Słuchając drugiej solowej płyty Jacka White’a „Lazaretto”, można uwierzyć w renesans rock’n’rolla

Wiem, że prowokuję i mogę przerażać. Mam skomplikowaną osobowość, jestem pełen energii i sprzeczności, wciąż zajęty i poszukujący. Przebywanie obok mnie może być trudne. To tak, jakby wyjść na kawę z Larrym Davidem (aktor, komik), Alanem Patridgem (fikcyjna postać stworzona przez brytyjskiego komika Steve’a Coogana), Chrisem Rockiem i Woody Allenem w jednym. Pewnie nie każdy uzna to za zabawne” – powiedział kilka dni temu w wywiadzie dla „Guardiana” Jack White. Trzeba przyznać, że pochodzący z Detroit muzyk trafił w punkt. Jack White III ma studio zawalone starymi winylami, uwielbia bluesa z lat 60., nagrywa piosenki na analogowym sprzęcie i wysłużonej konsoli marki Neve, nie używa portali społecznościowych, podobno nie ma nawet komórki, z drugiej strony jeździ pierwszym masowo produkowanym, elektrycznym sedanem Tesla Model S wyprodukowanym przez Tesla Motors. Na drzwiach swojego biura w studio Third Man Records w Nashville ma plakietkę pasującą raczej do zakładu dentystycznego „John A White III DDS. Family Dentistry 9am to 3pm”.

Wiele o tym, jaki jest White, mówią podziękowania, które umieścił na „Lazaretto”. Wśród nich znalazły się na przykład takie: dla duchów, baseballa, kawy, Detroit, Nashville, Meksyku, Londynu, Johnny’ego Walkera, drewna, niewidzialnych wrogów, ptaków, strun, filmów z lat 70.i 80., Biblioteki Kongresu oraz takich postaci, jak Neil Young, Ry Cooder, Gary Oldman, Bob Dylan, Tesla, Paul Simon, Curtis Mayfield czy Steve Martin. Sama płyta jest dedykowana zmarłej dwa lata temu brytyjskiej weterance I wojny światowej Florence Green, amerykańskiej feministce i pisarce Voltairine de Cleyre oraz pionierce informatyki, służącej w US Navy Grace Hopper. Zgodnie ze swoją przewrotną naturą Jack White przyznaje jednak, że nie zna wnikliwie biografii tych trzech pań, ale ich nazwiska pojawiały się podczas procesu twórczego „Lazaretto” i jak sam mówi „postanowiłem prowokacyjnie przywołać ich nazwiska”. Z kolei tłumacząc pochodzenie nazwy płyty, White zdradził „Guardianowi”: „Fantazjowałem o przebywaniu w izolacji, w miejscu, gdzie jestem absolutnie sam. Nie zdarzyło mi się to od czasu, kiedy miałem naście lat”. Wspomnianą samotność White porzucił, zakładając w 1997 roku duet The White Stripes. Kiedy skończyła się złota era grunge, a na szczytach pojawiły się wokalistki uprawiające hip-hop, White wraz z żoną Meg postanowił grać garażowego rocka. Grali go jednak po swojemu, w duecie i do tego ubrani w dziwne czerwono-czarno- -białe stroje. Mało tego, Jack znał się co prawda na grze na gitarze, ale Meg na perkusji przypominała amatorkę. Ale to właśnie brudne brzmienie i zamiłowanie do wyglądu oraz sprzęt vintage przyniosły im sławę. Otrzymali nagrody Grammy, Brit Awards, ich płyty pokryły się platyną, zdobyli uznanie Rolling Stones, Boba Dylana czy Jima Jarmuscha, który zaprosił ich do filmu „Kawa i papierosy”. Zresztą w filmie tym White prezentuje swój transformator Tesli, do którego odwołuje się na „Lazaretto”. Muzyk został też w 2007 roku ogłoszony przez magazyn „Rolling Stone” jednym z „bogów gitary”. White zaczął coraz częściej działać poza The White Stripes. Razem z Alicią Keys nagrał piosenkę do bondowskiego filmu „Quantum of Solace”. Założył kolejne zespoły – bardziej popowe The Raconteurs i garażowe The Dead Weather. Produkował płyty innych, m.in. legendy country Loretty Lynn, brytyjskiej modelki Karen Olson (była żona White’a), amerykańskiego grajka rockabilly Dana Sartaina i mistrza rock’n’rolla Jerry’ego Lee Lewisa. Poza tym zagrał na płycie wiekowej Wandy Jackson i krążku „Rome” Danger Mouse’a i Daniela Luppiego. Pojawił się też w filmie „Będzie głośno” obok Jimmy’ego Page’a i The Edge’a z U2. Wreszcie dwa lata temu wypuścił pierwszy solowy album „Blunderbuss”. Proste, mocne, bluesowe numery przeplótł na nim balladami w stylu country. Krążek znalazł się na szczycie Billboard 200 i najlepszych albumów w Wielkiej Brytanii. Na Wyspach i w Stanach pokrył się złotem, White otrzymał za niego nominacje do Grammy i Brit Awards. Na stronie B singla z tej płyty – „Sixteen Saltines” – znalazł się genialny cover numeru U2 „Love Is Blindness”, który w zeszłym roku Baz Luhrmann wykorzystał w swoim filmie „Wielki Gatsby”.

