W transporcie do KL Auschwitz obecnie 93-letni Stanisław Zalewski, prezes Polskiego Związku Byłych Więźniów Politycznych Hitlerowskich Więzień i Obozów Koncentracyjnych, znalazł się 5 października 1943 r. Był to największy transport więźniów Pawiaka, liczący około 1500 mężczyzn i kobiet.
"Sam przyjazd do Auschwitz wyglądał bardzo ponuro, bo przyjechaliśmy w nocy, pochmurna noc i księżyc wysuwający się od czasu do czasu zza chmur, a z wagonów wyszli żywi, a umarłych wyniesiono. I tak kolumna pieszych i tych, co umarli, niesionych na plecach, szła do miejsca, gdzie był napis +Arbeit Macht Frei+. Ja jako młody chłopiec, bo miałem wtedy 18 lat, nie zdawałem sobie sprawy, co oznacza ten napis (...) dopiero później okazało się, co oznaczają te słowa +Arbeit Macht Frei+" - opowiadał PAP.
Zalewski w Auschwitz był zatrudniony przy rozładunku wagonów, bo obóz cały czas się rozbudowywał. Jak mówił, dźwigał 50-kilogramowe worki z cementem. "Był sznurek więźniów, każdy dostawał worek, musiał zanieść na określone miejsce. Kto upadał pod ciężarem, to już się więcej nie podnosił, bo albo nie mógł, albo po prostu był dobijany" - podkreślił.
Opowiadał o kilku obrazkach z Auschwitz, które utkwiły mu w pamięci. "Któregoś dnia przyjechał pociąg z wagonami, tak zwanymi pulmanami, to były ichnie super wagony, obecnie Intercity, z których wysiedli dobrze ubrani Żydzi. (...) Im mówiono, jak się później dowiedziałem z literatury, że jadą do pracy na Wschód. Ale my, więźniowie, stojąc przed barakiem, bo nie wolno było wtedy wychodzić, wiedzieliśmy, co się z nimi stanie. I teraz takie zderzenie - ludzi idących spokojnie i nas, którzy wiemy co, jaka będzie ich dalsza kolej, jak dojdą tam, do tego miejsca" - wspominał Zalewski.
Drugi obrazek, który zapamiętał, to wożenie do krematorium. "Obok naszego baraku był barak, gdzie lokowano więźniów niezdolnych do pracy. Oczywiście ci więźniowie byli z czasem dostarczani do komór gazowych i spalani w krematorium. Kiedyś zrobiono zbiórkę tego baraku, gdzie były kobiety. To był listopad. Kazano kobietom się rozbierać do naga, podjeżdżały samochody ciężarowe i ładowano te kobiety jak jakiś ładunek, towar, następnie zamykano i samochody jechały wiadomo, w jakim kierunku, prosto do krematorium. Krzyk tych kobiet słyszę jeszcze do dzisiaj" - mówił ze wzruszeniem.
Zalewski zapamiętał także selekcje indywidualne, które odbywały się w obozie. "Po kolacji dostawało się kromkę chleba malutką, byle co, była zbiórka wszystkich w danym baraku w dwuszeregu i przychodził zarządzający tym barakiem, z reguły z formacji SS, był tam także pisarz blokowy. I ten z formacji SS, tak zwany Blockfuehrer, szedł i przyglądał się więźniom. Jeżeli zobaczył kogoś, który już wiadomo, że jego dni albo miesiące są policzone, pokazywał tylko kijkiem, a pisarz spisywał numer więźnia. (...) Ci więźniowie jedli kolację i później wywoływano tych, których ten esesman wskazał, ustawiano ich w szereg i prościutko w kierunku komory gazowej do krematorium" - opowiadał.
Pytany, co było najgorszego w Auschwitz, odpowiadał: "dla mnie najgorszym był nie głód, nie to, że nas zmuszano do niewolniczej pracy, ale to, że nas pozbawiono człowieczeństwa". "My nie byliśmy ludźmi, traktowano nas jak coś takiego niepotrzebnego, zbędnego, które trzeba wykorzystać maksymalnie, a później zgładzić. Tak jak jakieś stworzenia inne. I to było najgorsze" - zaznaczył.
Zalewski podkreśla, że po 74 latach od wyzwolenia obozu najważniejsze jest to, żeby ta tragedia się więcej nie powtórzyła. "Według mnie ludzkość nie wyciągnęła wniosków z tego, co się wydarzyło w XX wieku w obozach. W dalszym ciągu w innych częściach świata ludzie w imię własnych ambicji czy też jakichś dążeń ideologicznych dokonują zbrojnych aktów przemocy i to pochłania tysiące ludzi, i to ma znamiona ludobójstwa" - ocenił.
"Ci, co przyjeżdżają (na obchody rocznicy wyzwolenia obozu - PAP), i ci, co mogą coś zrobić na tym świecie, powinni podejmować postanowienia, żeby to już więcej się nigdy nie powtórzyło" - wskazał Zalewski.