To nieprawda, że islandzkie kryminały zawsze muszą być mroczne i ponure. Dowiódł tego Hallgrimur Helgason w książce „Domowy poradnik kilera”. Choć trup słał się gęsto, podczas lektury można było uśmiać się do łez. Arnaldur Indridason trzyma się jednak standardów.

W jego powieściach jest sporo tej posępnej, arktycznej aury, którą wykreować potrafią tylko pisarze z Północy. Jak twierdzi, pisze z perspektywy Islandczyka i dla islandzkiego odbiorcy. Był zaskoczony, gdy uznano go za jednego z czołowych autorów skandynawskiej literatury kryminalnej, którego książki przetłumaczono na kilkadziesiąt języków. Konstruowanie wprawnych zagadek kryminalnych to zresztą niejedyna zaleta powieści Islandczyka. Indridason zawsze sięga głębiej, interesuje go psychologia postaci, chętnie porusza trudne tematy społeczne. Tak jest i w „Zimnym wietrze”. Oto w pobliżu blokowiska zostaje znalezione ciało zamarzniętego chłopca. Do opieszale toczącego się śledztwa wkracza znany z poprzednich powieści Indridasona inspektor Erlendur. Wkrótce się okaże, że zmarły chłopiec pochodził z ubogiej rodziny. Jego matką była rozwiedziona z Islandczykiem Tajka. Pozostawiona sama sobie, nie znając języka kraju, w którym mieszka, dokonuje nadludzkich wysiłków, by powiązać koniec z końcem. Po nitce do kłębka docieramy do wiadomości o poważnych kłopotach chłopca w szkole, jego nieprzystosowaniu, poczuciu wyobcowania. A przecież i Erlendur nie jest wolny od osobistych problemów i demonów przeszłości. Tym razem dowiemy się o nim nieco więcej, poznamy kilka skrywanych dotąd tajemnic. „Zimny wiatr” to nie tylko udany kryminał, lecz także dobra powieść psychologiczna. Wszystko spowite jest tutaj osobliwą melancholią, arktycznemu splinowi poddają się nie tylko bohaterowie, ale i czytelnicy książki.

Zimny wiatr | Arnaldur Indridason | przeł. Jacek Godek, W.A.B. 2013 | Recenzja: Malwina Wapińska | Ocena: 4 / 6