Gdybym miała wybierać, palmę pierwszeństwa przyznałabym 15-minutowemu filmikowi „Once Upon a Time” w reżyserii Karla Lagerfelda, z Keirą Knightley w roli Coco Chanel. Ta bezpretensjonalna i pełna uroku etiudka nie jest próbą stworzenia biografii legendarnej projektantki ani napuszonego portretu modowej ikony XX wieku. Na piętnaście minut wkraczamy po prostu w świat kobiet z początku ubiegłego stulecia. Młoda Chanel jest u progu kariery. Właśnie otworzyła swój sklep z kapeluszami w Deauville. To pierwszy dzień pracy, który ma być symbolicznym początkiem wielkiej kariery. Podekscytowana Coco z zaciekawieniem obserwuje przez witrynę sklepową kobiety, które przechadzają się po ulicach. Większość z nich to modnisie, strojące się w pióra i koronki. Dla nich minimalistyczny styl Chanel jest trudną do przyjęcia ekstrawagancją. Ale są też takie, które z zaciekawieniem zaglądają do nowo otwartego sklepu. To one są gotowe wyzwolić się ze sztywnych rusztowań gorsetów na rzecz skromnej i wygodnej elegancji. Modowa rewolucja już nadchodzi.
Wybór Keiry Knightley do głównej roli był chyba nieprzypadkowy. Dwa lata temu brytyjska aktorka została twarzą kampanii reklamowej perfum Coco Mademoiselle. Swoją drogą, za sprawą Chanel słowo „mademoiselle” nabrało nowego znaczenia. Przestało być powodem do wstydu i oznaką młodzieńczego niedoświadczenia, stając się symbolem niezależności. 19 sierpnia mija 130. rocznica urodzin projektantki mody wszech czasów. W czwartek 22 sierpnia stacja Ale kino! wyemituje dramat biograficzny „Coco Chanel” w reżyserii Anne Fontaine, z Audrey Tautou w roli tytułowej. Gdy w 2009 roku film wchodził na ekrany kin, krytycy narzekali, że reżyserce nie udało się wyjść poza granice banału, a biografia modowej ikony została przedstawiona jednowymiarowo. To prawda, film pokazuje zaledwie wycinek życiorysu Chanel, ograniczając się do lat młodzieńczych przyszłej kreatorki mody. Grana przez Tautou bohaterka to jednak dziewczyna z charakterem. Porzucona przez ojca, wychowana w szkole klasztornej, Gabrielle – późniejsza Coco, wie, że jeśli czegoś pragnie, musi po to sięgnąć. Swoje marzenia realizuje z niezmordowaną determinacją i nie waha się iść pod prąd modom i gustom swoich czasów. Młoda Chanel nie jest damą, a dziewczyną ze społecznych nizin, ale może właśnie to daje jej swobodę wyrażania siebie poprzez niekonwencjonalny strój. Dużo gorzej z biografią legendarnej projektantki poradzili sobie twórcy dwuczęściowego miniserialu „Coco Chanel” z 2008 roku. Wprawdzie Shirley MacLaine brawurowo odegrała rolę starzejącej się kreatorki mody, która po latach sukcesów, znów musi dowieść swojej pozycji na rynku, ale retrospektywa lat młodzieńczych Chanel okazuje się nadto przesłodzoną bajką o Kopciuszku.
O niebo ciekawszą propozycją okazuje się film „Chanel i Strawiński” (2009) w reżyserii Jana Kounena. To rzecz o romansie projektantki ze słynnym rosyjskim kompozytorem. W role główne wcielili się Anna Mouglalis i Mads Mikkelsen. Tu Chanel nie jest już dziewczyną, ale elegancką, niezależną kobietą. Jest pewna siebie, chłodna, chwilami brutalna. Oboje ze Strawińskim zdają się godnymi partnerami, choć on nie rozumie jej potrzeby niezależności, ona zaś jego słowiańskiej duszy. Film jest doskonałym studium erotycznego napięcia i psychologicznej gry pomiędzy dwojgiem bohaterów. Zachwycają też stroje, które zdają się mówić wiele o małomównej na ekranie Chanel.
Jak dotąd żaden z filmów nie zmierzył się jednak z wielowymiarowością postaci Chanel. A pole do popisu jest spore. Mówi się, że Coco była uzależniona od narkotyków, a w czasie wojny miała romans z niemieckim szpiegiem. Wprost idealne tematy na filmową opowieść.