„Ona nie przejmuje się tym, czym nie warto się przejmować. I nie ma sytuacji, w której nie potrafiłaby zjeść talerza kopytek”.
To Agnieszka (Osiecka – red.) o mnie. Córce zawsze powtarzam ten tekst. I o kopytkach też mówię. One się dobrze kleją z tym przejmowaniem. Zresztą ja się nie oglądam wstecz, nie myślę o tym, co było.
Jak to, przecież zrobiła pani o sobie wystawę, o 50 latach kariery.
Wystawa już zamknięta, ja idę dalej. I nie ja zrobiłam, tylko Biblioteka Narodowa, a Boris Kudlička, scenograf Mariusza Trelińskiego, ją zaprojektował. Ja byłam bohaterką. Moje piosenki, moje przyjaźnie, moje kostiumy. Szczególnie te z lat 70. i 80., kiedy do ich wykonania potrzebna były wielka wyobraźnia i inicjatywa. Aleksandra Laska na przykład brała płaszcz przeciwdeszczowy, farby i działała. Powstawało kostiumowe dzieło sztuki. Albo z rypsu, takiego szlachetnego materiału, szyła płaszczyk, brała pędzel i malowała japońskie litery. Pamiętam, jechałam na trasę do Związku Radzieckiego. Lubiłam wtedy koszulki hokejowe albo koszykarskie, głównie z powodu grafiki, tych wielkich liczb z przodu i z tyłu.
Bez wcięcia w talii.
To nie miało znaczenia. Ola uszyła taką koszulkę niby-hokejową z czerwonej podszewki. Namalowała jakiś numer i czcionką taką, jaką pisana jest Coca-Cola, napisała Cacy-Ciota. To jeszcze był czas, kiedy w Rosji cola była zabroniona, a mnie posądzono o prowokację. Tłumaczyłam, żeby sobie dokładnie przeczytali... Wszystkie stylistki, z którymi pracowałam, wiedziały, że lubię „przewalone” kostiumy. Że w kostiumie najważniejsza są prowokacja i seks. Falbany, krynoliny. Tę spódnicę falbaniastą mam ze sklepu Roberta Kupisza. Z pięć lat temu ją kupiłam. Była tylko jedna jedyna. Robert powiedział, że to z kolekcji ślubnej.
Nie chcę rozmawiać o kieckach.
A o czym? O życiu, o polityce?
Kto jest za tymi kieckami?
Maryla. Ja jestem. Pamiętam, jak marzyłam o tym, żeby mieć zamszową sukienkę.
Czyli będzie o sukienkach.
Nie, o mnie. To ja marzyłam, ale nie było wtedy w sklepach zamszu. Były jednak na CPN-ach irchowe chusteczki do wycierania szyb samochodowych. Pojechałam, wykupiłam wszystkie. Krawcowa uszyła mi sukienkę. I do pierwszego prania wyglądała pięknie. Pamiętam też, jak pojechałam w 1980 r. na festiwal country do Oklahomy, z Gangiem Marcela. Postanowiłam Marcela przebrać za górala, a resztę chórku i siebie za Indian. Bardzo mnie to bawiło. Scena pozwala na takie szaleństwa i przegięcia.
Nawet na gołą Marylę na koncercie sylwestrowym.
Cztery lata temu zostałam gołą babą. Miałam wtedy poważny problem z biodrem. Z pięć lat brałam bardzo silne leki przeciwbólowe. Przed tym sylwestrem nic już nie działało. Umówiłam się, że 7 stycznia idę pod nóż. Wcześniej jednak musiałam wyjść na scenę.
Nie musiała pani.
Podpisałam umowę, i to wiele miesięcy wcześniej. Nina Terentiew zadzwoniła i powiedziała: „Mania, sylwester jest po hasłem karnawał w Rio”. A dziewczyny w Rio podczas karnawału są gołe i mają pióra w d... Moja stylistka Ania Zeman wymyśliła, żeby zrobić wypraskę plastikową z gołymi cyckami. Pomysł prosty, ale chyba z pięć takich wyprasek powstało dla mnie w Teatrze Wielkim, bo albo był za duży biust, albo wjeżdżał pod pachy, albo brzuch wystawał. Do tego pióra, skrzydła, ogon. Cała byłam w tych piórach. Ortopeda doktor Śmigielski zapytał, o której mam samolot do Gdańska, bo tam odbywał się koncert sylwestrowy. Lot miał być o godzinie 14. Trzy godziny wcześniej byłam u niego, włożył mi do stawu biodrowego taką wielką igłę i rurkę plastikową, rurka wystawała na zewnątrz i tą rurką wprowadził lek przeciwbólowy. Wieczorem, na próbie, ból wrócił. Przed samym koncertem lekarz podał kolejną dawkę leku.
