Na najnowszy krążek Johna Legenda „Love In The Future” trzeba było czekać pięć lat. Pytanie, czy poza ortodoksyjnymi fanami Legenda ktoś uzna go za wybitny. Raczej w to wątpię.

Dla mnie John Legend to bez dwóch zdań współczesny Marvin Gaye. I tak jak zmarła tragicznie w połowie lat 80. legenda soulu idealnie nadaje się na pościelówy, czyli piosenki do przytulania, oczywiście nie pościeli, tylko drugiej osoby. Na najnowszy krążek Johna Legenda „Love In The Future” trzeba było czekać pięć lat. Pytanie, czy poza ortodoksyjnymi fanami Legenda ktoś uzna go za wybitny. Raczej w to wątpię. Oczywiście to doskonale wyprodukowany materiał (przez Kanye Westa i Dave’a Tozera), bardzo solidnie zaśpiewany i z ciekawymi kompozycjami (wśród nich kilka coverów) oraz gośćmi (Seal, raper Rick Rossa). Jednak tak jak przy Marvinie Gaye’u w połowie krążka (najpóźniej), tak przy „Love In The Future” chce mi się spać. W tym soulowym sosie brakuje mi dynamicznej wisienki.

John Legend | Love In The Future | Sony Music | Recenzja: Wojciech Przylipiak | Ocena: 3 / 6