Po pięciu latach przerwy na swoim nowym krążku „Trouble In Paradise” La Roux nieco zwolniła. Ale wciąż przyciąga uwagę falsetem i elektronicznym klimatem.

Nie zamierzam grać synthpopu przez resztę życia. To prawda, że byłam zapatrzona w lata 80., ale to już minęło. Jak jeszcze raz powrócę do tamtej epoki, to puszczę pawia” – powiedziała w jednym z wywiadów po swoim przebojowym debiucie Elly Jackson z La Roux. To było cztery lata temu. Jackson dotrzymała słowa, choć całkowicie od klimatu disco się nie odżegnała.

Debiut „La Roux” ukazał się w 2009 roku. Nagrał go duet wspomnianej wokalistki oraz producenta Bena Langmaida. Fanów zachwyciły ich odkurzona synthpopowa estetyka z lat 80., chwytliwe refreny, charyzmatyczny wokal Elly i jej androgeniczny styl à la Tilda Swinton. O jego genezie powiedziała niedawno w wywiadzie dla TheDailyBeast.com: „Od zawsze wyróżniałam się wyglądem. Uwielbiałam stroje Davida Bowiego, Annie Lennox, Michaela Jacksona. Sama przez wiele lat nosiłam dziwne uniformy. Już jako nastolatka miałam świadomość, że wyglądam inaczej, niespecjalnie się jednak tym przejmowałam, chciałam się odróżniać”.

Langmaid i Jackson zaczęli współpracę kilka lat przed premierą „La Roux” w akustycznym projekcie Automan. Pierwszym przebojowym singlem, już pod szyldem La Roux, było „Quicksand” wydane przez francuską oficynę Kitsuné, która współpracuje z takimi artystami, jak Hot Chip, Phoenix, Klaxons i Cut Copy. La Roux do supportowania swoich koncertów zaprosiła Lily Allen. Remiks nagrał dla nich Skrillex. La Roux trafili do czołówki listy BBC Sound, ich album został nominowany do Mercury Prize, otrzymał nagrodę Grammy, w Wielkiej Brytanii pokrył się platyną, otrzymał znakomite recenzje. Wkrótce zaczęli pracę nad nowym albumem, ale ta ciągnęła się aż do teraz. Jak powiedziała dla „Guardiana” Elly: „Nie chciałam wydać niczego, co nie byłoby doprowadzone do perfekcji”. Pracy nad materiałem na pewno nie przyspieszyło też rozstanie z Langmaidem (jest on współautorem kilku numerów na nowej płycie). Jackson miała też problemy z głosem. Wreszcie nagrała „Trouble in Paradise”, który jak sama mówi, miał być „cieplejszy, mieszający dub i ragga w coś, co nazwałabym ragga-disco. Chodziło o stworzenie klubowego klimatu opartego na wolnym tempie”.

Pierwszy numer z płyty, jaki pojawił się jeszcze w maju, „Let Me Down Gently” pokazał, o co chodzi obecnie La Roux. Dyskotekowy klimat ma tu faktycznie lekko spowolnione tempo. Później ukazał się drugi przebojowy kawałek „Uptight Downtown”, w którym Elly daje pokaz wokalnych możliwości. Dalej La Roux (już solo) wypuściła osadzony w klimacie reggae i dokonań Grace Jones „Tropical Chancer”. Na płycie jest jeszcze wypełniony jej falsetem „Cruel Sexuality” osadzony w tropikalnym klimacie. Mamy też powrót do klimatu z pierwszej płyty, w postaci synthpopowego „Silence Partner”. Nie brakuje tu też łzawej ballady „Paradise Is You”. Jednak nie wszystkie numery zachwycają, chociażby finałowy „Feeling” brzmiący jak Enya w stylu disco.

La Roux na „Trouble in Paradise” nie do końca uciekła od złotej ery disco i dokonań takich artystek, jak Blondie. Wciąż sięga do przeszłości, ale przetwarza ją i wpasowuje w nową rzeczywistość jak Daft Punk. Podaje to w niezwykle ciepły, sensualny sposób. Pytanie, czy to się fanom spodoba bardziej niż klimat wprost przenoszący nas do lukrowej dyskoteki lat 80.

Elly Jackson i jej La Roux miało być gwiazdą majowego Free Form Festivalu w Warszawie. Niestety impreza została odwołana. Podano co prawda nowy termin (październik tego roku), ale jeszcze nie wiadomo, czy La Roux pozostanie w line-upie. Oby, bo jej nowy materiał „Trouble in Paradise” oraz wcześniejsze hity gwarantują rozgrzanie klubowego parkietu.

La Roux | Trouble in Paradise | Universal Music | Recenzja: Wojciech Przylipiak | Ocena: 4 / 6