Jáchym Topol specjalizuje się w baśniach. Ale są to baśnie gorzko ironiczne i ponure, umieszczone gdzieś między zdewastowaną, grzeszną ziemią a chłodnym, pustym niebem – takie jest spojrzenie czeskiego pisarza na historię i teraźniejszość. „Warsztat diabła” traktuje z kolei o pamięci czy może, bardziej precyzyjnie, o handlu pamięcią.

To przecież jeden z niewielu markowych produktów, jakie ma do zaoferowania światu Europa Wschodnia: śmierć milionów bezbronnych ofiar, morza cierpienia. Bezimienny narrator ucieka z Terezina – nie jest jednak zbiegiem z niemieckiego obozu koncentracyjnego, ale specjalistą od marketingu Zagłady, z gromadą młodych ochotników z całego świata, całkiem współcześnie, założył bowiem w twierdzy Terezin Komenium, coś w rodzaju skrzyżowania komuny z wesołym miasteczkiem, wspierane pieniędzmi bogatych ocaleńców z obozu miejsce, gdzie holocaustowi turyści mogli spożyć getto pizzę oraz kupić podkoszulek z wizerunkiem Franza Kafki.

Po pacyfikacji Komenium przez władze bohater (z cenną bazą danych w kieszeni) rusza na Białoruś – grupa entuzjastów szykuje tam nowy lunapark śmierci i bardzo potrzebuje jego know-how... Oczywiście tej książki nie da się czytać serio – to przepełniona symbolami i alegoriami czarna groteska, satyra, którą wspiera motto pożyczone od Doroty Masłowskiej: „Mam cudze blizny, skąd się wzięły?”, przewrotna rzecz o niezagojonych ranach na wschodnioeuropejskiej tożsamości i demonicznym seksapilu zła. Może tych symboli i alegorii jest tu trochę za dużo, ale w końcu mówimy o piekle – a to wymaga odrobiny metafizyki.

Warsztat diabła | Jáchym Topol | przeł. Leszek Engelking | W.A.B. 2013 | Recenzja: Piotr Kofta | Ocena: 4 / 6