Album "Chrust" jest osobistym notatnikiem, który dostaje słuchacz i czytając go na ostatniej stronie widzi, że bohater tej historii jest bardzo szczęśliwy, bo zatrzasnął za sobą drzwi do trudnego świata, którego doświadczał wcześniej - powiedział PAP Igor Herbut o swojej pierwszej solowej płycie.
Media

PAP: Skąd wziął ten tytuł - "Chrust"?

Igor Herbut: Wydawać by się mogło, że chrust to suche, liche, nikomu niepotrzebne gałęzie, ale to one rozpalają ogień najlepiej i dają ciepło.

PAP: To pana pierwsza solowa płyta, ale grają na niej muzycy z zespołu LemON, w którym występował pan dotychczas.

I.H.: To prawda, ale na tym albumie robiłem wszystko sam - od produkcji, przez teksty, kompozycję do instrumentacji. Przyjaciele z LemON zagrali moje utwory, rozumiejąc, czym jest moja solowa płyta i obdarzając wielkim zaufaniem mnie i moją robotę. Na tym krążku najwyraźniej widać, kim jestem.

PAP: Czym w takim razie jest pana solowa płyta?

I.H.: Zawiera bardzo intymne historie, którymi się nigdy nie dzieliłem. Jest osobistym notatnikiem, który dostaje słuchacz i czytając go na ostatniej stronie widzi, że bohater tej historii jest bardzo szczęśliwy, bo zatrzasnął za sobą drzwi do innego, trudnego świata, którego doświadczał wcześniej. Kartkując ten notes w tył, odkrywamy historię, ścieżkę, która nie zawsze była miła. Dopiero teraz postanowiłem o tym opowiedzieć. Chcę, aby ta szczerość, ta prawda, te emocje znalazły odzwierciedlenie w mojej muzyce. Chcę tego ja jako Igor Herbut, a nie jako LemON.

Trwa ładowanie wpisu

PAP: W wywiadzie udzielonym Kubie Wojewódzkiemu przy okazji nagrania ostatniej płyty LemON "Tu", mówił pan, że "czerpie inspiracje z rzeczy, które są cięższe, intymne, smutne". Jak jest w przypadku "Chrustu"?

I.H.: Długo myślałem, że artysta musi inspirować się rzeczami smutnymi, jakimś, nie wiem, danse macabre, ale miałem już tego po prostu dość. Odkryłem, jak wiele pięknych rzeczy i inspiracji przynosi miłość. Zacząłem więc czerpać z rzeczy jasnych. To wszystko stało się dzięki mojemu synowi, który pokazał mi nową ścieżkę, nową krainę i nowy kolor. Kiedy dowiedziałem się, że zostanę ojcem, siadając do stuletniego pianina, zacząłem pisać po prostu jaśniej. Harmonia pod moimi palcami układała się zupełnie inaczej, lepiej. Okazało się, że uśmiech tak wspaniały, tak czysty i tak piękny, jak uśmiech mojego dziecka, jest prawdziwym natchnieniem. To jest prawdziwa miłość, która otwiera niezwykłe rejony w człowieku.

PAP: O pańskim synu opowiada piosenka "Jasny"?

I.H.: Tak jak cała płyta zainspirowana jest moim synem, tak i "Jasny" jest wyrazem nadziei. To zabawne, ale w obecnej trudnej sytuacji teksty, które pisałem przed koronawirusowym lockdownem, nabierają zupełnie innego brzmienia, dźwięku. Można je intepretować zupełnie inaczej, chociażby takie proste myśli, jak "byłem, będę, jestem dobrej myśli", albo drugi cytat z utworu "Nie": "I zuchwała myśl, że wszystko jest trwałe, nagle chwieje się". Dziennikarka Anna Gacek niedawno w swoim podcaście powiedziała, że moja płyta jest soundtrackiem do tego, co dziś się dzieje. Bardzo mnie to podbudowało, zaskoczyło, coś we mnie zadrżało.

PAP: Na tej płycie jest jedna piosenka, która powstała dzięki Annie Gacek.

I.H.: Kiedy zaprosiła mnie do występu w radiowej Trójce z okazji światowego dnia poezji, miałem kilka chwil, aby przygotować coś wyjątkowego. Jeździłem z moją narzeczoną po antykwariatach, coś do mnie mówiło z półki, to był tom poezji Leopolda Staffa, w którym znajdował się wiersz "Los". Wziąłem tę piękną poezję na warsztat, napisałem muzykę. Utwór ten wykonałem po raz pierwszy w studiu im. Agnieszki Osieckiej na fortepianie, na którym grali wszyscy, którzy są dla mnie wielką inspiracją. To był ważny dzień, dlatego ten utwór znalazł się na moim albumie. To nie jest przypadek.

PAP: Poza pana piosenkami na płycie znajduje się cover "Krakowskiego spleenu" zespołu Maanam.

I.H.: Znałem Korę, jest dla mnie wielką inspiracją. Rozmowy z nią były za każdym razem otwierały mi serce i głowę, poruszały we mnie emocjonalne struny. Czasami nie musiała nawet nic mówić. Podczas mojej trasy solowej, w którą wyjechałem sam, z fortepianem, grałem koncerty od Teatru Barakah w Krakowie do warszawskiej Romy. Pierwszego listopada, w ten wyjątkowy dzień, pośród świec zagrałem właśnie "krakowski spleen" w mojej aranżacji. To wykonanie wywołało niewiarygodną, głęboką ciszę, zadumę i niesamowity rezonans w słuchaczach. Podświadomie wiedziałem, że ten utwór musiał znaleźć się na moim albumie, bo jest ważnym elementem tego, kim jestem, jak myślę o muzyce i jak interpretuję rzeczy dla mnie ważne.

PAP: Wracając do epidemii koronawirusa, teledysk to "Tańczmy" powstał w czasach zarazy. Jak był realizowany?

I.H.: Faktycznie, powstał w trzech mieszkaniach. Jest to owoc pracy twórczej, improwizacji, która musi również dziać się w naszych życiach, a nie tylko w artystycznych zmaganiach. Musimy dowiedzieć się lub przypomnieć sobie, co jest tak naprawdę ważne, o czym być może zapomnieliśmy, to jest szalenie istotne. Jeżeli ten lockdown ma nam pomóc w czymś, to właśnie w tym, żeby powrócić do naszych korzeni, spojrzeć na rzeczy, o których zapomnieliśmy - takie jak np. miłość, radość i inne rzeczy, które wydawać by się mogło, że są nam dane od zawsze i na zawsze. Przed epidemią żyliśmy w biegu, czuliśmy, że mamy za mało czasu. Mówiliśmy: potrzebuję oddechu, nie chce mi się wstawać, nie chce mi się iść do pracy. Proszę bardzo, teraz masz możliwość oddechu, więc skorzystaj z tego. Moi przyjaciele teraz sadzą kiełki, robią sami chleb. Dzwonię do ludzi, z którymi jestem pokłócony albo z którymi nie miałem dawno kontaktu. Te małe rzeczy, o których być może zapomnieliśmy, teraz są bardziej wyraźne. I mam nadzieję, że tak pozostanie, że po tym wszystkim będziemy mądrzejsi, bardziej wdzięczni, zdecydowanie lepsi. Dostaliśmy sygnał. (PAP)

Rozmawiała: Olga Łozińska