Nie interesuje mnie ukazywanie biedy po to, żeby widz mógł się wzruszyć – mówi Michael Winterbottom, reżyser filmu „Triszna. Pragnienie miłości”

Powieść Thomasa Hardy’ego „Tessa d’Urberville” inspirowała już wielu reżyserów. Co zadecydowało o tym, że i pan sięgnął po tę lekturę?

Michael Winterbottom: Najciekawszy wydał mi się sposób,w jaki Hardy pokazał, jak ludzkie życie zmienia się w zależności od przemian, jakie zachodzą w społeczeństwie.Ten aspekt jest tu najważniejszy, czyli związek pomiędzy jednostką a zbiorowością.

Hardy pisał o wiktoriańskiej Anglii, pan umieścił akcję we współczesnych Indiach. „Triszna. Pragnienie miłości” staje się filmowym portretem kraju.

Media

Hardy portretował Anglię, ja zdecydowałem się umieścić historię w Indiach, bo to mniej oczywisty wybór. To kraj, który przechodzi przez różnego rodzaju transformacje, jest w ciekawym punkcie, uznałem, że warto to pokazać. Nie po raz pierwszy sięgam po dorobek Hardy’ego [w 1996 r.Winterbottom zrealizował film „Więzy miłości” na podstawie ostatniej powieści Thomasa Hardy’ego „Jude the Obscure”– przyp. red.], powiedziałem już sporo na temat Anglii. Robiąc film kostiumowy, osadzając go zgodnie z wizją pisarza w XIXw., nawet jeśli znajdziesz wiele tropów i elementów tożsamych z współczesnymi czasami, to zawsze będzie to przede wszystkim opowieść z epoki, opowieść historyczna, kostiumowa. Na pomysł, by przenieść akcję filmu z Anglii gdzie indziej, wpadłem podczas realizacji zdjęć do poprzedniej produkcji. Kręciliśmy go właśnie w Indiach, więc miałem szansę zobaczyć z bliska, jaki to kraj, jacy mieszkają tu ludzie, jaką mają mentalność i problemy. Pomyślałem, że historia Hardy’ego lepiej się opowie, paradoksalnie będzie bardziej autentyczna czy może raczej współczesna, jeśli przeniosę ją do Indii.To kraj przeobrażeń i wyzwań na miarę tych, jakie zachodziły w wiktoriańskiej Anglii.

Jak pracowało się w Indiach, miejscu wielu skrajności, o skomplikowanej historii i złożonej obyczajowości?

To bardzo zróżnicowany kraj. Inaczej jest w Bombaju, inaczej na prowincji. Praca z ludźmi jest urocza, ale na pewno nie należy do łatwych. Z Anglii przywiozłem do Indii niewielką ekipę, więc szukałem pracowników na miejscu. Pomagała nam obecność aktorów bardzo popularnych w Indiach, czyli Freidy Pinto i Riza Ahmeda. Dzięki nim poznawaliśmy odpowiednie osoby i trafialiśmy do wyjątkowych miejsc. Dążyłem do tego, aby wszystko uprościć. Szukałem skromności i właśnie prostoty, tak w tekście, jak i w obrazku. Indie takie są, potrafią być proste, a jednocześnie szlachetne. Jeśli mieliśmy kręcić w szkole czy w hotelu, to wybieraliśmy prawdziwe obiekty,wchodziliśmy między prawdziwych ludzi.

Indie często ukazuje się jako kraj biedy, chorób, dysproporcji społecznych. Pan wręcz odwrotnie, kreuje inny wizerunek. Rozmowa młodych bohaterów na początku filmu mogłaby się wydarzyć wszędzie na świecie, tak zachowują się ludzie w Los Angeles, Londynie, Paryżu.

Pokazaliśmy bardzo konkretne miejsca i bardzo konkretnych ludzi. Nie aspiruję do tego, by na przykładzie moich bohaterów i tej historii forsować wniosek, że takie są całe Indie i tak rozmawiają ze sobą wszystkie dzieciaki tutaj. Faktycznie chcieliśmy, żeby widz nie miał poczucia, że to są egzotyczne postaci z egzotycznego kraju. Uwspółcześniliśmy ich bardzo, uciekaliśmy od jakichkolwiek konotacji z Bollywoodem, tak w kostiumie, jak i w zachowaniu ludzi.Wracając do pytania, rodzina Triszny nie jest bogata, muszą pożyczyć pieniądze na samochód, Triszna idzie do pracy, by finansowo wspierać rodzinę. Nie chciałem jednak, aby wyszła z tego patologia. Nie interesuje mnie ukazywanie skrajnej biedy tylko dlatego, że ładnie ona wygląda w obrazku, a widz może się wzruszyć. Poza tym widzę, jakie zmiany zaszły w Indiach na przestrzeni lat, jeżdżę tam od dawna, więc wiem, że jest lepiej. Coraz więcej rodzin jest w stanie utrzymać się z rolnictwa, coraz więcej dzieci może iść do szkoły. Ekonomiczne zmiany są widoczne, to też chciałem oddać.

Ciekawie wypada finałowa scena, w której zarejestrował pan prawdziwą lekcję w szkole, podczas której dzieciaki mówią wiersz – to jest autentyczny tekst, z pozoru niewinny, ale utrwalający w świadomości pewne stereotypy, podział ról społecznych, różnice klasowe. Nierówności i problemy nie znikną w Indiach, dopóki nie ulegnie zmianie sposób wychowania dzieci?

