Poprzedni film Paolo Sorrentino „Wielkie piękno” był arcydziełem, poruszającym traktatem o naszej powszedniej melancholii. „Młodość” jedynie arcydzieło udaje – czasem z sukcesem, a czasem bez
Poprzedni film Paolo Sorrentino „Wielkie piękno” był arcydziełem, poruszającym traktatem o naszej powszedniej melancholii. „Młodość” jedynie arcydzieło udaje – czasem z sukcesem, a czasem bez
Trzy filmy, które Sorrentino nakręcił przed „Młodością”, były bez wyjątku olśniewające. „Boski” – wizyjny portret włoskiego premiera i wielokrotnego ministra Giulio Andreottiego, który swego czasu sprawował w swoim kraju władzę niemal nieograniczoną. Tyle że w ujęciu Sorrentino nie było niczego z pasji dokumentalisty, dbającego o wierność faktom i chcącego pokazać widzom, jak jest w rzeczywistości. Biografia Boskiego posłużyła artyście z Neapolu do stworzenia fresku o polityce jako teatrze wypaczonych form i chorych rytuałów. Andreottiego zagrał ulubiony aktor Sorrentino Toni Servillo. Był nie do zapomnienia.
Włoski twórca ma zresztą szczęśliwą rękę do wykonawców. Wystarczy popatrzeć na Seana Penna we „Wszystkich odlotach Cheyenne’a”, by w jednej chwili dostrzec, że w roli leniwego rockmana patrzącego z dystansu na swoje życie i tak zwaną karierę bawi się doskonale, dając postaci wiele osobistych nut. Wszystko zaś pod batutą reżysera, który celowo zwalnia rytm opowieści, cieszy się każdym obrazem i żartem.
„Wielkie piękno” wyniosło Sorrentino na szczyt, sprowokowało porównania z Fellinim, zaowocowało deszczem nagród. W moich oczach stał się jednym z najbardziej olśniewających poetów filmowej melancholii. „Wielkie piękno” okazało się dziełem uzależniającym. W kinie zobaczyłem je dwa razy, już wielokrotnie powracałem do nagrania DVD. Pewnie dlatego, że nikt jak Sorrentino nie opowiadał o pustce dzisiejszych elit, nie zestawiał nieoczywistych obrazów, nie opisywał wewnętrznej pustki bohaterów. Jep Gambardella znów o twarzy wielkiego Servillo stał się każdym dandysem, który samego siebie oszukuje w imię spokoju fałszywej egzystencji. A przy tym mało kto umiał tak jak twórca „Wielkiego piękna” opowiadać o artystach. Widzieć ich pragnienie wielkości i osuwanie się w wielką blagę.
Po oscarowym poprzedniku oczekiwania wobec „Młodości” musiały być najwyższe. Zdawał sobie z nich sprawę sam Sorrentino, projektując kręcony po angielsku film jako nieformalny suplement do „Wielkiego piękna”. Znów chciał mówić podobnym nastrojem, znowu zaprosić widzów do kontemplacji, zatrzymać w kadrze niezwykłe obrazy i dźwięki. Tyle że w jego największym dziele wszystko to działo się niejako przy okazji, wspierając wielobarwną sylwetkę głównego bohatera. W „Młodości” stało się niestety celem samym w sobie, jakby włoski artysta postanowił udowodnić sobie i światu, że umie już wszystko. Chciał więc stać się inżynierem dusz, sterując emocjami i odczuciami widzów. Buduje więc fenomenalne i zaskakujące obrazy, bawi się słowami, mnoży aluzje, z niektórych sekwencji konstruuje osobliwy balet starych, mocno przywiędłych ciał i twarzy. Z pozoru wszystko jest w porządku, bo Sorrentino rzeczywiście to wszystko potrafi. Jednak z czasem jego popisy budzą przesyt, a czasem i opór. Młody mistrz włoskiego kina przypomina ucznia prymusa, który szczególne upodobanie znalazł w kaligrafii. Stawia swe litery, coraz piękniejsze, wręcz doskonałe. Jednak za mało w nich życia.
Nie znaczy to, że „Młodość” jest filmem do końca nieudanym. Jeśli ktoś od niego zaczyna swą znajomość z kinem Włocha, wyjdzie z niego zachwycony. Ma przecież ujmujących bohaterów, starego dyrygenta i kompozytora (wspaniały Michael Caine) oraz reżysera (niewiele gorszy Harvey Keitel). Wzrok przyciąga bogata galeria postaci drugoplanowych z żywiołową Rachel Weisz, a także powracającą na ekran w kipiącym od emocji epizodzie Jane Fondą, dla której wciąż powinny powstawać osobne scenariusze. Ma dziwną oniryczną atmosferę alpejskiego hotelu, przywodzącego na myśl Berghof z „Czarodziejskiej góry” Tomasza Manna. Ma wreszcie zatrzymaną w kadrze refleksję nad upojeniem młodością i spokojem starości. No i kilka świetnych dialogów, niezgorszych żartów i replik, a przede wszystkim obrazy, z których każdy można z powodzeniem wysłać na zjawiskowej pocztówce.
Kłopot w tym jednak, że „Młodość” wydaje się dziełem obmyślonym cynicznie, zaprogramowanym na zachwyt publiczności. Sorrentino chce pokazać, że kino nie ma przed nim granic, ale pokazuje, że swoim największym wrogiem jest on sam i jego zachwyt nad własną sztuką. „Młodość” wydaje się tego doskonałym odzwierciedleniem, fałszywym arcydziełem, a w istocie tylko kliszą, gorszym rewersem „Wielkiego piękna”.
Sorrentino kręci teraz serial dla telewizji. Jestem ogromnie ciekaw jego kolejnego filmu. Powtórki z „Młodości” zrobić nie może, bo w swojej poetyce doszedł już do ściany. Kolejnym krokiem jest już tylko autoparodia.
Młodość | Włochy, Francja, Wielka Brytania 2015 | reżyseria: Paolo Sorrentino | dystrybucja: Gutek Film | czas: 118 min
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama