Są tacy autorzy, o których wiadomo, że mają grono oddanych czytelników, a mimo braku jakichś wyraźnych przeszkód jakoś nam z nimi nie po drodze. Otóż ja mam tak z prof. Andrzejem Nowakiem. Postanowiłem jednak ten mój czytelniczy imposybilizm przełamać.
Trafiło na „Wojnę i dziedzictwo”. To nie jest część zasadniczego korpusu badań prof. Nowaka, czyli monumentalnych „Dziejów Polski” wydawanych przez Białego Kruka od 2014 r. W tamtym cyklu krakowski historyk doszedł dotąd do XVII w. Ostatni, piąty tom ukazał się w 2021 r.
„Wojna i dziedzictwo” to w gruncie rzeczy zbiór tekstów publicystycznych. Jest też kilka tekstów starszych, np. z połowy lat 90. Powiem szczerze, że trzeba dużo dobrej woli, by znaleźć do tego wszystkiego czytelny klucz. Prawdopodobnie chodzi o dwie wojny. Z jednej strony tę, która toczy się od roku za naszą wschodnią granicą i jest starciem od lat przewidywanym przez intelektualistów takich jak Andrzej Nowak. Z drugiej strony jest nasza, polska wojna – wewnętrzna. Spór o Polskę, którego autor nie obserwuje bynajmniej z dystansu. Przeciwnie, Nowak jest w nim ważnym głosem i opowiada się jednoznacznie po stronie propozycji formułowanej przez tzw. prawicę.
Obie te wojny są – w ostatecznym rozrachunku – także sporami o historię, a więc i o dziedzictwo. Jesteśmy tylko kolejnym pokoleniem w dziejach. Nie pierwszym i nie ostatnim. Przychodzimy do miejsca, w którym mieszka już wspominane dziedzictwo. Możemy z nim zrobić różne rzeczy. Docenić, zmienić albo odrzucić. Ale na nas historia się nie skończy. Po nas przyjdą kolejni i staną przed podobnymi dylematami.
Tyle rozumiem. Tyle wyczytuję z tekstów wybranych na otwarcie tego zbioru. Ale potem się gubię. Jak gdyby kolejne propozycje nie przystawały do pierwotnych założeń. Bo dalej mamy właśnie dorobek publicystyczny Nowaka z lat 2015–2022 z łamów „Gościa Niedzielnego”, „Do Rzeczy” albo „Sieci”. A publicystyka – niestety – szybko się starzeje. Zwłaszcza nieprzetworzona w żadną spójną, książkową narrację. Nie chodzi nawet o jakość samych felietonów. Są erudycyjne i dobrze napisane. Chodzi raczej o to, że są to jednak formy pisane w rytm codzienności i odwołujące się do przeróżnych konkretnych wydarzeń – a to do tekstu gazetowego, a to do czyjejś wypowiedzi – co bardzo szybko staje się nieaktualne i nieczytelne. Można od biedy czytać te felietony jako rodzaj „dziennika intelektualisty” – tyle że pisanego do wiadomości publicznej. To jest nawet ciekawe. Pozwala zrozumieć Nowakowy sposób myślenia. Jednak do tytułowej obietnicy („Wojna i dziedzictwo”) ma się to nijak.
Nie mogę z czystym sumieniem dać ani kciuka w górę, ani łapki w dół. Ani triumf, ani zgon. Muszę się przymierzyć do drugiego podejścia, ale to już za jakiś czas. ©℗