Oczywiście to kino pełne klisz i schematów, ale Michael Bay to jeden z mistrzów atrakcyjnego opowiadania historii schematycznych do bólu, więc „Transformers: Wiek zagłady” to po prostu wzorcowy wakacyjny blockbuster.

Blisko trzy godziny w kinie na najnowszej odsłonie sagi o walecznych robotach potrafiących płynnie zmienić się w samochody, a niektóre nawet w metalowe dinozaury – to plan na ten weekend dla wszystkich miłośników kultury popularnej. Michael Bay po raz czwarty wraca na reżyserski stołek, więc dokładnie wiemy, czego można się spodziewać – pięknych długich ujęć w zwolnionym tempie, wielkich eksplozji, sporej porcji patosu, dopracowanych efektów specjalnych. I dokładnie to dostajemy. Ponieważ to już czwarty film, to trzeba było też oczywiście całość trochę odświeżyć. Wymieniono więc całkowicie obsadę, to znaczy ludzką część obsady – zamiast znanych z poprzednich części Shii LaBeoufa i Johna Turturro pojawiają się m.in. Mark Wahlberg, Stanley Tucci czy Kelsey Grammer. I trzeba przyznać, że każdy z nich świetnie sprawdza się na ekranie.

Oczywiście to kino pełne klisz i schematów, ale Michael Bay to jeden z mistrzów atrakcyjnego opowiadania historii schematycznych do bólu, więc „Transformers: Wiek zagłady” to po prostu wzorcowy wakacyjny blockbuster. Bez chwili wytchnienia, z mnóstwem postaci, jeszcze większą liczbą wątków, no i oczywiście z otwartym zakończeniem. To nie ostatnie więc spotkanie z Transformersami. Chyba że nie pójdziecie do kina. Ale przecież pójdziecie.

Kamil Śmiałkowski

Transformers: Wiek zagłady | USA 2014 | reżyseria: Michael Bay | dystrybucja: UIP | czas: 165 min | Recenzja: Kamil Śmiałkowski | Ocena: 4 / 6