"Wszyscy czekali na tę płytę 15 lat"– takie zdanie można słyszeć w niemal każdej opowieści o nowym krążku Edyty Bartosiewicz „Renovatio”.

Pojedyncze wybryki Edyty w stylu współpracy z Krawczykiem czy koncertu na Orange Warsaw Festivalu niespecjalnie jednak zwiastowały, że Edyta jest w jakiejś niewiarygodnej formie i rozniesie swoim krążkiem rynek. Ponadto wygląda na to, że nie ma osoby, która odważyłaby się skrytykować „najbardziej oczekiwany krążek ostatnich kilkunastu lat”. Gdyby jednak przestać traktować go przez pryzmat wyczekiwania, to czy materiał się broni?

Wszystkie numery to dopracowane, przemyślane kompozycje z lekko zachrypniętym, wciąż fascynującym wokalem Edyty w roli głównej. Niektóre teksty balansują na granicy infantylności, ale mimo to również się bronią. Bartosiewicz jest tu jednak zbyt zachowawcza. Jedynie w dwóch numerach próbuje skręcić w inną stronę niż tą znaną już z końca lat 90. – dzisiaj już archaiczną.

Chciałoby się usłyszeć więcej wycieczek w stylu opartego na jednostajnym bicie „Italiano” z pięknymi dęciakami czy „Cienia”, w którym Bartosiewicz nie boi się melorecytacji i przesterowania swojego głosu. Gdyby Edyta bardziej zaryzykowała w innych numerach, mielibyśmy naprawdę dobrą płytę. Tak „Renovatio” jest krążkiem jedynie przyzwoitym, nadającym się do popowych rozgłośni radiowych. Oby kolejny krążek nagrywany już bez łatki „najbardziej wyczekiwanego” pokazał Edytę w tak świeżym materiale, jak chociażby dwa pierwsze albumy „Love” i „Sen”.

Edyta Bartosiewicz | Renovatio | Parlophone | Recenzja: Wojciech Przylipiak | Ocena: 3 / 6