasie i miejscu, w którym się znajdowała, zdawały się zerowe” – pisze Atwood. Istotnie, Munro dorastała na prowincji Ontario, a jej dzieciństwo i wczesną młodość naznaczyły najpierw wielki kryzys, potem wojna. Życie było wówczas surowe, reguły twarde, dziewczętom wpajano, że nie powinny mieć bardziej wygórowanych ambicji niż znalezienie dobrej partii. Munro wiecznie wraca w swoich książkach do czasu i miejsca swojej młodości. Akcja jej opowiadań i – rzadziej – quasi-powieści często rozgrywa się na kanadyjskiej prowincji lat 40. i 50., w epoce sprzed rewolucji feministycznej. Jej bohaterki mogą pozwolić sobie jedynie na cichy bunt, małą rebelię w postaci zdrady męża lub skrytych marzeń o romantycznej miłości. To wrażliwość na detal, umiejętność uchwycenia najsubtelniejszych emocji w całej gamie ich barw i tonów stały się sposobem Munro na opowiadanie o kobiecym świecie.

W zupełnie innych realiach debiutowała tegoroczna laureatka Bookera Eleanor Catton, której udało się pobić rekord nie tylko w kategorii wiekowej, lecz także jako autorce najdłuższej powieści wyróżnionej prestiżową nagrodą. A jednak 28-letnia Nowozelandka przyznaje, że jej książka zirytowała wielu krytyków, głównie mężczyzn. „Ja i wiele innych pisarek doświadczyłyśmy tego, że zwykle pyta się nas o to, jak wiele miałyśmy szczęścia, by coś osiągnąć. Wszystkich to interesuje – łut szczęścia i poczucie tożsamości” – mówiła w wywiadzie dla „Guardiana”, narzekając, że kobiety wciąż rzadko postrzega się jako filozofki, przekazicielki ważnych idei. „Uznano za zuchwałość, że napisałam tak długą książkę. Kryło się za tym stwierdzenie: »Kim ty niby jesteś? Porywasz się na zbyt wiele«” – opowiadała. „Za kogo ty się uważasz?” – znamienne słowa, które stały się tytułem książki Alice Munro, mimo upływu lat wciąż zdają się pobrzmiewać w kobiecej literaturze. Mimo to autorka ponad 800-stronicowej powieści „Luminarze” (książka ukaże się w Wydawnictwie Literackim) wywołała w literackim świecie sensację. Prowadząc postmodernistyczną grę z konwencją kryminału i powieści wiktoriańskiej, wykreowała epicką opowieść o Nowej Zelandii drugiej połowy XIX wieku. Jej książkę jedni okrzyknęli „Nowozelandzkim Twin Peaks”, inni zestawiali z dziełami Umberto Eco. Trudno nie dostrzec, że w nieco podobnym kierunku podąża nagrodzona Nike powieść Joanny Bator „Ciemno, prawie noc”. I Bator flirtuje z literaturą gatunkową, a o polskości opowiada, posługując się estetyką horroru. W Wałbrzychu, do którego po latach przyjeżdża reporterka Alicja Tabor – literackie alter ego pisarki – kumuluje się to, co złe, brudne, patologiczne, zwyrodniałe. Są niekochane dzieci, które znikają w nieznanych okolicznościach, bieda, gnuśność, trupy w szafie, ciemne tajemnice skrywane jeszcze od czasów wojny, zabobony, religijna histeria. Gdzieś w tle pobrzmiewają internetowe bluzgi, które przeplatają się przez powieść jak profetyczne głosy greckiego chóru.

Polska w optyce Bator jest ponurą scenerią thrillera. Nie obyło się bez skandalu, choć atak nadszedł z niespodziewanej strony. Werdykt jurorów Nike w ostatnich dniach skrytykowała Małgorzata Kalicińska. „Od kilku lat nagrody są przyznawane niemal wyłącznie za rzeczy mroczne, smutne, depresyjne, za bohaterów ułomnych, zgnojonych tak, że nic, tylko wyć. Po takich lekturach to właśnie nic, tylko iść do pobliskiego GS-u, kupić sznur i obwiesić się, skoro życie jest takie zasrane!” – napisała na swoim blogu autorka „Domu nad rozlewiskiem”, wywołując zażartą dyskusję. A przecież po stronie Bator w jakimś sensie opowiada się Oksana Zabużko, która w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” powiedziała: „Pisać to iść z pochodnią w ciemnościach. Kiedy piszesz, oświetlasz część przestrzeni przed sobą, ale dalej rozciąga się wabiąca tajemnica. Więc grzebiesz się przez te ciemności”. Uhonorowana Angelusem powieść „Muzeum porzuconych sekretów” to rzecz wybitna, w której część krytyków widzi dzieło na miarę Nobla. W tej imponującej rozmachem opowieści o Ukrainie na plan współczesny wciąż wdzierają się zdarzenia przeszłe, jawa przeplata się ze snem, a strzępy historii nie chcą skleić się w spójną narrację. Cieszy, że w naszej części kontynentu kobiety stają się najcelniejszymi komentatorkami Europy. Podobnie jak Zabużko, znakomicie i z wyraźną nutą ironii z brzmieniem II wojny światowej, stalinizmu i komunizmu mierzy się Zyta Oryszyn w „Ocaleniu Atlantydy”, odnajdując swój odrębny, bardzo oryginalny ton. Tych tonów będzie coraz więcej, bo przecież są jeszcze Kaja Malanowska, Dorota Masłowska, Justyna Bargielska… listę można ciągnąć jeszcze długo. Mamy komu kibicować.