Ile pani zrobi dla bycia na scenie?
To jest specyficzny zawód.
Nie chciała pani stracić pieniędzy?
Akurat do tego sylwestra to dołożyłam. I to sporo, bo około 10 tys. zł. Pamiętam, że same pióra były bardzo drogie. Potrzebowaliśmy kilkuset. Szafirowych. Trzeba było je farbować. To wymyślanie kreacji, przebieranie, stylizowanie na scenę jest dla mnie wielką frajdą.
Małe dziewczynki tak robią.
I najbardziej lubią być królewnami. Ja też. Zresztą, często przebieram się za królewnę. Nawet mam koronę Dolce&Gabbana. Była w katalogu. Okazało się jednak, że w sklepie w Londynie nie mają. Znaleźli gdzieś w Paryżu i przywieźli do hotelu. Mam tam, w londyńskim sklepie D&G przy New Bond Street, ulubionego sprzedawcę. Ma na imię Maurizio, częstuje mnie szampanem, po czym zakłada wszystkie sukienki po kolei i tańczy. Niesamowite show. Oglądam i kupuję. Zresztą to są piękne rzeczy. Takie kobiece. Noszę je w prywatnym życiu, nie na scenie. Oczywiście, na początku zawsze przerabiam.
Bo za małe?
To też. Na ogół projektanci tworzą dla chudzielców przypominających budową chłopców. Poza tym, co to za pomysł, żeby zrobić odcinaną sukienkę pod biustem.
Na dziewczynie o rozmiarze 34 wygląda świetnie.
No właśnie, trzeba być Anją Rubik. I przerabiam wszystko. Taką sukienkę krawcowa przecina, robi spódnicę i bluzkę. Robertowi Kupiszowi też pokazałam, że doszyłam karczek do jego spódnicy, bo przecież nie może być spódnica marszczona od talii, bo się robi balon. Z każdej strony to źle wygląda. Proszę napisać, że się śmieję.
Napiszę, nie wiem tylko, czy to prawdziwy śmiech.
Mówiłam pani o dystansie, o nieoglądaniu się za siebie. Agnieszka też taka była.
I była postacią tragiczną.
Była. A ja cieszę się z tego, co mam. Mieszkam w pięknym domu, w swoim zamku, w którym każdy szczegół jest dopracowany, codziennie na niego patrzę i podziwiam. Wróciłam dziś o 4 nad ranem po finisażu wystawy, słowiki zaczęły śpiewać...
Pani Marylo...
Dziwię się trochę mojemu mężowi, że on tak bez żalu zostawił ten piękny, ponadstuletni dom.
Śpiewała pani: „Chyba się z tobą rozwiodę, zabiorę ze sobą młode...”.
„...Bo ty na moją urodę nie patrzysz już. Chyba odejdę z wanienką, młode zobaczysz nieprędko. Ty, jak głupi z panienką zostaniesz sam”.
I dalej „łza na rzęsie mi się trzęsie”.
Magda Umer to dla mnie napisała.
Bo wiedziała, że królewna Maryla płacze.
Nie płaczę. Absolutnie nie. Na początku tak, ale tylko chwilę. Ze 20 minut. Tylko w szoku. Poza tym zawsze sobie powtarzam, że jak się długo płacze, to się źle wygląda, spuchnięte oczy, czerwony nos. I to działa. Podobno trudno się żyje z taką egoistyczną gwiazdą.
Może rzeczywiście trudno.
Prowadziłam dom, grałam koncerty, nagrywałam płyty. Robiłam, co mogłam.
A honor?
Mój? Nie będę się nim unosić. To nie ja się wyprowadziłam, to nie ja zdradziłam. Poza tym na razie gram koncerty, zarabiam, ale mam świadomość, że z roku na rok będzie ich coraz mniej.
Bo starość?
E tam, zaraz starość. Jestem w superformie. Mój wiek nie jest tajemnicą. Życzliwe media zawsze w nawiasie podają. A ja zarabiam tyle, ile wyśpiewam. Nie mam żadnych tantiem, bo nie jestem autorem, tylko wykonawcą. A z płyt się nie zarabia, najpierw firma płytowa musi sobie wycofać koszty, potem ewentualnie zarabia artysta.
A emerytura?
Niewiele ponad 1,5 tys. zł miesięcznie. Na koncerty przychodzą trzy pokolenia, a więc również ludzie w moim wieku. I czasami słyszę: „Byłem z tobą na roku, na AWF-ie”. A przede mną stoi jakiś łysiejący siwy starszy pan. Myślę sobie wtedy, że to świat się starzeje, ja nie.
Ja myślę o przemijaniu.
