„Jesteśmy ludźmi nowego pokolenia, ze źrenicami rozszerzonymi od efedryny. Regulujemy emocje za pomocą xanaxu i seksu. Naszymi zawodami zaufania społecznego są psychoterapeuta i barista” – twierdzi jeden z bohaterów „41 utonięć”.
Dziennik Gazeta Prawna
Dziennik Gazeta Prawna
Dziennik Gazeta Prawna
AUTOBIOGRAFIA Życiorys Ayaan Hirsi Ali jest fascynujący. Wybitna pisarka, filozofka i mówczyni urodziła się w Somalii, w rodzinie muzułmańskiej, część młodzieńczych lat spędziła w Arabii Saudyjskiej. Gdy w 1992 r. uzyskała azyl w Holandii, zaczynała jako sprzątaczka w fabryce, by po latach zasiąść w holenderskim parlamencie. Dziś wykłada na Uniwersytecie Harvarda, a tygodnik „Time” zaliczył ją do grona stu najbardziej wpływowych osób na świecie. „Przebyłam drogę z Mekki przez Medynę na Manhattan – do idei muzułmańskiej reformacji. Skostniałość islamu sprawiła, że najpierw zostałam niewierną, potem nomadką, a teraz jestem heretyczką. Przyszłe pokolenia muzułmanów zasługują na lepsze, bezpieczniejsze możliwości” – czytamy w jej książce. Zdawałoby się, że jeśli ktoś ma prawo poddawać krytyce religię muzułmańską, to właśnie ktoś taki jak ona. A jednak autorka „Heretyczki” spotka się z atakami nie tylko ze strony wyznawców islamu, lecz także zachodnich liberałów. Ci ostatni przekonują, że jej poglądy są politycznie niepoprawne i krzywdzące dla większości muzułmanów, którzy z terroryzmem nie mają nic wspólnego. Ali przekonuje, że jest inaczej: to Zachód powinien się obudzić i przestać traktować terroryzm jako wynaturzenie, którego przyczyn należy upatrywać w nierównościach ekonomicznych, nie zaś w islamie. Pisarka uważa, że kres zamachom i wojnie cywilizacji może położyć jedynie gruntowna reforma islamu. Ostatecznie jednak przekaz „Heretyczki” jest pełen nadziei. „Moja książka jest optymistyczna. Nie nawołuje do kolejnej wojny z terroryzmem i ekstremizmem, lecz zachęca do prawdziwej dyskusji zarówno ze światem muzułmańskim, jak i wewnątrz jego” – pisze Ali.
Heretyczka | Ayaan Hirsi Ali | przeł. Jacek Żuławnik | Świat Książki 2016
PROZA „Jesteśmy ludźmi nowego pokolenia, ze źrenicami rozszerzonymi od efedryny. Regulujemy emocje za pomocą xanaxu i seksu. Naszymi zawodami zaufania społecznego są psychoterapeuta i barista” – twierdzi jeden z bohaterów „41 utonięć”. Mówiąc z przymrużeniem oka, świat drugiej powieści Agnieszki Wolny-Hamkało jest światem ludzi, których jeden z polityków niedawno określił mianem „wegetarian i cyklistów”. To uprawiający wolne zawody mieszkańcy dużych aglomeracji, bywalcy kawiarni i wernisaży, czterdziestolatkowie o liberalnych poglądach, którzy nie chcą stać się dorośli. Ale jest jeszcze jeden bohater powieści – Wrocław, miasto rozpływające się w letnim skwarze, z jego kultowymi knajpami, galeriami i Teatrem Polskim. Ada, dobiegająca czterdziestki malarka, po rozwodzie nie potrafi się odnaleźć. Upija się samotnie, szuka zapomnienia w brutalnym seksie i psychotropach. Kiedy zdobywa pracę jako scenografka w teatrze, spotyka całą galerię oryginałów i odszczepieńców. Powieść Wolny-Hamkało w wielu miejscach bywa zabawna. Jest tu mocna satyra na artystyczny światek. Znany reżyser teatralny okazuje się godnym politowania histerykiem, skłonnym do egzaltacji. Inni szukają podniet w konwersji na islam – w wersji, rzecz jasna, light i na pokaz. Tak samo histeryczny i powierzchowny okazuje się zresztą i katolicyzm podczas surrealistycznej „nocy konfesjonałów”. Trudno odnaleźć tu postaci z krwi i kości. Życia bohaterów są banalne i identyczne, im większa potrzeba bodźców, tym większa nuda. Jedyny problem w tym, że opisując pokolenie Facebooka i Instagramu, Wolny-Hamkało wpada w pułapkę, tworząc powieść pozbawioną głębi. „41 utonięć” zdaje się książką równie powierzchowną jak jej bohaterowie. Czy tylko tak można dziś opowiadać o współczesności?
41 utonięć | Agnieszka Wolny-Hamkało | Iskry 2015
OPOWIADANIA Wznowienie – przeredagowane i uzupełnione – wczesnego zbioru krótkich tekstów Łukasza Orbitowskiego. Lektura może niedoskonała, ale obowiązkowa, zwłaszcza dla tych, którzy zwrócili na autora uwagę dopiero niedawno, gdy został nagrodzony Paszportem „Polityki”. Po raz pierwszy czytałem „Wigilijne psy” po premierze, 10 lat temu, wtedy robiły piorunujące wrażenie. Dziś nie straciły nic ze swojej mocy, ale dostrzegam w nich dodatkowo kiełkujące pomysły, cienie idei, które później miały się rozwinąć w dojrzałe powieści: „Tracę ciepło”, „Święty Wrocław”, „Szczęśliwą ziemię”. Ale opowiadania Orbitowskiego bronią się doskonale i bez tego kontekstu. „Zapraszam na spotkanie z rozjuszonym smarkaczem, którym kiedyś byłem”, pisze we wstępie autor, ale w tekstach tego smarkacza nie widać. Zgoda, to szczeniackiej pewności siebie zawdzięczamy niezbyt subtelne nawiązanie do „Ferdydurke” w opowiadaniu inspirowanym prozą Grabińskiego, ale jest przecież w tych tekstach również dojrzałość, głębia rzadko spotykana w literaturze gatunkowej. Zresztą od samego początku Orbitowski przekraczał gatunkowe granice, mieszał horror z czarną komedią i powieścią obyczajową. Bardziej interesowała go psychiczna kondycja ludzi szukających swojego miejsca w rozedrganym świecie, a grozę traktował jako pretekst do postawienia swoich bohaterów przed ekstremalnymi wyborami. Orbitowski jest zresztą jednym z nielicznych autorów, którym udało się tak celnie opisać polską transformację, moment zderzenia upiorów przeszłości z niepewnością jutra. Ów moment wciąż zresztą trwa, świat z tekstów autora „Szczęśliwej ziemi” nie zniknął, niby wszystko się zmieniło, ale przecież nie zmieniło się nic.
Wigilijne psy i inne opowieści | Łukasz Orbitowski | Wydawnictwo SQN 2016