Kilka dni temu wszedł na ekrany polskich kin kontrowersyjny „Kler”, obrazujący problemy polskiego Kościoła katolickiego. Z informacji medialnych wynika jednak, że nie w każdym mieście widzowie będą mogli ten obraz zobaczyć. Dlaczego? Bo wymowa filmu nie podoba się lokalnym władzom. W małych miejscowościach często jest tylko jedno kino działające w ramach miejskiego ośrodka kultury.
A ten jest zależny od samorządu. Jak wyjaśnia radca prawny dr Mariusz Bidziński, adiunkt na SWPS Uniwersytecie Humanistycznospołecznym, samorządowe instytucje kultury mają odrębną osobowość prawną i same decydują o tym, jak realizują misję, a przez to, jaki jest program kin czy teatrów. – Decyzję o repertuarze podejmują władze kina. Ale władze samorządowe mają de facto bezpośredni wpływ na obsadę personalną w MOK i w kinie – mówi prawnik.
Mecenas Joanna Lassota z Kancelarii Adwokackiej Lassota i Partnerzy dodaje, że instytucje te w znacznej części utrzymują się z dotacji. I choć są autonomiczne, to trudno, aby ignorowały uwagi podmiotu, który zapewnia im środki. – Gmina nie ma więc formalnie mechanizmów prawnych, które pozwalałyby na bieżąco kształtować sposób funkcjonowania instytucji kultury czy wpływać na repertuar kinowy. W praktyce podlega to jednak kontroli, np. w trakcie prac nad wysokością dotacji na dany rok budżetowy. Jednostka, która udziela dotacji, ma także obowiązek weryfikacji, czy pieniądze zostały wykorzystane zgodnie z przeznaczeniem – wyjaśnia.
Dobór repertuaru kina często budzi niezadowolenie widzów. – Oczekiwania są bardzo różne: jedni chcą obejrzeć jakiś film, inni nie. Krytyce podlegamy w każdym miesiącu – mówi Bogdan Piątkowski, dyrektor Ostrołęckiego Centrum Kultury, w którym działa kino Jantar. To m.in. w tym kinie nie ma w repertuarze „Kleru”. Według mec. Joanny Lassoty instytucje kultury powinny podejmować działania wynikające z potrzeb mieszkańców, ale tak długo, jak dobór repertuaru nie narusza prawa, nie ma podstaw, by postawić komuś zarzut działania sprzecznego z prawem. – Pominięcie pewnych pozycji jest sytuacją codzienną. Wybór kilku z kilkudziesięciu nowych pozycji na rynku i wielu tysięcy innych dostępnych filmów jest dokonywany każdego dnia – mówi prawniczka. Przypomina, że kina niezależne, a wśród nich miejskie, to około 300 ekranów w skali kraju. – W ich repertuarach znajdziemy wiele wartościowych pozycji, których próżno szukać w sieciach multipleksów – zaznacza.
Czy widzowie mają więc coś do powiedzenia? Wygląda na to, że nie bardzo. – Jedyną formą wymuszenia przez mieszańców zmiany decyzji są w praktyce wybory samorządowe. Tylko w tej formie mogą oni zaprotestować przeciwko funkcjonowaniu władz, które w ich przekonaniu ograniczają im dostęp do kultury – mówi Mariusz Bidziński. Podobnie uważa Joanna Lassota. – Wybory samorządowe pośrednio mogą ukształtować sposób działania instytucji kultury w gminie – przyznaje prawniczka.
I tak może się okazać, że niezadowolenie z repertuaru kina lub wręcz przeciwnie, satysfakcja, że jakiegoś tytułu w nim nie ma, może mieć wpływ na październikowe głosowanie.