To oczywiście uproszczenie rodem z tabloidu, lecz faktem jest, że dystrybutorzy od ewentualnych kontrowersji próbują się zdystansować. Amerykański producent Harvey Weinstein wykupił nawet całą stronę na łamach „New York Timesa”, gdzie zamieścił tekst, protestując przeciwko negatywnej recenzji opublikowanej w nowojorskim „Post”, której autor zarzucał filmowi ostentacyjną postawę antykatolicką. Oby jednak podobne przepychanki ideologiczne – choć całkiem zasadne, bo opierające się na pewnych podstawach faktograficznych – częstokroć przybierające formę zwyczajnego pieniactwa nie przysłoniły innych treści „Tajemnicy Filomeny”.
Stephen Frears po niepowodzeniu swojego ostatniego filmu powraca do formy. Niby sięga po samograj, historię prawdziwą, zaczerpniętą z książki brytyjskiego dziennikarza Martina Sixsmitha, którą dałoby się bez utraty dramatyzmu przenieść na ekran w proporcji jeden do jednego, ale tworzy z niej autonomiczne dzieło z charakterystycznym autorskim sznytem. Sixsmith po utracie pracy od niechcenia zabrał się do pierwszego lepszego zlecenia, które zmieniło się w najsłynniejszy reportaż w jego karierze. Tytułowa Filomena Lee zgłasza się do niego po latach milczenia i decyduje się na wyznanie: starsza pani za młodu urodziła dziecko, które odebrano jej potem w żeńskim zakonie – gdzie została umieszczona przez rodziców w ramach pokuty za grzech cielesny – i oddano do adopcji. Z pomocą Sixsmitha Lee chce odnaleźć syna.
Zderzenie elitarysty z klasy średniej i prostej kobieciny zaczytanej w tanich romansidłach, ateisty mającego się za człowieka postępu i zatwardziałej katoliczki, pozbawionego złudzeń cynika i prostodusznej emerytki – ten swoisty impakt odmiennych światopoglądów służy nie tylko efektowi komediowemu. „Tajemnica Filomeny”, mimo że humoru tu nie brakuje, jest przede wszystkim filmem o tęsknocie za życiem nieprzeżytym, poświęconym trudom aktu skruchy i przebaczenia. Frears umiejętnie angażuje widza emocjonalnie, stąd nie dziwią nagrody, pochwały i nominacje, jakie jego film zbiera, choć chwilami wydaje się trącić lekkim fałszem, jakby to i owo nadmiernie uproszczono, a tamto podkręcono, żeby przypodobać się publiczności, ale takie przecież prawo kina. Pod ewidentną kokieterią kryje się bowiem film idealnie wyważony i precyzyjnie odmierzony.
Tajemnica Filomeny | Wielka Brytania, USA, Francja 2013 | reżyseria: Stephen Frears | dystrybucja: Best Film | czas: 98 min | Recenzja: Bartosz Czartoryski | Ocena: 4 / 6