Wydawałoby się, że potencjalny autor biografii oryginalnego malarza Zdzisława Beksińskiego oraz jego nie mniej oryginalnego syna, dziennikarza muzycznego i tłumacza Tomasza Beksińskiego, będzie miał ułatwione zadanie. Dramatyczne okoliczności śmierci obu bohaterów oraz więcej niż skomplikowane relacje rodzinne były może cynicznym, ale oczywistym reporterskim kluczem. Można było zatem wykroić z podwójnej biografii sentymentalny, obrazoburczy lub mitomański bestseller, w którym Beksiński malarz toczyłby nieustanny spór z Beksińskim radiowcem. Neurotyk kontra depresyjny maniak, emocjonalny autyzm wobec ekstrawertycznej pychy, w tle zaś ordynarny późny PRL z pretensjami do amerykańskich klisz i banalnych kolorów Zachodu.
Według podobnej receptury dramaturgicznej powstałoby prawdopodobnie dzieło być może niezbyt ambitne, ale pełne suspensu, przy tym idealnie wypełniające zamówienie na swoistą balladę o losie rodu Beksińskich. Rodu skazanego na fatum w wydaniu kieszonkowym. Tego typu narracja nie interesowała jednak Magdaleny Grzebałkowskiej. Wybitna reporterka spróbowała dotrzeć głębiej, sięgnąć do wnętrza psychiki bohaterów, zrozumieć ich zachowania. W pewnym momencie mogło się nawet wydawać, że w nierównym starciu Beksińscy pożrą Grzebałkowską, wygrają batalię, umityczniając się w zapisie. Autorka była jednak uparta. Skreślała, poprawiała, zmieniała rozdziały. W sumie pisała tę książkę przez dwa i pół roku, na jakiś czas zamieszkała nawet w Sanoku, rodzinnym mieście Beksińskich.
Po przeczytaniu „Portretu podwójnego” nie polubimy raczej bohaterów. Nie chodzi zresztą o prostolinijną sympatię, gra toczy się o coś znacznie ważniejszego – próbę zrozumienia fenomenu, który wymykał się definicjom. Beksińscy byli chorzy na siebie nie tylko w znaczeniu najbardziej oczywistym, wiążącym się z depresją: Tomasza i Zdzisława łączyła megalomania zderzona z kompleksami, ekstrakt trudny do zniesienia.
Magdalena Grzebałkowska dokonała rewizji ich dokonań nie tyle z punktu widzenia artystycznego, ile ludzkiego. Mimochodem zarejestrowała skomplikowaną codzienność towarzyszącą twórczym zmaganiom. Z książki wyłania się zatem wspólny portret uwięzienia artystycznych czy raczej artystowskich bytów w warunkach niesprzyjających ponadnormatywnej ekspresji. Zdzisław i Tomasz nie są w „Portrecie podwójnym” „słynnym malarzem” czy „kultowym radiowcem i tłumaczem”, lecz dwoma skomplikowanymi wewnętrznie samotnikami nieumiejącymi dać nikomu uczucia ani go przyjąć.
Podobnie jak dla olbrzymiej części czytających również dla mnie nazwisko Beksińskich nigdy nie było jedynie pustym encyklopedycznym hasłem. Należałem do drużyny Tomasza. Jego audycji w Polskim Radiu słuchałem zawsze z wypiekami na twarzy. Prezentowane przezeń utwory nagrywałem na radiomagnetofonie Grundig, tłumaczenia piosenek zapisywałem w specjalnym zeszycie. Beksiński ukształtował mój muzyczny gust, był idolem. Napisałem kiedyś do niego list. Guru odpisał. Pamiętam, rozpłakałem się ze szczęścia. „Portret podwójny” to zatem również moja własna narracja.
Beksińscy. Portret podwójny | Magdalena Grzebałkowska | Znak 2014 | Recenzja: Łukasz Maciejewski | Ocena: 5 / 6