Choć końca pandemii nie widać, ligi piłkarskie ruszają. Bezpieczeństwo i zdrowie ludzi są ważne, lecz sport okazuje się ważniejszy, bo gwarantuje milionom rozrywkę i emocje, a mediom oraz inwestorom ogromne zyski. Tymczasem aż do momentu, kiedy w XX w. pojawiły się rozgrywki piłkarskie, nie było na Starym Kontynencie sportu bardziej popularnego i przyciągającego więcej widzów niż turnieje rycerskie. Fascynowała się nimi cała Europa, a na zwycięzców czekały sława, bogactwo oraz powszechny szacunek.
Choć końca pandemii nie widać, ligi piłkarskie ruszają. Bezpieczeństwo i zdrowie ludzi są ważne, lecz sport okazuje się ważniejszy, bo gwarantuje milionom rozrywkę i emocje, a mediom oraz inwestorom ogromne zyski. Paradoksalnie dzisiejszy sport, choć skomercjalizowany, nadal nieustannie odwołuje się do tradycji olimpijskich – wywodzących się z antycznej Grecji. Z kolei show-biznes, zwłaszcza ten powiązany z telewizją i grami komputerowymi, uwielbia nawiązywać do rzymskich walk gladiatorów. Jako że trup ścielił się w nich gęsto i obowiązywało niezbyt wiele zasad, zakłada się, że będą dziś przyciągać masową uwagę. Tymczasem aż do momentu, kiedy w XX w. pojawiły się rozgrywki piłkarskie, nie było na Starym Kontynencie sportu bardziej popularnego i przyciągającego więcej widzów niż turnieje rycerskie. Fascynowała się nimi cała Europa, a na zwycięzców czekały sława, bogactwo oraz powszechny szacunek.
Zamiast wojny
„Ledwie wrócili z wyprawy, książę Henryk, syn hrabiego Szampanii i Robert, brat króla (Francji – aut.) zawzięci jeden na drugiego, zwołali po świętach Wielkiej Nocy jeden z tych wyklętych i obrzydliwych jarmarków, na których proponują sobie walkę wręcz na śmierć i życie” – ubolewał na początku XII w. św. Bernard. Opat sławnego klasztoru w Clairvaux nie był jedynym z wpływowych ludzi Kościoła, który ze wstrętem obserwował, jak bawią się rycerze. Miał pięć lat, gdy w 1095 r. we Flandrii zorganizowano pierwszy z opisanych w średniowiecznych kronikach turniej. Zginął w nim – przebity kopią – hrabia Henryk III von Löwen.
Wprawdzie taka potyczka nie miała na celu zabicia przeciwnika, jednak prekursorzy owej rozrywki używali tej samej broni co w bitwie. Śmierć czy poważne okaleczenia zawodników bywały więc częste.
Inna sprawa, że taki sposób rozwiązywania sporów był i tak lepszy niż lokalne wojny prowadzone wcześniej przez możnowładców. Zwalczający je Kościół sformułował, gorąco propagowaną przez całe życie przez św. Bernarda z Clairvaux, zasadę Pokoju Bożego, w myśl której m.in. miano oszczędzać z założenia słabszych i niezdolnych do walki, a także nie wolno było prowadzić walk w określonych porach roku i dniach tygodnia. Już w 1059 r. rozporządzeniem synodu rzymskiego zakazano rycerzom prowadzenia prywatnych działań zbrojnych. Nieposłusznych obłożono ekskomuniką. Autorytet i siła Kościoła sprawiły, że do końca XI stulecia liczba lokalnych wojen gwałtownie zmalała. To zmusiło rycerzy, którzy wszak niczego poza walką nie umieli, do szukania innego źródła zarobku, a zarazem rozrywki.
