Flirtował z kinem niezależnym, gra w blockbusterach. Wraz z reżyserskim debiutem „Don Jon” Joseph Gordon-Levitt wkracza w nowy etap kariery.

Opowieść o współczesnym Don Juanie – prostym chłopaku, którego ulubionym zajęciem jest zaliczanie kolejnych lasek, choć najgłębszej satysfakcji dostarcza mu jedynie oglądanie internetowej pornografii, od której jest uzależniony – to inteligentna gra z konwencją komedii romantycznej. aktor zresztą sprawdził się już w takim repertuarze, grając w „500 dniach miłości” i „pół na pół”. Jest to także zaskakująco zręczna satyra na czasy, w których wirtualna rzeczywistość wygrywa z realem.

Gordon-Levitt nie tylko napisał scenariusz i wyreżyserował „Don Jona”, lecz także wcielił się w główną rolę: tępawego mięśniaka, który dzieli czas między klub a siłownię, gdzie zapamiętale pakuje, jednocześnie odmawiając modlitwy zadanej przez księdza pokuty... Nie jest to typ roli, do której przyzwyczaił nas ten aktor. poczynając od serialu „trzecia planeta od słońca”, w którym jako nastolatek grał wybitnie inteligentnego kosmitę uwięzionego w ciele ziemskiego chłopca, po postać robina, w którą wcielił się w ostatnim z serii Nolanowskich Batmanów, w pamięci widzów zapisywał się raczej kocim wdziękiem, charyzmą, inteligencją bądź humorem niż imponującą muskulaturą. Nawet grając w filmach akcji, jak „Looper” czy „Incepcja”, nie budował postaci na warunkach fizycznych. przeciwnie – jego chłopięca uroda stanowiła właśnie interesujący kontrapunkt wobec gatunkowych przyzwyczajeń widza.

„Zbudowanie takiej masy wymagało wielu godzin pracy. muszę przyznać, że to nie dla mnie. ale z drugiej strony w aktorstwie zawsze najbardziej pociągała mnie możliwość wejścia w rolę kogoś, kto różni się ode mnie całkowicie. możliwość przeobrażenia się” – mówił aktor. ani sława, ani pieniądze nigdy nie były jego siłą napędową. „sława to jedyny powód, dla którego czasem przychodzi mi do głowy myśl o rzuceniu tego zawodu” – mówił Gordon-Levitt w wywiadzie udzielonym brytyjskiemu „The Telegraph”. Choć tak naprawdę odkąd w wieku sześciu lat, biorąc udział w nagraniu reklamy masła orzechowego, połknął aktorskiego bakcyla, gra bez przerwy – najdłuższa zawodowa pauza zdarzyła mu się podczas studiów. rozmyślnie zrezygnował wówczas z aktorstwa, by skupić się na nauce (studiował romanistykę). Jednak nie wytrzymał dłużej niż rok i wrócił do gry z zamiarem podejmowania ról „tylko w dobrych filmach”. to ambitne założenie zaowocowało znakomitymi, ciekawymi, nierzadko łamiącymi tabu kreacjami w niezależnych produkcjach, takich jak „manic”, „Brick”, a zwłaszcza wstrząsający „Zły dotyk” Gregga Arakiego. swoją odwagą w doborze repertuaru zaimponował m.in. Christopherowi Nolanowi, który obsadził go w dwóch swoich filmach: „Incepcji” i „mroczny rycerz powstaje”, co dało Gordonowi-Levittowi przepustkę do hollywoodzkiej pierwszej ligi.

Ujmująco skromny, bezpośredni i normalny aktor już na pierwszy rzut oka odbiega jednak od stereotypu hollywoodzkiego amanta w typie toma Cruise’a. Jego nazwisko jest na liście najlepiej zarabiających i najbardziej kasowych gwiazd, ale zamiast odcinać kupony od zdobytej już sławy, grając wyłącznie w kolejnych hitach, Joe – jak każe się nazywać – wolał zaangażować się w stworzenie własnego filmu. Celowo pilnował, aby jego projekt nie rozrósł się w zbyt dużą produkcję – choć do udziału udało mu się namówić gwiazdy, takie jak Julianne Moore, Scarlett Johansson czy Anne Hathaway i Channing Tatum (prywatnie przyjaciele aktora), którzy mają w filmie przezabawne epizody. „Wysokość budżetu ani to, jak dużo film zarobi, nigdy nie zaprzątały zanadto mojej głowy” – opowiadał Gordon-Levitt.

Jednak aktor nie jest typem pięknoducha, który żyje tylko dla sztuki. Byłby głupi, gdyby nie wykorzystał swoich pięciu minut sławy i sprzyjającej koniunktury – niebawem zobaczymy go więc na ekranach w jednym z najbardziej wyczekiwanych hitów przyszłego roku – drugiej części „sin City”. W grudniu zaś premierę będzie miał wyprodukowany przez Gordona-Levitta program telewizyjny. to bowiem przedsiębiorczy, wciąż jeszcze młody (32 lata) człowiek, który świetnie odnajduje się w świecie współczesnych technologii i możliwości. W 2005 r. wraz ze swoim nieżyjącym już starszym bratem Danem założyli wspólnie stronę HitrECord. org – platformę służącą wymianie twórczych umiejętności i pomysłów. początkowo bracia ograniczali się do umieszczania na niej własnych krótkich metraży i scenariuszy, wkrótce jednak zbudowali międzynarodową społeczność twórców. „szybko okazało się, że dużo bardziej atrakcyjne jest zamiast opowiadać innym o swoich pomysłach, po prostu zacząć je wspólnie realizować. Nagle okazało się, że gość z Wielkiej Brytanii i koleś z Nebraski mogą wspólnie pracować nad jakimś projektem, którego nie zrobiliby osobno” – mówił Gordon-Levitt. Idea hitrECord rozrosła się na tyle, że członkowie tej społeczności zamieszczają na platformie rozmaite formy twórczości – od wierszy i piosenek, po filmy animowane i krótkie metraże, otwierając drogę do współpracy z innymi. ten typ twórczej wymiany idei nie jest niczym nowym w internecie, lecz bracia Gordon-Levitt wykazali się niezłym zmysłem do interesów i zdołali sprawić, że biznes jest rentowny, a osoby mające swój wkład w poszczególne projekty otrzymują za nie normalne wynagrodzenie. Kilka krótkometrażowych filmów stworzonych przez członków hitrECord zostało wyróżnionych pokazem podczas tegorocznego festiwalu w Sundance, napisy czołówki „Don Jona” to także dzieło internetowych współpracowników platformy. Współcześni gwiazdorzy nie otaczają się murem niedostępności – pracować z Joem może każdy, kto wykaże się talentem.