Przedsmakiem drugiego solowego materiału była akcja, jaką White przygotował na kwietniowy Record Store Day. W swoim studiu w Nashville nagrał singiel „Lazaretto” i cover Elvisa Presleya „Power of My Love”. Następnie poinformował fanów, że materiał ze studia od razu wędruje do tłoczni i za cztery godziny będzie do kupienia. Po niecałych 240 minutach pierwsi fani otrzymali winyl z dwoma numerami White’a do ręki. Singiel „Lazaretto” wypełniają ostre, surowe gitary, do tego wrzask White’a, który momentami rapuje niczym członkowie Beastie Boys. W połowie kawałka White czaruje też solówką, pokazując swoje niebanalne gitarowe umiejętności. Wtedy też numer zamienia się w hardcore’owy szał godny Rage Against The Machine. Do tego wszystkiego w finale pojawiają się skrzypki. Równie piorunujące wrażenie robi otwierający krążek numer „Three Women”. Klawisze, pianino i surowe gitary tworzą genialny southern rockowy klimat. White zwalnia w trzecim numerze, country balladzie z solo na skrzypkach „Temporary Ground”, w której gościnnie zaśpiewała Lillie Mae Rische. Mrocznie robi się w „Would You Fight for My Love”, który Jack wypełnia zdaniami w stylu: „Wiem, że mnie pragniesz, ale czy jesteś gotowa walczyć o moją miłość?”. Upust swojemu gitarowemu szaleństwu daje ponownie w „High Ball Stepper”. Instrumentalny, nie licząc nieokreślonego okrzyku występującej z Jackiem Ruby Amanfu, to jeden z mocniejszych momentów na „Lazaretto”. „Just One Drink” brzmi z kolei jak numer Rolling Stones, a „Alone in My Home” oparte jest na pianinie i mandolinie w stylu country, gościnnie śpiewa tu ponownie Lillie Mae Rische. Kompletnie w country muzyk zanurza się w „Entitlement” z tekstem brzmiącym jak manifest i słowami w stylu „mam dość słuchania, co mam robić”. Ponownie podkręca śrubę w „That Black Bat Licorice”, w którym znowu niemal rapuje. Na koniec płyty wycisza się numerem „Want and Able”, dialogiem dwóch osób. Obie strony nie mogą się dogadać, bo jedna robi to, co uważa za słuszne i nie baczy na skutki, a druga namawia do głębszego zastanowienia i rozwagi. Sam White wydaje się obierać pierwszą strategię i póki co wychodzi na niej zwycięsko.

Jack White | Lazaretto | XL Recordings/ Sonic | Recenzja: Wojciech Przylipiak | Ocena: 5 / 6