Pierwsze turnieje rozgrywali na polach poza miastami. Obserwowały je tłumy gapiów. Gdy trwały wiele dni, swe stragany rozkładali w pobliżu wędrowni handlarze, dołączali rzemieślnicy i cyrkowcy. Szybko też zjawiali się złodzieje i prostytutki. Pojawiła się też kategoria (choć nie pojęcie) kibiców drużyn. Przez długi czas w turniejach nie walczono bowiem indywidualnie, lecz ścierały się ze sobą całe oddziały. Taka forma zawodów nosiła nazwę buhurtu. Dwie grupy rycerzy – konnych i pieszych – toczyły bitwy, używając mieczy, kopii, maczug, pawęży, czyli czworokątnych tarcz, itd. Pokonanych wleczono do wrogiego obozu, po czym za ich wypuszczanie krewni płacili okup. Tak początkowo rozwiązano kwestię godziwych zarobków zawodników. Dlatego też uczestnicy buhurtu starali się nie zabijać nawzajem – za martwych nikt haraczu nie płacił. Dla większego bezpieczeństwa uczestników wprowadzono też strefy, w których obowiązywał zakaz walki. Otrzymywało się tam jedzenie, picie, a nawet pomoc medyka.
Zaniepokojeni rosnącą popularnością turniejów biskupi w 1130 r. stwierdzali: „Z całą siłą zakazujemy tych obrzydliwych i próżniaczych ćwiczeń i zabaw, które miejsce mają, gdzie rycerze zbierają się, by okazać swoją siłę i odwagę. Często bowiem i przypadki śmierci tam się zdarzają”. Ale mimo że sobór groził rycerzom nieudzieleniem rozgrzeszenia i zakazem chrześcijańskiego pochówku, ci nie porzucili ulubionej rozrywki. Zwłaszcza że otwierała ona drogę do sławy.
Choć jako się rzekło, walczono zespołowo, rycerskie grupy skupiały się wokół największych wojowników. Hrabia Baldwin V Odważny z Hainault na początku turniejowej kariery przewodził drużynie złożonej z ok. 80 zbrojnych. Po dwóch latach nieprzerwanych sukcesów skupił przy sobie 200 rycerzy konnych i 1,2 tys. pieszych. Była to już armia. Potrafiła zafundować widzom turniej o apokaliptycznych rozmiarach. Przekonało się o tym miasto Anet, pod murami którego odbył się pamiętny buhurt. Po zmasakrowaniu okolicznych winnic biorący udział w zawodach rycerze przenieśli się na ulice miasta, doszczętnie je pustosząc. Od tego wydarzenia mieszkańcy wielu miejscowości, zanim pod ich murami rozpoczął się turniej, na wszelki wypadek zamurowywali wszystkie bramy. Jednocześnie kroniki z tamtych czasów zapełniano długimi listami hrabiów i książąt poległych podczas buhurtów. Mniej ważnych uczestników zawodów nawet nie liczono.
Coraz mniej krwawy sport
Bardziej cywilizowaną formę turnieju rycerskiego wynalazł, przynajmniej wedle relacji średniowiecznych kronikarzy, William z Malmesbury. W 1141 r. zaproponował indywidualne pojedynki zamiast drużynowych bitew. Toczono je początkowo konno, przy użyciu ostrych kopii, aż do wysadzenia jednego z walczących z siodła. Zwykle ustalano liczbę rund i jeśli obaj zawodnicy nadal siedzieli na swoich rumakach, to po wypełnieniu limitu zsiadali i walczyli pieszo na miecze lub używajc innego rodzaju broni. Tę formę zawodów nazwano tjost (potykać się razem).
Pojedynki szybko zyskały popularność wśród publiczności oraz zawodnikw, wzbudzały bowiem większe emocje, a zarazem dawały szansę na indywidualną sławę. Za ich sprawą turnieje rycerskie stały się jeszcze bardziej popularne. Mimo że w latach 1130–1314 Kościół wydał dziewięć edyktów zabraniających tej formy rozrywki, turniejowy sport rozkwitał. Działo się tak w dużej mierze za sprawą władców, którzy w nim zagustowali.
