"Jack pogromca olbrzymów" niczym nie zaskakuje, ale to przyjemny seans.

Podobno wszyscy lubimy bajki i nie ma się czego wstydzić. Bez względu na wiek wciąż uwielbiamy te same historie o dzielnych bohaterach, pięknych księżniczkach i walkach o królestwa. Już kilkadziesiąt lat temu udowodnił to pewien poważny profesor Oksfordu, a sukcesy współczesnych ekranizacji „Władcy Pierścieni” i „Hobbita” dowiodły, że prawo Tolkiena wciąż jest aktualne. Dzisiaj jednak nawet dzieci zdają sobie sprawę, że życie to nie naiwna bajka, jaką bez mrugnięcia okiem mogliby kupić ich rodzice i dziadkowie. Nie chcą cukierkowych historii z nachalnym morałem ani kryształowych bohaterów bez skazy. Tak jak dorośli coraz częściej oczekują szybkich zmian akcji, zabaw konwencją, mrugnięcia do nich okiem zza kamery. Między innymi dlatego w Hollywood zapanowała moda na opowiadanie znanych baśni na nowo. W adaptacjach z ostatnich lat Czerwony Kapturek okazał się seksowną blondynką, Jaś i Małgosia zapałali żądzą zemsty, a Królewna Śnieżka zamiast gotować obiadki dla krasnali, przywdziała zbroję. Współczesne techniki 3D znacznie ułatwiły sprawę. Teraz liczy się dynamika obrazów i to, żeby baśniowy świat wydawał się bliski jak na wyciągnięcie ręki. To przyciąga i małych, i dorosłych widzów.

„Jack pogromca olbrzymów” też jest alternatywną wersją znanej baśni, tym razem tej o Jasiu i magicznej fasoli. Stworzył ją Bryan Singer, jak dotąd specjalista w dziedzinie thrillerów i science fiction, znany przede wszystkim jako twórca ekranizacji komiksowej serii „X-Men”. W porównaniu z odświeżonymi wersjami Śnieżki czy Jasia i Małgosi film Singera okazuje się jednak klasyczną opowiastką, stworzoną głównie z myślą o dziecięcych widzach. Dorośli powiedzą, że wszystko zdaje się tu przewidywalne. Jest przystojny chłopak z plebsu, który nie ma nic, ale zawierza marzeniom i zdaje się na łut szczęścia, oraz piękna księżniczka na wydaniu. Wiadomo, że katalizatorem wszystkich zmian okaże się przypadek i odrobina magii, a dwójka młodych, pochodzących z różnych światów będzie mieć się ku sobie.

Niemniej, jeśli lubimy te historie, które już dobrze znamy, liczymy na bezpretensjonalną opowieść o walce dobra ze złem, sile marzeń i wiary w powodzenie, „Jack pogromca olbrzymów” może nas uwieść naiwnym urokiem. Grunt, że w wersji Singera bohaterowie baśni to postaci z charakterem. Księżniczka Isabelle nie jest bezwolną porcelanową laleczką, ale zuchwałą łobuzicą, Jack nie ukrywa z kolei, że porywając się na walkę z olbrzymami, nieraz odczuwa strach. Film Singera nie zaskakuje, ale przyjemnie się na niego patrzy. Nie chodzi zresztą tylko o wspaniałe pejzaże, piękne kostiumy i trójwymiarowe efekty. Nicholas Hoult z pulchnego dzieciaka z „Był sobie chłopiec” wyrósł na prawdziwego amanta, a Ian McShane w roli starego króla po prostu zachwyca!

Jack pogromca olbrzymów | USA 2013 | reżyseria: Bryan Singer | dystrybucja: Warner | czas: 131 min | Recenzja: Malwina Wapińska | Ocena: 4 / 6