A ja nie. Choć przecież rok temu pochowałam mamę. Ostatni tydzień leżała w szpitalu. Była coraz słabsza. Kiedy umarła, przyjechał po mnie mój menedżer, który jest też specjalistą od pogrzebów, w tym sensie, że wie, gdzie i co załatwić, zorganizować. Poprosiłam, żebyśmy wrócili do szpitala, do kostnicy. Chciałam po prostu ją zobaczyć. Obejrzałam ciało i stwierdziłam, że to nie ona, że to nie moja mama.
A kto?
Coś, co po niej zostało. Stężałe ciało, woskowa skóra. A przecież moja mama była pełna życia, pogodna, grała w brydża, czytała, malowała, lubiła mężczyzn. Jędrek, mój syn, powiedział, że któregoś dnia moja mama, a jego babcia, siedziała w ogrodzie i myślała, że jest sama. Usłyszał, jak mówi: „Mamusiu, pomóż mi...”. Chyba również dlatego po śmierci mamy sprowadziłam z Włocławka trumnę jej mamy, a mojej babci, żeby było jej raźniej, żeby mama była spokojniejsza. Teraz chcę jeszcze sprowadzić prochy czterech osób z Wilna – siostry mojej mamy, która umarła na serce w czasie II wojny, a miała zaledwie 16 lat, ojca mamy i moich pradziadków. Będą wszyscy razem.
Szykuje pani też miejsce dla siebie?
Dla siebie? Skąd? Ja nie umrę. To moje postanowienie i tego się trzymam. Poza tym coraz więcej jest ludzi żyjących powyżej setki. Co prawda nie wyglądają zbyt dobrze, ale ja mam świetne kremy. Bardzo drogie. Wstydzę się powiedzieć, jak drogie. Moja mama kupowała kremy za 4 zł. Spytałam cmentarnego, tu w Warszawie, jak te szczątki z Wilna zmieszczą się w tym niewielkim grobowcu, i powiedział, że zrobimy małe trumienki... Przecież tam zostały tylko kości. Teraz się tym zajmę, na dniach.
To jest porządkowanie świata wokół siebie.
Raczej zadbanie o spokój rodziny. O spokój mojej mamy. O swój spokój. Mama do niedawna sama leżała w zimnym grobie. Teraz jest lepiej.
Pani Marylo...
Czuję, że pogadałyśmy.
Już myślałam, że będzie pani ogłaszać koniec kariery.
A broń Boże! Przecież mam nowe tytanowe biodro.
Dzwoni pani na lotnisku?
Oczywiście, że dzwoni. Czasami mnie rewidują. Zapraszają do specjalnego pokoju. Trzeba ściągnąć majtki i pokazać bliznę. Agnieszka zaraz by napisała o nowym biodrze piosenkę. O nowym życiu, o rozwodzie.
Przecież jeszcze się pani nie rozwiodła.
Jeszcze nie, choć chciałabym jak najszybciej. Mąż przecież układa sobie życie, więc rozwód jest konieczny. Jednak nie chcę pielęgnować w sobie takich złych emocji.
To co pani w sobie pielęgnuje?
Radość życia.
W samotności.
To nie jest samotność. Dzieci są już dawno dorosłe, ale często się widujemy. Niewiele się zmieniło w moim życiu.
Nowa wybranka męża ma długie blond włosy?
Ciemne. Na razie. A teraz pewnie będzie mnie pani męczyć o politykę. Ja się polityką interesuję, ale wolę nie zabierać głosu.
Janusz Gajos ostatnio zabrał.
On jest aktorem.
A pani piosenkarką. Powiedział o obecnej władzy: to najokropniejsze, co może nas spotkać. Stan, w którym jeden człowiek popierany przez jakąś grupę ludzi chce mi od rana powiedzieć, jak żyć, który but zakładać na którą nogę.
Aktorom wolno więcej. Lubią swój radykalizm. Oni zabierali głos w 1976, w 1980 i 1981, a potem w 1989 r. Zabierają i teraz. Pamiętam, jak w latach 70. byłam z Danielem Olbrychskim. Wynajmowaliśmy mieszkanie na Szucha w Warszawie. Przyszedł do nas Andrzej Seweryn, który działał w opozycji. Zbierał podpisy w jakiejś sprawie, powiedziałam, że też chcę podpisać, chcę być łączniczką. Andrzej z Danielem zaprotestowali, mówili, że mnie jest bardzo łatwo zniszczyć, tłumaczyli, że przestaną mnie grać w radiu (było jedno, publiczne), przestaną pokazywać w telewizji (była jedna, publiczna), przestaną zapraszać na koncerty i będzie po mnie. Uważali, że im wolno, bo mają teatr, film. Nie podpisałam. Rozmawiałam potem o tym z Agnieszką Osiecką, która też się nie opowiadała po żadnej ze stron, nie była walczącą artystką, choć sobie to wyrzucała. Mówiła: „Gdybyś ty miała roznosić ulotki i byś zapukała do jakichś drzwi, to ludzie by umierali ze śmiechu. Nikt by ci nie uwierzył, nie byłabyś wiarygodna. Śpiewasz o wsiadaniu do pociągu, o Małgośce...”.
