„Szczęśliwy, kto poznał Hrdlaka” Janoscha to dojrzałe postscriptum do słynnego „Cholonka, czyli dobrego Pana Boga z gliny”, powieści, która dostrzegła piękno w nikczemności

Miś i Tygrysek żyli sobie kiedyś w dolince nad rzeczką. Tam, gdzie widać słup dymu, koło wielkiego drzewa. Mieli też własną łódkę” – tak rozpoczyna się książka dla dzieci „Ach, jak cudowna jest Panama”, napisana i własnoręcznie zilustrowana przez Horsta Eckerta, lepiej znanego pod pseudonimem Janosch.

Te zdania odmieniły jego losy. Był rok 1978 i Niemcy oszalały na punkcie Misia i Tygryska, samowystarczalnych marzycieli i wiernych przyjaciół. Kolejne książeczki o ich przygodach uczyniły pisarza i grafika samouka bogatym i sławnym człowiekiem, na co zareagował z właściwą sobie dezynwolturą: w roku 1980 zamienił skromną norę w Monachium na hamak na Teneryfie i nigdy już nie powrócił na stałe do kontynentalnej Europy. W tej wyprowadzce interes miał również jego wydawca, szwajcarski Diogenes – chodziło o to, by uchronić Janoscha przed nim samym, przed ciężkim alkoholizmem i traumatycznymi wspomnieniami z dzieciństwa. To pierwsze się udało: Janosch skończył niedawno 83 lata i w nielicznych wywiadach podkreśla, że starość to najlepszy okres w jego życiu. To drugie udać się nie mogło, bo czas dzieciństwa, spędzony w zabrzańskim familoku, ukształtował go jako człowieka. I jako pisarza.

W twórczości Janoscha jest awers i rewers – awers to naturalnie historie dla najmłodszych, przesycone mądrym optymizmem, ilustrowane delikatną kreską. Rewers to jego książki dla dorosłych czytelników, w tym ta najsłynniejsza – „Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny”, tragikomiczne, w dużej mierze autobiograficzne opowieści o małomiasteczkowym świecie przeżartym biedą, brudem, złem i hipokryzją. „Gdybym musiał przeżyć jeszcze raz to przeklęte dzieciństwo, powiedziałbym: »Nie, wyskrobcie mnie od razu«. Przez trzydzieści lat musiałem się upijać, żeby zapomnieć o tym gównie” – wyznał kiedyś pisarz.

Urodził się w Porębie, dzielnicy Zabrza (wówczas Hindenburg), w 1931 roku, jako syn obwoźnego handlarza, wśród górników, hutników oraz ich równie umęczonych małżonek i dzieci, w środowisku żyjącym w zawieszeniu między niemiecką a polską tożsamością. Imię dostał – ojciec okazał się zapobiegawczy i przewidujący – po Horście Wesslu, nazistowskim męczenniku. Niemniej w rodzinie nazwisko Eckert było jedynym brzmiącym z niemiecka; inne, jak Piecha, Morawiec czy Głodny, bynajmniej. W domu rozmawiano po polsku, ale do dzieci zwracano się wyłącznie po niemiecku, żeby przynajmniej one wyszły na ludzi. „Mieszkaliśmy na granicy, na ziemi niczyjej między Polską a Niemcami, w ostatnim domu. Nie pochodzę z tej czy innej strony granicy, ale z obszaru pomiędzy nimi”.

Janosch dokłada więc cegiełkę do dyskusji na temat tego, kim byli, kim są i kim chcieliby być Górnoślązacy, ale nie to jest najważniejsze, lecz to, jak sportretował śląskich bliźnich w swojej prozie. Mówiąc krótko, jako dość przerażającą menażerię: pijaków, degeneratów, kolaborantów, antysemitów, jazgotliwe przekupki i świętoszkowate kurwy. „Cholonek” ukazał się w Niemczech w roku 1970, a już cztery lata później, zupełnie niespodziewanie, doczekał się polskiego (zresztą znakomitego) przekładu autorstwa Leona Bielasa – cenzura wycięła jedynie kłopotliwe sceny gwałtów popełnianych przez sowieckich sołdatów. Trudno orzec, co stało za tą decyzją, podjętą wbrew oficjalnej PRL-owskiej linii politycznej, podkreślającej rdzenną polskość Śląska i demonizującej zachodnioniemieckie ziomkostwa wypędzonych. Czy chodziło o to, by Ślązacy nie poczuli się za dobrze po przejęciu władzy przez Edwarda Gierka i sukcesie filmów Kazimierza Kutza „Sól ziemi czarnej” (1970) i „Perła w koronie” (1972)? Być może. Cios był o tyle nietrafiony, że „Cholonek” stał się wówczas przedmiotem literackiego kultu raczej w kręgach warszawskiej i krakowskiej inteligencji.

