MUZYKA REBELII | Chrzanić to, mamy dość, oto prawda – zdanie wypowiedziane w dokumencie o Sex Pistols „Wściekłość i brud”, w pewnym sensie definiujące punkową rebelię lat 70. nie straciło dziś na wartości. Muzyka wciąż ma buntowniczy charakter, a artystom nie ubyło powodów do gniewu
/>
Liderzy punkowej rebelii – The Clash, Sex Pistols czy The Damned – nie byli jedynymi, którzy muzycznie sprzeciwili się zastanym konwenansom, nie bali się mówić dość, negować i rozwalać rzeczywistość. Nigeryjski artysta Fela Kuti w latach 70. stworzył własną Republikę Kalakuta, zamkniętą komunę, która ogłosiła niepodległość i w której nagrywał rewolucyjne płyty i nawoływał do wyzwolenia Afryki spod imperialistycznych wpływów bogatych krajów. Jerry Lee Lewis nie tylko zrewolucjonizował grę na fortepianie (uważał, że granie na nim wyłącznie dłońmi jest nudne), ale też za nic miał społeczne obyczaje, żeniąc się z 13-latką. Kultowy japoński artysta Yamantaka Eye wraz ze swoją formacją Hanatarash był jednym z liderów muzycznego ekstremizmu, który wstrząsnął Japonią w latach 80. Eye potrafił wjechać na scenę buldożerem, rozwalając przy tym kawałek sali. Mimo licznych szykan i katowania przez policję urodzony w Kingston rastafarianin Peter Tosh nie bał się przez lata w swoich piosenkach i ze sceny głosić hasła piętnujące niesprawiedliwość i nierówność wobec prawa, będąc dużo bardziej radykalnym w osądach niż jego kolega z The Wailers Bob Marley. Swoją cegiełkę do rozłupywania nieakceptowalnej rzeczywistości włożyli też chociażby The Doors, The Stooges, MC5, Joni Mitchell, Bob Dylan, Chuck Berry, czechosłowacki The Plastic People of the Universe czy malijski Tinariwen. Na naszym podwórku swój bunt organizowali Kryzys, Dezerter czy TZN Xenna. Po upadku muru berlińskiego mniejszych lub większych buntowników też nie brakowało, by wymienić Nirvanę, Rage Against the Machine czy Marilyna Mansona. Dzisiaj buntowniczy charakter muzyki wcale nie umilkł. Przeszedł tylko małą metamorfozę.
Nie ignorować mainstreamowych buntów
Muzycy Radiohead mówili: „Możecie ściągnąć naszą płytę, za ile chcecie, nie musicie płacić wytwórniom”. Björk nie bała się wykrzywiać ze sceny podczas koncertów w Chinach „Tybet! Tybet!”. Na Wyspach Jaz Coleman wraz ze swoim Killing Joke czy Justin Sullivan z New Model Army jak zaczęli działać na własnych zasadach i głosić odważne opinie o otaczającym nas świecie w latach 80., tak robią to nadal, ciągle nagrywając znakomite płyty. W Stanach artyści otwarcie krytykują urzędujących prezydentów (Bush) czy kandydatów na prezydenta (Trump). Buntują się także przeciwko serwisom streamingowym, które przynoszą im kuriozalnie małe dochody. W tym roku petycję do amerykańskiego Kongresu o zmianę zapisów dotyczących praw autorskich w internecie podpisało prawie 200 twórców, w tym tacy artyści jak Paul McCartney, Taylor Swift, U2, Jack White czy Lady Gaga.