I „Niech żyje bal”, i „Wariatka jeszcze tańczy”.
Ale ludzie kojarzą mnie z lekkim repertuarem.
Ale teraz są już różne media.
Mnie zależy, żeby śpiewać dla wszystkich. Na mojej wystawie był TVN, za chwilę gram na koncercie z okazji 100-lecia niepodległości transmitowanym przez TVP, potem w Poznaniu w rocznicę powstania wielkopolskiego, a Polsat organizuje wielki koncert na Stadionie Narodowym, na który też zostałam zaproszona. I powiem szczerze, że nie chcę się opowiadać po żadnej ze stron. Ostatnio rozmawiałyśmy przed Euro 2012.
Sześć lat temu.
Wtedy Zygmunt Solorz, właściciel Polsatu, który miał prawa do transmisji meczów, a z którym jestem zaprzyjaźniona, zapraszał mnie na mecze. Teraz prawa do transmisji mundialu w Rosji ma TVP.
Jacek Kurski już panią zaprosił?
Myślę, że przede wszystkim nie ma swojego samolotu. I nie zaprosił. Zresztą, ja nigdy w życiu się nigdzie nie wprosiłam.
Ufa mu pani?
Wykorzystał mnie i moją naiwność, więc nie. Przecież w zeszłym roku poszłam do niego przed festiwalem w Opolu, by zapytać, czy to prawda, że Kayah jest na cenzurowanym, że jest zapis na nią, że nie zostanie zaproszona na festiwal. Chodziło o to Opole w pierwszym czerwcowym terminie. Kurski powiedział: „Ja panią Kayah uwielbiam, będę szczęśliwy, gdy wystąpi w Opolu”.
Przecież to polityk.
Czekał na mnie z kwiatami. Ujął mnie. Uśpił czujność. Trochę jak mój mąż. Nie czuję się pozostawiona, porzucona.
Ale taka właśnie pani jest.
Kurski podsunął mi kamerę, poprosił, żebym powiedziała widzom, że zapraszam na swój koncert w Opolu. Wiem, że internet nie zapomina, że co chwilę ktoś wyciąga filmik, jak to stoję obok Kurskiego...
I legitymizuje pani tę władzę.
Niech będzie. Jednak kiedy się okazało, że jest bojkot Opola, że nie zaśpiewamy, to żadna stacja komercyjna nie wyciągnęła do nas ręki, nie zaproponowała, że zorganizuje superkoncert. Zostawili nas samych, na lodzie. Na szczęście festiwal w Opolu odbył się we wrześniu. Na szczęście dla mnie, bo przecież świętowałam swoje 50-lecie pracy artystycznej, ludzie kupili bilety, a obok mnie zaśpiewało wielu wspaniałych młodych artystów. I w tym roku w czerwcu też będą tak zwani wszyscy. Widziałam listę. To jest dowód na to, że moja branża, show-biznes, nie jest radykalna, nie chce się opowiadać politycznie. Media publiczne są potężne, jeśli zrazimy ich do siebie, to wielu z nas po prostu będzie w d...
Miałam nadzieję, że po 50 latach na scenie powie pani, co myśli.
Tylko prywatnie pozwalam sobie na to, by być radykalną. Wydaje mi się, że ludzie oczekują, żeby artysta za nich zajął stanowisko i za nich nadstawił dupsko, a oni sobie będą cicho siedzieć. Niech Maryla idzie, niech tupnie nogą. Zabrałam głos, kiedy rozpętała się międzynarodowa awantura związana z ustawą o IPN. Mówiłam pani o 16-letniej siostrze mamy. Otóż po jej śmierci babcia oddała dokumenty koleżance mojej mamy, Żydówce, która już wtedy była w getcie. To było w czasie okupacji. Dzięki tym papierom uratowała i siebie, i rodzinę. Mam kontakt z jej córką, mieszka w Nowym Jorku, ma na imię Helen i nazywa mnie siostrą... Czesze się tak samo jak ja.
Zakocha się pani jeszcze?
Nie sądzę, faceci wydają się beznadziejni. Jak patrzę, to widzę tylko takich, którzy myślą, że skoro mają pieniądze, to mogą wszystko. Ale nie chcę się wpędzać w kanał nienawiści. Bliżej mi do miłosierdzia, wybaczania.
Słyszy pani siebie?
Słyszę, słyszę. No dobra, potrafię być zawziętą suką.