Warszawski Teatr Kwadrat zdecydował się na delikatny lifting za pomocą dziewiętnastowiecznej farsy „Ciotka Karola”. Operacja zakończyła się sukcesem.

Kwadrat ma własną publiczność, która znajduje tam sprawdzony przez siebie wielokroć repertuar. To w Kwadracie zaczęła się polska kariera Raya Cooneya, potem obecnego na dziesiątkach naszych scen. Jeśli brać pod uwagę jedynie komercyjne względy, dyrektor Andrzej Nejman nie musiał niczego zmieniać. Wystarczyło iść od dawna wytyczoną ścieżką. Na szczęście jednak nie wystarczyło. Nie znaczy to oczywiście, że Kwadrat całkowicie odmieni swe oblicze, nie może przecież zlekceważyć swego „żelaznego elektoratu”, który do rzeczy w stylu „Ciotki Karola” dopiero musi się przyzwyczaić. Jednak pierwszy krok został zrobiony. Po reżyserskim debiucie Nejmana mam wrażenie, że próbuje on wyciągnąć swój teatr z być może wygodnej, ale jednak dosyć ciasnej niszy. Sztuka Brandona Thomasa grana jeden do jednego byłaby tylko dobrotliwą ramotką, chociaż nikt nie odmówi jej miejsca w farsowo-przebierankowym kanonie. W Kwadracie oglądamy jednak „Ciotkę Karola 3.0”, a to oznacza, że staromodna intryga zostaje przepuszczona przez całkiem współczesną wrażliwość i dostosowana (choć bez przesady) do oczekiwań dzisiejszej publiczności.

Przewodnikiem po dawnym świecie Thomasa staje się w przedstawieniu Czesław Mozil, wyczarowany na ekranie niczym Dżin ze starej lampy. Kolejnymi piosenkami z przewrotnie kiczowatymi tekstami Michała Zabłockiego przedstawia postaci, czas i meandry akcji. Manifestuje przy tym nasz dystans do zdarzeń, ale i wywołuje tęsknotę za minionym. Na niej opiera się całe przedstawienie Andrzeja Nejmana. Bardzo podoba mi się, że wraz ze scenografem Maciejem Chojnackim na naszych oczach z umownie traktowanych starych dekoracji i zastawek buduje on kompletny, choć wzięty w ironiczny nawias sceniczny świat. Nikt nie udaje, że mamy do czynienia z czymś więcej niż z teatralną zabawą, w bezpretensjonalności spektaklu tkwi klucz do jego sukcesu. Streszczać nie warto, bo „Ciotka Karola 3.0” to po prostu klasyczna komedia pomyłek z przebieranką młodego chłopaka za tytułową matronę jako głównym, napędzającym akcję motywem. W takich przypadkach idzie o to, by zachowując komediową brawurę, nie iść w numery pod publiczkę, zabiegając o głośny śmiech, nie przeszarżować. Nejman odświeża również aktorski wizerunek swego teatru, w głównych rolach obsadzając nieopatrzone twarze, a nie sprawdzone gwiazdy. Ten patent się sprawdza, choć może niektórzy będą wypatrywać na scenie Pawła Małaszyńskiego. Ja nie wypatrywałem, bo młodzi Michał Rolnicki, Kamil Kula i Michał Lewandowski wnoszą na scenę potrzebną zawsze świeżość – znak charakterystyczny nowej „Ciotki Karola”. Wdzięk dawnych amantek mają Marta Żmuda- Trzebiatowska (bonus dla stałej widowni Kwadratu) i Anna Cieślak.

Z gościnnego udziału tej ostatniej ucieszyłem się szczególnie, bo znak to, że młoda aktorka chce z niejednego pieca chleba próbować. Na stałe gra w Teatrze Polskim, weszła w produkcję Michała Zadary, a teraz w farsę w Kwadracie. Gdzie tu wspólny mianownik? Chyba na szczęście go nie ma. Z przyjemnością patrzyłem też na ironicznego Wincentego Grabarczyka w roli starego lokaja oraz na ukrytego pod mocną charakteryzacją Andrzeja Grabarczyka. W wielu sekwencjach show kradnie jednak kolegom Grzegorz Wons, wnosząc na scenę wyjątkową świadomość komediowej formy. Tak dobrej jego roli nie widziałem od lat – chyba od czasu, kiedy z sukcesami występował we Współczesnym u Macieja Englerta. „Ciotce Karola 3.0” jeszcze chwilami brakuje płynności, warto byłoby też mocniej podkręcić tempo, skracając trwające ponad dwie i pół godziny widowisko. Jednak to przyjdzie wraz ze stałym graniem. Ważne, że Andrzej Nejman otwiera Kwadrat na nowe. Ze smakiem i z nostalgią. Jak w klasycznej farsie

Ciotka Karola 3.0 | reżyseria: Andrzej Nejman | Teatr Kwadrat w Warszawie | Recenzja: Jacek Wakar, Polskie Radio | Ocena: 5 / 6