Czasy nowej rockowej rewolucji i odrodzenia garażowego rocka mamy za sobą. Jednym z niewielu zespołów, które przetrwały tę modę, jest The Black Lips. Na nowej płycie „Underneath the Rainbow” wciąż są w świetnej formie.

The Strokes szybko znudziło się granie muzyki, The Libertines okazali się bandą pijaków i narkomanów, Black Rebel Motorcycle Club przepadli bez śladu, The White Stripes od razu postanowili przejść do historii, a The Black Keys dla odmiany ruszyli na podbój list przebojów i stadionów. Co w takim razie mają zrobić młodzi fani garażowego grania, którzy w minionej dekadzie odkryli w muzyce rock’n’rollowego ducha? W tym roku na razie jedyną nadzieję dla nich jest siódmy album grupy The Black Lips „Underneath the Rainbow”.

O tej ekipie z Atlanty przede wszystkim krążą niestworzone historie na temat skandalicznych wybryków scenicznych. Członkowie Black Lips podobno nieraz biegali nago, całowali się, a nawet kopulowali, oddawali publicznie mocz i wymiotowali albo dla odmiany niszczyli instrumenty i podpalali sprzęt nagłośnieniowy. Z kolei o ich muzyce przez dłuższy czas mówiło się mniej, bo była po prostu brudna, prymitywna, jazgotliwa, chaotyczna, kiepsko nagrana i wtórna wobec wszystkiego, co działo się w latach 60. Od kilku lat te proporcje zaczęły się wyrównywać, ponieważ muzycy zaczęli wkładać więcej energii w podróże i organizować trasy po Azji, Afryce i Bliskim Wschodzie, co zostało udokumentowane w zeszłym roku na filmie „Kids Like You & Me”. Jednocześnie przez lata grania podciągnęli swoje umiejętności techniczne, a nawet zaczęli bardziej dbać o brzmienie, czego dowodem był ostatni album „Arabian Mountain”, do którego zatrudnili sobie jako producenta słynnego Marka Ronsona (Amy Winehouse, Adele, Duran Duran, Paul McCartney). Najnowszy album „Underneath the Rainbow” Black Lips nazywają swoim opus magnum. Jego nagranie zajęło im prawie trzy lata, a większość piosenek powstała w trasie.

Część z nich została zarejestrowana później w Nowym Jorku z Tomem Brenneckiem z Budos Band i Dap Kings, a część w Nashville z Patrickiem Carneyem z The Black Keys. Jak żartują muzycy: „Zaczynaliśmy karierę w podobnym momencie i mamy taki sam gust muzyczny. Nawet nasza kariera potoczyła się tak jak The Black Keys, tylko bez nagród Grammy oraz złotych i platynowych płyt”. Oczywiście zarówno zapowiedź opus magnum, jak i porównania z The Black Keys są mocno przesadzone, ale jest na tej płycie coś, czego brakowało we wcześniejszych, garażowych nagraniach. Po pierwsze to niezwykła różnorodność muzyczna od prostych rockandrollowych piosenek jak „Drive by Buddy”, delikatnych wpływów psychodelii w „Funny” i klimatów bluesowych w „Boys in the Wood”, po nawiązania do punk rocka w „Dorner Party” i glam rocka „Dandelion Dust”. A po drugie to młodzieńcza energia i umiejętność pisania świetnych piosenek jak staroświeckie „Make You Mine” i „Justice After All” oraz „Waiting” przypominające beztroskie czasy Dandy Warhols i „Smiling” żywcem wzięte ze złotego okresu The Strokes. Może chłopaki z Atlanty wciąż pozostają „The Black Keys bez sukcesu”, ale przynajmniej robią dalej swoje, nie przewróciło im się jeszcze w głowach i nie znudziło im się granie muzyki, co w dzisiejszych czasach jest sporym osiągnięciem.

The Black Lips | Underneath the Rainbow | Vice Records | Recenzja: Jacek Skolimowski | Ocena: 5 / 6