Nie da się na ekranie wiarygodnie pokazać iluzjonistycznych sztuczek. Kamera potrafi oszukiwać jeszcze lepiej niż najzdolniejsi prestidigitatorzy, na dodatek filmowcy lubują się w zdradzaniu sekretów scenicznych magików, odbierając ich występom resztki i tak ulotnego uroku. „Niewiarygodny Burt Wonderstone” – choć próbuje czarować widzów fragmentami iluzjonistycznych spektakli – obnaża raczej charaktery magików. Fabuła filmu skupia się bowiem na rywalizacji prestidigitatorów.

Burt Wonderstone (Steve Carell) niegdyś był wielką gwiazdą, dziś walczy o przetrwanie – ze świateł rampy wypchnął go dziki Steve Grey (Jim Carrey), który porzucił tradycyjne sztuczki na rzecz trików efekciarskich, niebezpiecznych, ale za to przyciągających uwagę publiczności i możnych sponsorów. Iluzjoniści mogą rywalizować ze sobą na sztuczki, ale w rzeczywistości są siebie warci: Grey jest hałaśliwym pozerem (przypomina zresztą autentycznych iluzjonistów w stylu Crissa Angela), Wonderstone – zakochanym w sobie egoistą, który zraża do siebie nawet wieloletniego scenicznego partnera i przyjaciela Antona (Steve Buscemi). Film Dona Scardina jest najlepszy, dopóki skupia się właśnie na dość złośliwym portretowaniu charakterów magików. Gdy jednak próbuje zbudować wokół nich jakąś historię, zaczyna trącić fałszem – niczym nieudana sztuczka. Scardinowi nie udaje się uniknąć komediowo-romantycznych schematów, pogodzić zrównoważonych ról Carella i Buscemiego z szarżującym Carreyem, wskutek czego widowisko stopniowo wymyka się spod kontroli.

Niewiarygodny Burt Wonderstone | reżyseria: Don Scardino | dystrybucja: Galapagos | Recenzja: Jakub Demiańczuk | Ocena: 3 / 6