Tak.To też jest tematem tego filmu. Wychowanie, sposób,w jaki budowane są relacje pomiędzy dziećmi i rodzicami, pomiędzy dziećmi i światem – to wszystko ma ogromne znaczenie. Finał pokazuje, że to jest błędne koło. Można chcieć się z niego wyzwolić, z pewnego systemu norm,wartości i obyczajów, ale to są jednostkowe przypadki, którym się udaje. Pewnego rodzaju indoktrynacja zaczyna się już na poziomie szkoły. Czyli wcześnie. Ale wszędzie tak jest.Triszna poświęca się nie tylko w imię miłości, robi to także po to, by jej młodsze rodzeństwo mogło chodzić do szkoły. Ma nadzieję, że dzięki edukacji jej siostra będzie miała szansę na lepsze życie. Nawet jeśli system szkolnictwa nie jest doskonały, to jest często jedyną szansą na poprawę warunków socjalnych. Ale to niejedyne problemy współczesnych Indii.To wciąż dość konserwatywne społeczeństwo, a przy tym kastowe. W ramach tego konserwatyzmu toleruje się różnego rodzaju odchylenia czy odstępstwa od norm – anomalie czy wręcz patologie, nadużycia, dyskryminację. Indie borykają się także ze stygmatem postkolonializmu. I jeszcze długo nie wyzwolą się ze swoistego poczucia czy może raczej obowiązku bycia w służbie.

Triszna jest młoda, naiwna, jednocześnie potrafi być silna, konsekwentna. Irytuje, budzi sympatię, współczucie, zdziwienie...

Tak jest, ale myślę, że tyczy się to zarówno Tess, jak i Triszny. Jej wybory mogą budzić zdziwienie, dlatego że często podjęcie decyzji nie zależy od niej, ona musi się zazwyczaj mierzyć już z samymi konsekwencjami wyborów, które dokonują się poza nią. Triszna do pewnego stopnia jest w stanie przystać na wszystko, w imię poczucia obowiązku czy odpowiedzialności za rodzinę. Stać ją na duże poświęcenia. Z drugiej strony sama jest niezwykle zdeterminowana. By osiągnąć swoje cele, by się realizować i spełniać marzenia,Triszna wielokrotnie musi zapomnieć o honorze. Jednak w pewnym momencie mówi dość.Oczywiście sposób, jaki wybiera, by zawalczyć o siebie, jest dyskusyjny, ale to według niej jedyne wyjście z sytuacji. Ale Triszna nie symbolizuje pokolenia młodych kobiet w Indiach, spotkałem się z wieloma różnymi postawami, więc nie chciałbym, żeby była rozpatrywana w kategoriach symbolu. W filmie jest grupa tancerek.To młode, nowoczesne, aktywne dziewczyny, które potrafią się realizować – indywidualistki, jak Triszna. Indywidualizm to jednak wciąż rzadko spotykana cecha, szczególnie wśród kobiet, które najczęściej dobro własne muszą poświęcić w imię dobra rodziny. Indie to nadal kraj zbiorowości, nie jednostek. Udaje się nielicznym, bardzo trudno jest się przebić w tej masie.

Od razu wiedział pan, że zaangażuje Freidę Pinto?

Nad projektem zaczęliśmy pracować osiem, dziewięć lat temu.Trwało to tak długo, bo nie mogliśmy znaleźć odpowiednich aktorów do naszego filmu. Dlatego odstawiliśmy realizację na jakiś czas. Nic na siłę,mówiłem sobie. Nie tak dawno, przypadkiem zresztą, poznałem Freidę i Riza. Pomyślałem niemalże od razu, że byliby świetni jako główni bohaterowie. Freida była o tyle ważna, że pozostawiłem jej sporo miejsca na improwizację, na to, by była taką Triszną, jaką chce być,w zależności od tego, jak czuje tę postać. Nie trzymałem się sztywno scenariusza, pozwoliłem jej na dużo swobody, tak w zachowaniu, jak i w dialogach. Freida dużo dała od siebie. Podobnie Riz. Chciałem, żeby byli naturalni, spontaniczni, szczerzy.

Od dawna pracuje pan z operatorem Marcelem Zyskindem, tak jest i tym razem. Ile to już lat?

To prawda, współpracujemy ze sobą od 12 lat. Pierwszy raz, gdy stanął na moim planie, miał 21 lat, kręciliśmy wtedy w Pakistanie. Do dziś ma ten sam entuzjazm, to samo pełne pasji podejście do pracy. Realizując „Trisznę”, byliśmy zgodni, że nie chodzi o to, by tworzyć piękne obrazy, czyli w pewnym sensie tworzyć wyobrażenia o Indiach, po prostu obrazy służą opowiadaniu historii. Nie upiększaliśmy – kolory, hałasy, zapachy, to wszystko znalazło się w naszym filmie w formie, w jakiej istnieje w rzeczywistości. Kręcąc zdjęcia na zwykłej ulicy w Indiach, bardzo trudno cokolwiek zaplanować. Potem robiąc duble, jeszcze trudniej cokolwiek powtórzyć, żeby wypadło dokładnie tak, jak za pierwszym razem.Więc ten chaos czy może raczej energię postanowiliśmy po prostu złapać, uchwycić w kadrze, zrobić z tego atut.W pewnym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że nie o to chodzi, żeby ludzie nie przeszkadzali nam w zdjęciach, chodzi o to, żebyśmy my nie przeszkadzali im w życiu.