Gdy dwaj synowie cesarza Fryderyka I Barbarossy, Henryk i Fryderyk, mieli zostać pasowani na rycerzy, monarcha zorganizował w Moguncji wielkie zawody. Ściągnęło na nie aż 20 tys. rycerzy z całych Niemiec i krajów ościennych. Ścierali się ze sobą przez dwa dni, a ich popisom przyglądało się ok. 70 tys. widzów. Popularność wielkich imprez sprawiała, że kolejni monarchowie organizowali je wbrew woli Kościoła.
Najdłużej turnieje rycerskie pozostawały nielegalne w Anglii. Zmienił to dopiero w 1194 r. znany z zamiłowania do wojaczki i sławy król Ryszard Lwie Serce. W swym królestwie wyznaczył pięć miejsc, gdzie zawody mogły się odbywać, acz pod kontrolą specjalnej komisji. Co ciekawe, jej członków wyznaczał arcybiskup Canterbury. Sprawdzali oni, czy rycerze mają zbliżone typem i jakością uzbrojenie, oraz pilnowali przestrzegania regulaminu (za jego złamanie groziła konfiskata rynsztunku i konia, a nawet rok więzienia). Przy okazji urzędnicy pobierali opłaty skarbowe. Jeśli jakiś lord chciał stanąć w szranki, musiał zapłacić 20 marek wpisowego. Od baronów pobierano 10 marek, rycerze posiadający majątki ziemskie płacili 4, a biedota rycerska jedynie 2 marki. Potem mogli się ranić i zabijać do woli, choć dzięki wprowadzeniu reguł oraz pracom komisji liczba śmiertelnych wypadków znacząco spadła. Pomogło w tym również wejście do użytku specjalnej broni turniejowej. Pojawiły się bowiem lekkie kopie i fiszbinowe miecze. Gdy zaś król Anglii Henryk III przedstawił papieżowi Grzegorzowi IX te zmiany, w 1228 r. uzyskał pierwsze oficjalne pozwolenie Kościoła na turniej rycerski. Przeprowadzono go w Northampton.
Dla królów i dla mas
Słabnący opór duchownych sprawił, że od XIII w. zawody rycerskie organizowali już nie tylko monarchowie i możnowładcy. Zajęły się tym także bogate miasta. W Niemczech każde z nich chciało co najmniej raz do roku mieć własny turniej. Największe, ściągające uczestników z całej Europy, odbywały się w Kolonii, Regensburgu i Spirze. Konkurowały z nimi włoskie republiki Florencja oraz Wenecja. Dla wygody widzów (zwłaszcza dam) budowano trybuny.
Z czasem narodziła się cała sportowa infrastruktura. Plac pod budowę amfiteatru turniejowego wydzierżawiano prywatnym przedsiębiorcom. Miejsca na widowni były płatne, a cena biletu zależała od widoczności i tego, czy się siedziało, czy stało. Organizatorzy handlowali nawet uzbrojeniem dla rycerzy, którzy stracili cały sprzęt.
Zaczęto też dbać o efektowną otoczkę zawodów. Przed ich rozpoczęciem uczestnicy w otoczeniu giermków i sług defilowali konno przez miasto. Zachwycona publiczność mogła do woli pooglądać rycerzy, ich zbroje, broń i wierzchowce. Zaś po zakończeniu imprez wręczano nagrody. Zwykle były to złote statuetki. Rzadziej zdarzały się jeszcze cenniejsze trofea, jak te ofiarowane przez Henryka, margrabiego Miśni, zwycięzcy zawodów w Nordhausen. Otrzymał on zbroję ze srebra, do tego ważący 20 funtów (czyli ok. 10 kg) miecz ze złotą rękojeścią, pas i ostrogi wykonane z tego samego kruszcu oraz konia z całym oporządzeniem.