Gdy porównamy aktualną sytuację w krajach, w których tworzą wymienieni wyżej artyści, a w wielu państwach afrykańskich czy arabskich, w których karą za jakikolwiek bunt może być śmierć czy więzienie, niektóre protesty czy formy muzycznego buntu zachodnich artystów mogą budzić politowanie. Ługi, wokalista warszawskiego zespołu punkowego Skowyt (o którym więcej niżej), przestrzega jednak przed generalizowaniem w przypadku buntowniczych postaw: „Łatwo na pierwszy rzut oka zignorować te »mainstreamowe« bunty. Widzieliśmy już wiele różnych internetowych i facebookowych protestów, które medialnie zyskiwały szum, a realnie niewiele znaczyły. Mam jednak poczucie, że gdzieś w tym wszystkim globalnie jest jakaś spójność. Żyjemy w czasach, kiedy posunięcia korporacji ze Stanów Zjednoczonych równolegle dotyczą właśnie tych najbardziej uciśnionych w Syrii czy w Afryce. Po latach marazmu politycznego, w miarę bezpiecznego status quo, na całym świecie zaczyna wrzeć. Ludzie, zarówno w krajach rozwiniętych, jak i tych najbiedniejszych, zaczynają dostrzegać, że łamane są ich podstawowe prawa, a rządy nie wypełniają swoich zobowiązań. Inne są oczywiście problemy młodego Syryjczyka, inne Polaka, a jeszcze inne Amerykanina. Wspólnym mianownikiem jest jednak fakt, że wszyscy coś sukcesywnie tracimy, coś jest nam bezprawnie zabierane. Przez nieodpowiedzialnego polityka populistę, zachłanną korporację, bank lub afrykańskiego watażkę – to są różne twarze jednego systemu opresji”. Zgodnie z tymi słowami muzyczny bunt rodzi się w różnych częściach świata. Warto poznać kilka jego przykładów.
Ucieczka z domu
Sonita Alizadeh i Paradise Sorouri musiały opuścić rodzinny Afganistan z wielu powodów. Pierwsza została dwukrotnie sprzedana przez swoich rodziców obcemu mężczyźnie, za którego miała wyjść. Pierwszą transakcję udaremniła ucieczka rodziny do Iranu przed afgańskimi talibami. Drugą transakcję powstrzymała sama Sonita, uciekając do USA. Zyskała rozgłos, kiedy nagrała o tym piosenkę „Panna młoda na sprzedaż”, w której śpiewa, czy raczej rapuje, o problemie dziecięcych małżeństw. Dziś jest uznaną aktywistką, która poprzez swoją muzykę, lecz także podczas konferencji czy spotkań, na które jest zapraszana, mówi o dramacie dzieci zmuszanych do pracy czy uchodźcach. Irańska reżyserka Rokhsareh Ghaem Maghami nakręciła o niej dokument „Sonita”.
Paradise Sorouri mieszka dziś w Berlinie. Wraz ze swoim partnerem Diverse tworzy zespół 143Band. Projekt zrodził się w 2008 roku w mieście Herat na zachodzie Afganistanu. Po sukcesach na miejscowej scenie, m.in. nagrodzie od miejscowej telewizji, artystka zaczęła otrzymywać coraz więcej pogróżek. Wielu nie odpowiadało to, że nie dość, że rapowała o prawach człowieka, to jeszcze chodziła w czapeczce bejsbolowej. „Bardzo chciałam przez swoją twórczość złamać pewne tabu, mówić o tematach, których się w Afganistanie nie porusza. Chciałam, żeby mój głos stał się głosem wszystkich kobiet, które są pozbawione możliwości decydowania o sobie. Za swoje słowa otrzymałam wiele pogróżek, ale też pozytywnych reakcji od kobiet, którym udało się uciec od małżeńskiego przymusu i zacząć naukę na uniwersytetach” – mówi „Kulturze” Paradise. Rapuje o tym w kompozycji „Tragedy of Life” (teledysk można zobaczyć na YouTube). „W tej piosence zwracamy uwagę na problemy, które wciąż tkwią w naszym społeczeństwie. Dostęp do edukacji dla kobiet jest nieporównywalnie trudniejszy niż mężczyzn. W zasadzie trudno mówić tu o równouprawnieniu na jakimkolwiek poziomie. Konieczne są zmiany w mentalności samego społeczeństwa oraz rządu. Wierzymy, że nasza muzyka i sztuka w ogóle mogą być bodźcem do zmian. Nie możemy siedzieć cicho i udawać, że pewne problemy nie istnieją” – dodaje. Po śmiertelnych groźbach i szykanowaniu Paradise wyjechała z kraju. Pisze nowe piosenki, jako aktywistka bierze udział w konferencjach poświęconych problemom kobiet.
Jeśli chodzi o kobiecy bunt przeciwko niesprawiedliwej rzeczywistości, to trzeba też wspomnieć o Pussy Riot. Członkinie rosyjskiej grupy wypuściły niedawno mocny klip wyśmiewający kandydaturę Donalda Trumpa na prezydenta. W „Make America Great Again” kobiety są piętnowane, aresztowane, a nawet zabijane przez samego Trumpa i jego zwolenników.
