W Warszawie startuje piąta edycja festiwalu Bulbamovie, przeglądu niezależnego od reżimu Łukaszenki kina z Białorusi
Dziennik Gazeta Prawna
Kilkanaście dni temu oczy całego świata kultury zwróciły się w stronę Białorusi. Wszystko za sprawą literackiej Nagrody Nobla przyznanej reporterce Swietłanie Aleksijewicz. Pisarka specjalizująca się w opisywaniu patologii toczących świat poradziecki nie ukrywa krytycznego nastawienia wobec reżimu Aleksandra Łukaszenki. Za swoją postawę została objęta w ojczyźnie zakazem druku. Autorka „Czasów secondhand” pozostaje zdecydowanie najbardziej rozpoznawalną przedstawicielką białoruskiej kultury, ale jej sukces skłania do tego, by przyjrzeć się także innym artystom z tego kraju. Rozpoczynający się w warszawskim kinie Muranów V Festiwal Bulbamovie stanowi doskonałą okazję do promocji kina powstającego w kraju naszych wschodnich sąsiadów.
W białoruskim świecie filmowym trudno o postać, której renoma mogłaby dorównać sławie Aleksijewicz. Najbardziej znanym reżyserem posiadającym związki z krajem rządzonym przez Łukaszenkę jest bez wątpienia Siergiej Łoźnica. Urodzony w Baranowiczach twórca w swoich filmach opisuje jednak przede wszystkim sytuację w Rosji i na Ukrainie. Najbardziej wyrazisty ślad białoruski w jego dorobku stanowi – nagrodzona w Cannes – fabuła „We mgle” będąca ekranizacją powieści pochodzącego z tego kraju pisarza Wasilija Bykowa. Niestety, na Białorusi trudno o warunki pozwalające na rozwój talentów pokroju Łoźnicy. Dotowane przez państwo filmy w rodzaju głośnej „Anastazji Słuckiej” pełnią głównie funkcję propagandową i odznaczają się rażąco niskim poziomem realizacji. W ostatnich latach do głosu dochodzi na szczęście białoruski off. Filmy w rodzaju „Przypadków pacana” czy „Na grzbiecie czarnego kota” stanowią rodzaj anarchistycznych manifestów piętnujących absurdy życia w „ostatniej dyktaturze Europy”. Twórcy z Białorusi coraz częściej wracają także do chwalebnej tradycji powstających w tym kraju filmów animowanych. Kino pozostające początkowo w służbie sowieckiego reżimu wybiło się na niepodległość i osiągnęło apogeum artystycznych możliwości w latach 80. Zamiast doraźną publicystyką, zaczęło interesować się kwestiami egzystencjalnymi, które potrafiło opisać z pozbawionym patosu liryzmem.
Całkiem możliwe, że droga do odrodzenia białoruskiego filmu wiedzie właśnie poprzez świat animacji. Póki co młodzi twórcy z tego kraju działają jednak w rozproszeniu, w ich dziełach trudno dopatrzyć się wspólnych zainteresowań tematycznych i stylistycznych. Dlatego odpowiedzialność za kondycję całego kina spoczywa na barkach kilku wybitnych indywidualności. Większość z nich realizuje się na polu filmu dokumentalnego. Za nestora i wychowawcę wielu pokoleń białoruskich twórców uchodzi Wiktor Daszuk. Jeszcze w czasach radzieckich reżyser zasłynął współpracą ze wspomnianą Aleksijewicz i cyklem filmów inspirowanych jej słynną książką „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”. Po upadku ZSRR Daszuk dał się poznać przede wszystkim jako surowy krytyk reżimu Łukaszenki. Największą precyzją w punktowaniu absurdów systemu popisał się w utrzymanym w konwencji groteski „Królestwie zdechłych myszy”. Równie dużo czarnego humoru wymierzonego w postać białoruskiego dyktatora zawierają filmy Jurija Chaszczewadzkiego. Szczególną uwagę zwraca wśród nich „Zwyczajny prezydent” pomyślany jako pastisz – kultowego w czasach radzieckich – „Zwyczajnego faszyzmu” Michaiła Romma.
Pozostali mistrzowie białoruskiego dokumentu unikają otwarcie politycznych deklaracji. Domeną Wiktora Aśliuka pozostają – mieszające gorycz i czułość – portrety prowincji. Charakteryzujący jego twórczość minimalistyczny styl wzbudza skojarzenia z filmami wspomnianego już Łoźnicy. Podobieństwa te widać szczególnie w wielokrotnie nagradzanym „Kole” – wnikliwym obrazie monotonnego życia w małej białoruskiej wiosce. Nieefektowna codzienność stanowi także główny obszar zainteresowań Galiny Adamowicz. Znakomitą dokumentalistkę interesuje ponadto ocalanie od zapomnienia zwyczajów i tradycji, które kształtują białoruską tożsamość etniczną.
Gdyby pokusić się o wskazanie najważniejszego przedstawiciela współczesnego białoruskiego kina, należałoby postawić na Andrieja Kudzinienkę. Niestroniący od kontrowersji reżyser zasłynął przed dekadą za sprawą „Misterium: okupacji”. Film stanowiący naturalistyczną wizję II wojny światowej brutalnie rozprawił się z mitem nieskazitelnego bohaterstwa radzieckich partyzantów. Po wielkim sukcesie dzieła nagrodzonego w Rotterdamie Kudzinienka zmienił priorytety i wyjechał do Rosji, gdzie udzielał się przy produkcjach bardziej komercyjnych. Ostatnimi czasy reżyser powrócił jednak do korzeni i znów zaangażował się w realizację białoruskiego offu. Dotychczasowy dorobek Kudzinienki zamyka „Hard Reboot”, psychodeliczny film zrealizowany we współpracy ze znaną grupą rockową. Trudno się oprzeć wrażeniu, że w ten sposób powstała białoruska odpowiedź na „Polskie gówno” Grzegorza Jankowskiego.
Niezależnie od oceny dorobku Kudzienienki białoruskiemu kinu należałoby życzyć jak największej liczby podobnych indywidualności. Wypada mieć nadzieję, że wiele z nich zostanie odkrytych dzięki kolejnym edycjom Bulbamovie.
V Festiwal Bulbamovie | 23–25.10 | Warszawa, kino Muranów | Muranow.GutekFilm.pl