Nieco ponad dwadzieścia lat temu rysownik i scenarzysta Mike Mignola naszkicował na kartce postać człekopodobnego demona, na którego pasku napisał „Hellboy”. Wygląd stwora wprawdzie mu się nie spodobał, imię jednak już dużo bardziej, dlatego po jakimś czasie wrócił do tego konceptu, popracował nad wyglądem bohatera, a do jego historii dorzucił działające na zlecenie Hitlera towarzystwo okultystyczne. Później opowiadał, że pomysł na komiks wziął się z tego, że po prostu lubi rysować demony i nazistów.
Historia pół człowieka, pół demona, w 1944 r. wezwanego z piekła na ziemię w wyniku eksperymentu działającego na zlecenie Niemców Grigorija Rasputina, nie spodobała się jednak włodarzom DC Comics, czyli największego obok Marvela potentata amerykańskiego rynku komiksowego. Ponoć grafika i fabuła przypadła im do gustu, przelękli się jednak przedrostka „Hell”. Teraz pewnie plują sobie w brodę, bo wydawany przez Dark Horse Comics „Hellboy” Mike’a Mignoli to jeden z najlepszych i najpopularniejszych tytułów wśród historii obrazkowych, doczekał się nawet dwóch ekranizacji w postaci filmów w reżyserii Guillermo del Toro, z Ronem Perlmanem w roli głównej.
Na rynku seria, której podtytuł brzmiał kiedyś „Najwspanialszy paranormalny detektyw świata”, funkcjonuje od równo dwóch dekad – w 1994 r. do sprzedaży trafił „Hellboy: Nasienie zniszczenia”. Przez te dwadzieścia lat, kilkanaście opublikowanych albumów, wiele samodzielnych historii (w których współpracował między innymi z Batmanem) i kilka pobocznych cykli Piekielny Chłopiec walczył z duchami, wilkołakami, wampirami, wspomnianymi nazistami, wiedźmami, innymi demonami, topielcami, elfami, gnomami i całą resztą stworów znanych z ludowych podań, legend, kart horrorów bądź też po prostu wymyślonych przez Mignolę. Robił to jako właściciel Honorowego Statusu Człowieka, przyznanego mu w 1952 r. przez ONZ, i członek organizacji BBPO – Biura Badań Paranormalnych i Obrony, której zadaniem jest ochrona ludzkości przed działaniami wszelkiej maści nadprzyrodzonych istot i zjawisk.
Sam Hellboy, syn demona, księcia Szeolu, został stworzony, by sprowadzić na świat zagładę. Wychowany jednak przez ludzi, odrzuca swoje przeznaczenie i staje do walki po naszej stronie. W ukazującym się właśnie w Polsce tomie „Burza i pasja” przyjdzie mu stoczyć ostateczną bitwę ze smokiem Ogdru- -Jahadem – inspirowanym lovecraftowskimi Przedwiecznymi starożytnym monstrum, które chce rozpętać Ragnarok.
Album ten to w pewnym sensie zwieńczenie historii Hellboya, która choć ostatecznie się nie kończy, dochodzi do pewnego finału, zamykając bardzo wiele wątków z przeszłości półdemona. Dlatego choć zazwyczaj Mignola szpikuje swoje opowieści humorem, w tej sporo jest smutku, zmęczenia, które udziela się strudzonemu walką głównemu bohaterowi. Całość sprawia wrażenie wielkiego pożegnania, tym bardziej emocjonującego, że Hellboy wyróżnia się głębią charakteru na tle innych komiksowych herosów.
Jak wszystkie historie o Piekielnym Chłopcu, również „Burza…” urzeka przede wszystkim niezwykłą warstwą graficzną, za którą, z racji obciążenia Mignoli, od jakiegoś czasu odpowiada Duncan Fegredo, idealnie wpasowujący się w styl swojego poprzednika. Styl pełny mroku, cieni i półcieni, z dynamicznymi kadrami, zaludnionymi niezwykłymi wizjami fantastycznych światów i stworzeń, i z Hellboyem, wyróżniającym się czerwonym kolorem skóry, ogonem, spiłowanymi rogami i spojrzeniem żółtych oczu. Po latach oczekiwań miłośnicy jego przygód doczekali się więc w „Burzy i pasji” zwieńczenia godnego nakreślonej przez Mignolę historii. Sam bohater przez te dwie dekady na łamach kolorowych zeszytów dorósł, stając się najciekawszym spośród komiksowych superbohaterów.
Hellboy. Burza i pasja | scenariusz: Mike Mignola, ilustracje: Duncan Fegredo | przeł. Tomasz Sidorkiewicz | Egmont 2014 | Recenzja: Marcin Zwierzchowski | Ocena: 5 / 6