Strażnicy moralności przestali się już interesować Marilynem Mansonem. Niegdyś czołowy skandalista, dzisiaj skupił się na muzyce. Skandale wywołują inni, ale ich skala jest śmieszna w porównaniu z tym, co się działo lata temu z Mansonem

Seks oralny na niedawnym koncercie Dead Kennedys w Kalifornii, Sinead O’Connor wypowiadająca się niespecjalnie przychylnie o papieżu Franciszku (pamiętamy, jak podarła na wizji zdjęcie Jana Pawła II), teledysk australijskiej piosenkarki Sii, w którym aktor Shia LaBeouf odważnie tańczy z 12-letnią Maddie Ziegler, Miley Cyrus chętnie pokazująca swoje ciało bez ubrania, a w naszym ogródku Nergal reklamujący pewną sieć sklepów albo Czesław Mozil śpiewający „Nienawidzę cię, Polsko”. To wybrane z ostatnich miesięcy skandaliki na scenie muzycznej. Próżno w tej materii szukać dzisiaj Marilyna Mansona. Artysty, który kilkanaście lat temu słusznie mówił o sobie: „Charles Manson był kozłem ofiarnym dla całego pokolenia i dostrzegam, że teraz ta etykieta przeszła na mnie”.

Wydaje się, że dzisiaj bezpowrotnie minął czas, kiedy grupki protestujących ustawiały się przed salą, w której Manson miał grać koncert, a na niego samego przestano zrzucać winę za całe zło na świecie. Pamiętam, jak byłem na koncercie Mansona na warszawskim Torwarze w 2001 roku. Policji wokół hali i pobliskich budynków było chyba więcej niż podczas wizyt prezydenta Stanów Zjednoczonych czy papieża. Przeciwko jego koncertowi protestowała stołeczna radna AWS (Manson w odpowiedzi nieoczekiwanie zaprosił ją na swój występ), jeden z nauczycieli przestrzegał rodziców przed puszczeniem na niego dzieci. Koncert doszedł do skutku i okazało się, że Marilyn na scenie zachowuje się niemal jak Arka Noego. Nie odgryza głów ptakom, nie pije krwi i nie drze Biblii, a tylko karmi fanów swoją muzyką. Kiedy pół roku temu stawiłem się na koncercie szwedzkiego zespołu Ghost B.C. przed stołeczną Stodołą, nie było ani jednego policjanta, nie słyszałem też o protestach kogokolwiek. A przecież lider tej kapeli przebiera się na scenie za mroczne oblicze papieża, a ich występ jest swoistą zabawą z klimatem mszy, religijnego ceremoniału. Czyżby takie rzeczy dzisiaj nie szokowały, czyżby faktycznie obrazoburczość à la Marilyn Manson została dzisiaj wyparta przez ekscesy młodych gwiazdek pop, związane głównie z publikowaniem nagich zdjęć? Wydaje się, że sensacyjne wybryki muzyków zwyczajnie spowszedniały. Poza tym skandale dzisiejszym gwiazdom się nie opłacają. Jimi Hendrix wykonujący swoją, zniekształcającą wersję amerykańskiego hymnu w czasie, kiedy amerykańscy chłopcy ginęli w Wietnamie, Ozzy Osbourne odgryzający na scenie głowę nietoperzowi, Lennon twierdzący, że Beatlesi byli bardziej popularni od Jezusa – takimi akcjami przed laty artyści wywoływali popłoch i narażali się na sankcje w rodzaju odwołania koncertu czy wyrzucenia z wytwórni, ale niewiele sobie z tego robili. Dzisiaj nikt raczej na to nie pozwoli, bo wiąże się to z ogromnymi stratami finansowymi. Skandal oczywiście, ale kontrolowany. Zdaje się też, że dzisiaj nikt nie ma tak przygotowanej postaci opartej na kontrowersjach, jak przed laty Manson, a wcześniej chociażby Alice Cooper. Skandale są teraz pojedynczymi wybrykami, a nie dłuższą, w wielu miejscach przygotowaną strategią.