Uchodźcy mają głos
Syria to dziś jedno z najbardziej zapalnych miejsc na świecie, a największe miasto Aleppo jest zrujnowane przez trwający już ponad cztery lata konflikt zbrojny. Jedną z muzycznych „ofiar” tego konfliktu jest Khebez Dawle, syryjski zespół prowadzony przez Anasa Maghrebiego (jak informują na swoim facebookowym profilu, obecnie na jakiś czas zawiesili działalność). Członkowie zespołu znaleźli się w licznej grupie uchodźców, którzy uciekli z Syrii do Niemiec. Maghrebi grał w zespole jeszcze podczas studiów w Damaszku. Jednak ze swoją muzyką nie mogli wyjść poza piwnicę, w której urządzili salę prób. Jego kolega z kapeli zginął podczas protestów w mieście. Kiedy Anas wraz z innymi opuścił Syrię, jeszcze w Libanie zaczął grać z przyjaciółmi w Khebez Dawle. „Chcemy mówić w imieniu ludzi, którzy nie mają własnego głosu” – mówił Anas i z tym hasłem zagrali koncerty w różnych częściach świata. Podobna historia stoi za wieloma syryjskimi artystami, grupą Tanjaret Daghet, projektem Hello Psychaleppo czy hiphopowym LaTlateh.
Artystów walczących z cenzurą, ustrojem, sprzeciwiających się łamaniu prawa można spotkać także w Senegalu (przez lata silna scena hiphopowa z raperami i aktywistami Kilifeu i Keur Gui na czele) czy Mali. Stąd pochodzą członkowie Songhoy Blues, którzy przeżyli wojnę domową z lat 2012–2014, uciekając z zajętej przez islamskich radykałów północy do stolicy kraju Bamako. Tam zostali odkryci przez organizację Africa Express (udziela się w niej Damon Albarn) i wyruszyli w trasę na Zachód. Trafili m.in. do Polski. Takie przykłady można by mnożyć.
Bunt nad Wisłą
Na naszym podwórku także nie brakuje buntowników. Można ich znaleźć na scenie punkrockowej. Do grupy wieloletnich antysystemowców należą chociażby działający już ponad 20 lat The Analogs czy częstochowski Regres z kilkunastoletnim stażem. Wśród haseł, które im przyświecają, można znaleźć te związane z wegetarianizmem, prawami zwierząt, antyrasizmem i zasadą DIY (Do It Yourself). Jednym z najciekawszych młodych zespołów punkowych na naszej scenie jest Skowyt, który potrafi w mocnych słowach mówić o współczesnej Polsce i potrzebie rewolucji. Wymowne są już same tytuły ich piosenek: „Róbmy rewolucję”, „Pokolenie chuj” czy „Pokój chatom, wojna pałacom”. O rodzeniu się potrzeby buntu i wyrażaniu go przez muzykę wokalista grupy Ługi mówi: „Zawsze w tle decyzji o buncie jest jakieś bolesne, indywidualne doświadczenie. Najczęściej związane z rozczarowaniem władzą lub ludźmi, którzy nas otaczają. U mnie takich sytuacji była cała masa. Za każdym razem, gdy wydaje mi się, że moje życie się jakoś uspokaja i układa, okazuje się, że to tylko iluzja. Że ktoś może mi je znowu poprzestawiać”. Ługi zauważa szybkie zmiany na przestrzeni ostatnich lat i narastanie buntu, to, że zaczyna werbalizować się sprzeciw. „Jeszcze cztery lata temu po naszych koncertach młodzi ludzie głównie chcieli się napić z nami piwa i pogadać luźno o muzyce. Dziś podchodzą, pytają się o teksty, o co nam właściwie w Skowycie chodzi. Są bardzo ciekawi nas, ale ich energia i bezkompromisowość to inspiracja również dla nas. Przychodzi coraz więcej osób zaangażowanych społecznie i politycznie. Bardzo duża jest dynamika tej zmiany. Co więcej, pojawia się też coraz więcej negatywnych reakcji. Skowyt jest kojarzony lewicowo i anarchistycznie – czasami na koncertach pojawiają się osoby ze środowisk narodowych, które z nami dyskutują lub nawet starają się rozbić koncert. Na koncercie w Rybniku kilku skinheadów próbowało straszyć naszą publikę. Koniec końców, to mnie jakoś tam cieszy. Bo coś się dzieje w głowach tych młodych ludzi. Nawet jeśli błądzą. Martwi mnie tylko, że w Polsce »antysystemowość« zagospodarowała w zasadzie tylko konserwatywna prawica. Strona lewicowa i wolnościowa mocno przespała temat i dopiero się budzi z letargu. Ale to przebudzenie następuje, co widać po coraz większym oporze wobec narracji środowisk nacjonalistycznych. Tylko od nas zależy, czy bunt przyniesie coś pożytecznego, czy skończy się na bezsensownym tropieniu »wrogów ojczyzny«”.
