Choć „Mama” to faktycznie robota pierwszorzędna i nie ma się czego w kwestii technicznej przyczepić, to scenariuszowe pęknięcie w drugiej połowie filmu pozbawia go charakterystycznej dla horroru o duchach tajemnicy.

Guillermo del Toro raz jeszcze powraca do koszmarów dzieciństwa. Hiszpańskiego filmowca niezmiennie interesują piwniczne widziadła i potwory spod łóżka, lecz coraz częściej jedynie sprawuje opiekę artystyczną nad dziełami innych reżyserów, podobnie jak i on zainteresowanych mroczną fantastyką. Nowym nabytkiem del Toro jest Andrés Muschietti, autor kilkuminutowego filmiku grozy – w całości i legalnie do obejrzenia w internecie – który tak zachwycił starszego kolegę po fachu, że ten pomógł mu zebrać fundusze na realizację pełnometrażowej wersji, do tego z pierwszoligowymi aktorami (m.in. Jessica Chastain). Inwestycja zwróciła się z nawiązką, bowiem film zarobił na rynkach zachodnich okrągłą sumkę, a krytyka nie szczędzi pochwał.

Czy słusznie? Poniekąd, bo choć „Mama” to faktycznie robota pierwszorzędna i nie ma się czego w kwestii technicznej przyczepić, to scenariuszowe pęknięcie w drugiej połowie filmu pozbawia go charakterystycznej dla horroru o duchach tajemnicy. Historia zaginionych i cudem odnalezionych w leśnej głuszy dziewczynek, za którymi podąża zazdrosna zjawa, osiąga punkt krytyczny już po kilkudziesięciu minutach. Od tej pory spektakl ciąży ku baśni dla dorosłych, co samo w sobie nie byłoby może złe, ale w tym konkretnym przypadku skutecznie rozładowuje nagromadzone wcześniej napięcie. Muschietti – podobnie zresztą jak i jego mentor – ma talent do snucia opowieści z dreszczykiem, ale chyba za bardzo polega na syntezie pomysłów podpatrzonych u doświadczonych kolegów.

Mama | Hiszpania,Kanada 2013 | reżyseria: Andres Muschietti | dystrybucja: UIP | czas: 100 min | Recenzja: Bartosz Czartoryski | Ocena: 3 / 6