O kuriozalności „Dystansu” świadczy już sam – zaczerpnięty z oficjalnych źródeł – opis fabuły: „Trzech porozumiewających się telepatyczną ruszczyzną karłów dostaje od więźnia zadanie – wykraść tytułowy przedmiot, czymkolwiek on jest. Na swojej drodze bohaterowie spotkają m.in. strażnika mutanta podróżującego między wymiarami oraz dymiącą beczkę wygłaszającą haiku po japońsku i kochającą się w kominie”. Trudno oprzeć się wrażeniu, że po przeczytaniu tych słów nawet Hunter S. Thompson bez wahania zgłosiłby się na odwyk. Choć dzieło Sergia Caballera w cuglach wygra plebiscyt na najdziwniejszy film sezonu, nie oznacza to automatycznie, że dostarczy nam odbiorczej przyjemności. „Dystans” sprawia irytujące wrażenie szkolnego wygłupu, który rości pretensje do bycia przedmiotem filozoficznych rozpraw.
Reżyser stawia sobie za cel przedrzeźnienie estetyki Andrieja Tarkowskiego. Nie chodzi tu wyłącznie o użycie języka rosyjskiego i cyrylicy oraz osadzenie akcji na Syberii. Fabuła filmu, wykorzystująca motyw podróży do tajemniczej przestrzeni, w której skrywa się Absolut, zakłada ewidentną drwinę ze „Stalkera”. Sam pomysł przedstawienia śmiertelnie poważnej twórczości Tarkowskiego w krzywym zwierciadle nie jest zresztą niczym nowym. Sięgał po niego już Aleksiej Bałabanow w swoim pożegnalnym „Ja też chcę!”, a także – w pewnym stopniu – Lars von Trier w „Antychryście”. W porównaniu z tymi mistrzami Caballero kopie jednak piłkę w okręgówce.
Film hiszpańskiego reżysera intryguje tylko przez pierwszych kilkanaście minut, gdy czujemy się oszołomieni jego surrealistyczną atmosferą. Z biegiem czasu ta niezwykłość okazuje się jednak pozorna, a całość zaczyna po prostu nużyć. Staje się jasne, że Caballero zanadto zaufał swojej intuicji i zbyt nachalnie próbował powtórzyć sukces swego debiutu – „Finisterrae”. Opowieść o dwóch duchach, które decydują się na bezcelową tułaczkę po Ziemi, fascynowała jako halucynogenna wariacja na temat „Nieba nad Berlinem”. W nagrodzonym na festiwalu w Rotterdamie filmie reżyser wyeksploatował jednak swój pomysł na kino do cna. Ponowne wejście do tej samej rzeki musiało się zakończyć niepowodzeniem.
W opowieści takiej jak „Dystans” znacznie lepiej sprawdziłaby się stylistyka rodaka Caballera – Álexa de la Iglesii. Kolejne filmy autora „Hiszpańskiego cyrku” emanują szaleńczym tempem, zaraźliwym śmiechem i karnawałową przesadą. Ekscentryczne wizje de la Iglesii – z wykształcenia filozofa – nie mają w sobie nic z chłodnej, intelektualnej kalkulacji, a zamiast tego reprezentują czysty żywioł kina. W „Dystansie” brakuje natomiast tego rodzaju szczerości i autorskiej pewności siebie. Film Caballera – poza Tarkowskim parodiującego także królujące na festiwalach kino minimalistyczne – przypomina dowcip opowiadany łamiącym się głosem na snobistycznej imprezie. Rezultat stanowi krótkotrwałe odczucie guilty pleasure, które okazuje się zupełnie nieadekwatne do trwającego niemal półtorej godziny wysiłku żartownisia.
Dystans | Hiszpania 2014 | reżyseria: Sergio Caballero | dystrybucja: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty | czas: 80 min