Poprzednią solową płytę Pharrell Williams wydał osiem lat temu. Teraz wypuścił swój drugi krążek, skierowany do kobiet „Girl”. W międzyczasie został jedną z najważniejszych postaci współczesnego popu.

Williams już przed swoim pierwszym s o l o w y m krążkiem „In My Mind” (2006) był uważany za jedną z najważniejszych postaci muzycznego świata. Miał na koncie Grammy za produkcję debiutu Justina Timberlake’a „Justified”. Nagrywał z Cee Lo Greenem, Busta Rhymes, Snoop Doggiem, Jayem-Z. Jego producencki projekt The Neptunes miał opinię wybitnego (ponad 20 numerów spod ich ręki powędrowało na szczyt „Billboardu”), a on sam został uznany przez „Esquire” za najbardziej eleganckiego mężczyznę roku 2005. Między „In My Mind” a wydanym właśnie „Girl” jeszcze wzmógł swoją aktywność. Pracował z Beyoncé, Madonną, Gorillaz i Hansem Zimmerem. Wynikły z tego kolejne nagrody Grammy. W międzyczasie projektował ubrania i biżuterię.

Szczególnie głośno zrobiło się o nim w zeszłym roku. To za sprawą megahitu Robina Thicke „Blurred Lines”, w którym zaśpiewał gościnnie, a przede wszystkim dzięki Daft Punk i ich „Get Lucky” z głosem Pharrella. W tym roku zdążył już dać porywające koncerty podczas ceremonii oscarowej (u boku Daft Punk i Steviego Wondera) oraz wieczoru NBA All-Star Game (wraz ze Snoop Doggiem, P Diddy i Busta Rhymes). W międzyczasie wypuścił singiel „Happy”, który trafił na szczyty list przebojów aż w 175 krajach. Powstał do niego 24-godzinny teledysk. Na tej fali Pharrell wypłynął z drugim solowym krążkiem.

„Kobiety zawsze były dla mnie wielką fascynacją i dawały siłę. Wierzę, że będą kiedyś rządziły światem i ja będę po ich stronie” – mówił, uzasadniając tytuł krążka i jego liryczną, momentami feministyczną zawartość. Nie mówiąc już o okładce, na której Pharrell znajduje się w towarzystwie pięknych pań. Muzyk wspomina na krążku m.in. Marilyn Monroe, Kleopatrę i Joannę d’Arc. Śpiewa o tym, jak z niebytu uratowała go wyjątkowa kobieta, nie unika też opisu intymnego zbliżenia, zadając pytanie: „You wanna get dirty, girl?”.

Oczywiście na płycie towarzyszą mu kobiety, choć nie tylko. Są Alicia Keys, młodziutkie JoJo, Leah La- Belle i Miley Cyrus, a nawet córka Ozzy’ego – Kelly Osbourne. Oprócz nich starzy dobrzy znajomi Pharrella: Timbaland, Hans Zimmer, Justin Timberlake i Daft Punk. Promocji płyty Williamsa towarzyszyła też zresztą podobna kampania reklamowa w warszawskim metrze, jak w przypadku „Random Access Memories” francuskiego duetu.

Muzycznie na „Girl” Pharrell Williams nie zaskakuje. „New York Times” napisał o płycie: „Niesamowicie pozytywny album, zarówno pod względem tekstowym, jak i muzycznym. Jak gdyby Williams posiadał tajemną wiedzę, której nie ma nikt z nas”. Z pierwszą częścią można się zgodzić, ale druga jest już nieco naciągana. Puszczanie oka do retro disco, soulu, funku to przecież nic nowego. Fakt, Pharrell robi to z wielką klasą, ale nowatorstwem nie grzeszy. Tym bardziej że tak jak on zdominował swoim wokalem numer Daft Punk „Get Lucky”, tak tutaj sam został kilka razy lekko zdominowany – w duecie z Timberlakiem (numer idealnie pasowałby na ostatni krążek Justina) czy Alicią Keys. Czaru płycie dodają smyczki zaaranżowane przez Hansa Zimmera oraz oldskulowe klawisze, ale wciąż brakuje zaskoczenia. Współpraca z oklepanymi przyjaciółmi, bezpieczny retro sound wystarczą na dobrą płytę, ale genialne krążki wymagają czegoś więcej.

Pharrell Williams | Girl | Sony Music | Recenzja: Wojciech Przylipiak | Ocena: 4 / 6