Na naszej scenie hiphopowej też nie brakuje buntowniczych elementów. W zeszłym roku mogliśmy słuchać płyty Pono „Bunt” z garścią antysystemowych wersów w piosenkach „Przebudzenie”, „W zniewolonym świecie”, „I co ma tak naprawdę znaczenie” czy „Krytyczny moment”. Pewnego rodzaju buntowniczą postawą można nazwać umieszczanie przez najpopularniejszego chyba dzisiaj w Polsce rapera, nominowanego właśnie do Paszportów „Polityki” Taco Hemingwaya, płyt na jego stronie za darmo, w formie plików do pobrania. Zaskakuje fanów, nie zapowiadając wcześniej nowego materiału.
Dzisiaj a kiedyś
Zapytany o współczesny bunt Ten Typ Mes, czyli Piotr Szmidt, jeden z najciekawszych raperów ostatnich lat, autor wydanej półtora miesiąca temu doskonałej płyty „AŁA.”, zauważa: „Dzisiejszy bunt pewnie rządzi się tymi samymi prawami co inne bunty. Tylko uzasadnienie go przychodzi zbuntowanym znacznie trudniej. Większość strachów jest wymyślonych. Podczas buntów takich na serio, jak rewolucja francuska czy przedwojennych postulatów przeróżnych grup wykluczonych – tamte strachy zdawały mi się bardziej serio”. Jednocześnie sam nie uważa się za buntownika, a jedynie obserwatora, który stara się pokazać alternatywę. „Ja się nie buntuję, ja punktuję słabości systemu czy obyczajów, a potem mówię, co według mnie może być alternatywą. Dla strzeżonego osiedla – mieszkanie w zwykłym bloku, tańsze i mniej zadłużające, jeśli ktoś lubi kredyty. Dla lansu wyglądem – lans czynem. I tak dalej”.
Różnice w muzycznym buncie przed laty a tym dzisiejszym widzi także general manager na Polskę i Europę Wschodnią jednej z najważniejszych niezależnych wytwórni muzycznych PIAS (Play It Again Sam), w której wydają m.in. legendy alternatywy z Pixies, a ostatnio kontrakt podpisała Monika Brodka, Tony Duckworth: „Trudno znaleźć dziś korelacje między muzyczną rebelią lat 1976/77 na Wyspach a tym, co dzieje się dzisiaj. Nie ma nic bardziej pobudzającego emocje niż młodzieżowy bunt muzyczny ukierunkowany przeciwko systemowi, który dławi podstawowe ludzkie prawa. Tak było w latach 70. na Wyspach i zapewne podobnie z częścią polskiej sceny w latach 80. Dzisiejsze przejawy muzycznego buntu nie mają takiej skali, choć wiele z postulatów wygłaszanych przed laty przez muzyków pokroju Joe Strummer z The Clash wydaje się wciąż aktualnych. Dzisiaj artyści walczą w zasadzie tylko z własnych, samolubnych powodów. To nie jest protest oparty na chęci poprawy społecznego bytu, w szerszej skali”. Podobnie jak Ługi ze Skowytu, Duckworth widzi też jednak tlące się w powietrzu zalążki buntu. Mówi: „Zgadzam się, że w Polsce »coś« wisi w powietrzu. Wielu ludziom nie pasuje to, co się dzieje w kraju. Ale sama muzyka i artyści nie wzniecą rebelii. Nie znaczy to jednak, że powinni siedzieć cicho. Artyści, jak mało kto, powinni pokazywać alternatywę”. Czy doczekamy muzycznej rebelii, która przejdzie do historii, jak punkrockowy zryw w latach 70.?