Ptaszyn Wróblewski Sextet

Komeda, Kurylewicz, Trzaskowski – tym trzem mistrzom polskiego jazzu hołd na płycie „Moi pierwsi mistrzowie” oddał niemal 80-letni popularyzator naszej sceny, kompozytor, dyrygent, saksofonista Jan Ptaszyn Wróblewski. W znakomitym towarzystwie (m.in. Roberta Majewskiego, Sławomira Kurkiewicza i Henryka Miśkiewicza) podczas zeszłorocznych koncertów w Koszalinie i Kaliszu wykonał kompozycje, z których zasłynęła trójka wspomnianych na początku jazzmanów. Są tu „Ten Plus Eight” Kurylewicza, „Better Luck Next Time” Trzaskowskiego czy niezapomniana „Kołysanka” Komedy. Z całą trójką Ptaszyn Wróblewski miał okazję pracować. Z Komedą tworzył przez wiele lat sekstet. W latach 60. grał w kwintecie Andrzeja Kurylewicza, a w różnych okresach kariery kolaborował z Andrzejem Trzaskowski. Jak twierdzi sam Wróblewski, od pierwszego z nich odebrał lekcję jazzowej fantazji, od drugiego jak kombinować w jazzie granym w stylu amerykańskim, a od trzeciego poszanowania dla wiedzy i teorii jazzowej. Oczywiście wszystkich kompozycji z „Moi pierwsi mistrzowie” warto słuchać w oryginalne, ale wersje Ptaszyna też solidnie wzbogacą płytotekę szanującego się fana gatunku.

Ptaszyn Wróblewski Sextet | Moi pierwsi mistrzowie | Boogie/Fonografika | Recenzja: Wojciech Przylipiak | Ocena: 5 / 6

Peter Hammill

Na brytyjskiej scenie 66-letni dziś Peter Hammill zabłysnął już pod koniec lat 60. Założył wtedy progresywną rockową formację Van der Graaf Generator. W następnej dekadzie rozpoczął karierę solową. Ta trwa do dzisiaj. Ostatnim jej aktem jest płyta „…All That Might Have Been…”. Ukazała się w trzech wersjach, na pojedynczym CD, winylu i w zestawie trzech CD. Podstawowy album składa się z 21 kompozycji, choć to określenie niespecjalnie pasuje do tych muzycznych fragmentów. To jakby szkice przechodzące z jednego w kolejny. Głównie słychać gitary i syntezatory oraz głos Hammilla, często brzmiący tak, jakby był narratorem jakiejś niespecjalnie wesołej opowieści. To dziwna, nietypowa płyta, jakby jedna muzyczna opowieść, którą trzeba połknąć naraz. Nie każdy da radę, bo to nie są popowe, przyjemne melodie. Ale Hammill wydaje swoje muzyczne wariacje we własnej wytwórni Fie! Records, nie musi się więc oglądać na trendy. I dobrze na tym wychodzi. Sprawcie sobie 50 minut wolnego czasu i zanurzcie się w „…All That Might Have Been…”. To nie będzie stracony czas.

Peter Hammill | …All That Might Have Been… | Fie!/Sonic | Recenzja: Wojciech Przylipiak | Ocena: 4 / 6