Marilyn Manson już tyle razy wywoływał kontrowersje, że mógłby nimi obdzielić kilku artystów. Jego demoniczny, groteskowy wizerunek już spowszechniał, także jemu samemu. Manson przyznał w wywiadzie dla magazynu „Metal Hammer”, że zrozumiał, iż musi się skupić bardziej na kreowaniu niż destrukcji i kontrowersji. A to przez lata wychodziło mu wyjątkowo dobrze.

Od początku kariery miał świadomość, jak ważna jest kreacja własnej postaci. Począwszy od biografii (trudne dzieciństwo) przez związki (m.in. z gwiazdą burleski Ditą Von Teese po wygląd – wszystko tworzyło postać Marilyna Mansona. Do tego dochodziły mocne dźwięki oraz teksty w stylu „Bóg będzie się przede mną płaszczył” z przebojowej płyty „Antichrist Superstar”, która sprzedała się w kilku milionach egzemplarzy. Świat mówił o nim po masakrze w szkole Columbine w 1999 roku (mordercy byli jego fanami) i po tym, jak na scenie przebierał się za papieża, w teledysku do numeru „Heart Shaped Glasses” pozorował seks w deszczu krwi ze swoją ówczesną dziewczyną Evan Rachel Wood, został honorowym członkiem Kościoła szatana albo jak do sądu trafiło oskarżenie przeciwko niemu, bo podobno podczas koncertu otarł się genitaliami o szyję ochroniarza. Kąsający medialny diabeł doskonale zdawał sobie sprawę ze swojej roli. W jednym z wywiadów powiedział: „Moim zadaniem jest wkurzanie ludzi. Nie chcę być jedną z tych uśmiechniętych buziek w telewizji grzecznie sprzedających wam bezużyteczne, łatwo przyswajalne śmieci”. I nie był. Ważne, że jego wymyślonej postaci od początku towarzyszyła znakomita muzyka z nielicznymi przystankami na mniej udane dokonania. Właśnie wydana dziewiąta płyta Mansona „The Pale Emperor” należy do najciekawszych albumów w jego dyskografii ostatnich lat.

W studio wsparł artystę Tyler Bates, doświadczony twórca muzyki filmowej , który pracował m.in. z Zackiem Snyderem i Robem Zombie. To tłumaczy, dlaczego Manson nazwał brzmienie tego krążka „filmowym”. Materiał zadedykował zmarłej w zeszłym roku matce, twierdząc przy okazji, że tym razem nie kreował żadnej postaci, a skupił się na melodiach. Piosenki są tu mocne i chwytliwe, naznaczone bluesem jak nigdy wcześniej. Do tego dochodzą odważne teksty. Otwierający album numer „Killing Strangers” przywołuje temat wspomnianej masakry w Columbine, kiedy Manson śpiewa: „We got guns, you better run”. W „ The Mephistopheles of Los Angeles” śpiewa jakby o sobie: „I don’t know if I can open up/ I’ve been opened enough/ I don’t know if I can open up/ I’m not a birthday present/ I’m aggressive regressive”. Potrafi też w starym prowokacyjnym stylu zaśpiewać „I got the devil beneath my feet”. Poruszając tematy związane z przemocą, seksem, narkotykami czy władzą, nie unika przekleństw, ale też przesadnie nimi nie epatuje.

Brian Hugh Warner (tak brzmi jego prawdziwe nazwisko) ma dzisiaj taką pozycję, że nie musi się pokazywać plotkarskim mediom. Przestał być satanistycznym świrem, zamiast tego skupił się na pisaniu dobrych piosenek i zapewne śmieje się z wybryków Miley Cyrus albo przyłapanego na wizycie w burdelu Justina Biebera. Oni w gronie wybitnych skandalistów na pewno się nie znajdą, w przeciwieństwie do Mansona.

Komin: Najnowsza płyta Marilyna Mansona „The Pale Emperor” ukazała się w Polsce nakładem Mystic Production