Horst Eckert miał 14 lat, gdy wraz z rodziną wyproszono go z nowej Polski. Nigdy nie zdobył formalnego wykształcenia, pracował w RFN jako ślusarz i robotnik w fabryce włókienniczej, próbował dostać się do szkoły artystycznej, ale odrzucono go jako jednostkę zbyt mało utalentowaną, włóczył się z artystami. I pił. Jego debiutancką książeczkę dla dzieci, „Die Geschichte von Valek dem Pferd” (1960), opublikował mu wydawca Georg Lentz, ubawiony pokręconą historią jego życia. Książeczka powstała po większej wódce, w jedną noc. Przy jej okazji pojawił się też osobliwie brzmiący, ni to niemiecki, ni to polski pseudonim, podobno jako efekt poprawki nadgorliwego zecera (przerobił Janusza na Janoscha). Z 600 wydrukowanych egzemplarzy sprzedało się 60.

„Szczęśliwy, kto poznał Hrdlaka” (oryg. wyd. 1994) to powieść, w której Janosch w gruncie rzeczy przepracowuje raz jeszcze pewne wątki z „Cholonka” – warto te książki czytać razem, jedna po drugiej. Pierwszą napisał młody jeszcze człowiek, by wyrzucić z siebie prześladujący go koszmar – uczynił to kongenialnie, obracając wspomnienia w okrutny żart, podobnie jak zrobił to choćby Jaroslav Hašek w „Przygodach dobrego wojaka Szwejka” z przerażającym doświadczeniem I wojny światowej. Drugą napisał człowiek dojrzały, nie tylko pragnący wyrwać się z krępujących więzów, lecz także poszukujący odpowiedzi na pytanie, dlaczego właściwie świat jego dzieciństwa tak bardzo przypominał piekielną otchłań.

Po pierwsze, twierdzi Janosch, najgorsze, co się dziecku może przydarzyć, to dorastanie wśród biedaków rozpieranych żądzą społecznego awansu – abyśmy dziś mogli żyć w wygodnych mieszkaniach, kupować w błyszczących supermarketach i emocjonować się ideałami równości, poprzednie pokolenia musiały dosłownie wygryźć społeczną pozycję z tyłka szatana. Nie było takiego świństwa, jakiego by się nie dopuścili, by wygrać w tym wyścigu. Koniunkturalne sympatyzowanie z hitleryzmem czy szabrowanie majątku Żydów wywożonych na śmierć to tylko fragment ogólnego landszaftu. Po drugie, dziecku może się też przydarzyć katolickie wychowanie. I to jest chyba jeszcze gorsze. „Raz katolik, na zawsze katolik – mówił pisarz w wywiadzie. – Z tego powodu przez całe życie nie miałem żadnej przyjemności z seksu. Właściwie nigdy”. „Kościół nigdy nie uratował żadnego człowieka przed nazistami” – dodaje w innym miejscu. Wdrukowywanie strachu przed kobietami, wstydu, poczucia niższości, religijnej i rasistowskiej nienawiści – to wyniósł mały Horst z kontaktów z kapłanami, a duży Janosch szczerze o tym opowiedział.

Stary Janosch oświadcza ponadto: „Tak, miałem i mam temat. Ten temat stał się fundamentem całego mojego życia. To bunt przeciwko wszystkim instytucjom władzy. Anarchia”. To powiedziawszy, wraca na swój kanaryjski hamak.

Szczęśliwy, kto poznał Hrdlaka | Janosch | przeł. Emilia Bielicka | Znak 2014 | Recenzja: Piotr Kofta | Ocena: 5 / 6