Ogromna popularność turniejów rycerskich sprawiła, że po 100 latach pojedyncze imprezy zaczęły się przekształcać w ogólnoeuropejską ligę. Zawody trwały w niej przez cały rok, z przerwami na Wielki Post i adwent. Pojedynczy turniej zajmował uczestnikom przynajmniej dwa dni, choć rekordowe imprezy ciągnęły się nawet przez trzy tygodnie. Zaczynano je zwykle w poniedziałek po porannej mszy i musiano przerywać w piątek, bo w weekendy obowiązywał Pokój Boży.
Uczestnicy, jeśli potrafili dobrze władać bronią, szybko się bogacili. Po pokonaniu rywala pobierali za niego okup, konfiskowali rumaka oraz całe wyposażenie warte nieraz więcej niż kilka wsi. Możliwość wielkich zarobków sprawiła, że turniejową ligę z czasem zdominowali zawodowcy. Zwykle byli to młodzi rycerze bez żon i ziemi, bo tę odziedziczyli ich starsi bracia. Jedynie ten sport dawał im szanse na bogactwo i założenie rodziny. Poza tym mogli wieść naprawdę rozrywkowe życie. „Idą od jednej do drugiej i biorą od nich podwiązki, bransolety, tarcze lub nawet i Bóg wie, co jeszcze, a potem powiadają jeden do dziesięciu pań lub dwunastu: «Och, pani, noszę tę oznakę z miłości do was»” – opisywał mnich Damp Abbey, jakimi względami u dam cieszyli się turniejowi rycerze.
Największą gwiazdą wśród nich stał się William Marshall. Gdy pasowano go na rycerza, turnieje w Anglii były jeszcze zabronione. Pożyczył więc miecz i konia, po czym przeprawił się do Francji. Tam jeździł od zawodów do zawodów, walcząc średnio co dwa tygodnie. Jego sława rosła z każdym zwycięstwem. Wreszcie założył spółkę z innym wędrownym rycerzem Rogerem z Gaugi. W ciągu 10 miesięcy wzięli w turniejach do niewoli 103 osoby. Aby uporządkować procedurę ściągania okupów, musieli zatrudnić księgowego. Wieść o tych sukcesach sprawiła, że król Anglii Henryk II poprosił Marshalla, by ten został opiekunem i nauczycielem jego syna (również Henryka). William z tego zadania wywiązał się znakomicie. Podczas wspólnej podróży z podopiecznym po Europie odrzucił propozycję porzucenia księcia i przystąpienia do drużyny hrabiego Flandrii Filipa, choć ten oferował mu 500 funtów rocznej pensji. Odtąd Marshall uchodził za wzór wszystkich rycerskich cnót. Kiedy w 1219 r. szanowany i bogaty żegnał się z doczesnym życiem, podliczył, że w trakcie 25-letniej kariery wyegzekwował okup od ponad 500 pokonanych rycerzy.
Średniowieczne show
Z biegiem czasu nowe rodzaje broni turniejowej, jak np. tępe kopie z kruchego drewna, drewniane miecze oraz specjalne zbroje i hełmy, sprawiały, że ofiary śmiertelne stały się rzadkością. Obyczaje łagodziło też pojawienie się tzw. sądów miłości sprawowanych przez oglądające potyczki damy. Mogły one wykluczyć z turnieju rycerza, jeśli zachował się ich zdaniem niehonorowo. To cywilizowało brutalny sport, ale nie studziło emocji kibiców. Już paradny przejazd uczestników zawodów ulicami miasta wywoływał histerię tłumów.
Najgorzej działo się, gdy walczyli ze sobą Anglicy i Francuzi. Podczas turnieju w Rochester w 1251 r. angielskie rycerstwo zbierało straszliwe cięgi od przybyszów zza kanału La Manche. W końcu zirytowani kibice wpadli na arenę z prawdziwą, a nie turniejową bronią, rzucili się na Francuzów, a potem jeszcze urządzili pościg za niedobitkami. Podobny popis dali Francuzi goszczący na turnieju w Chalons w 1274 r. drużynę angielską. Zamieszki sprowokowała konna potyczka samego króla Anglii Edwarda I z hrabią Chalons. Gdy monarcha zdobywał przewagę, hrabia chwycił go za gardło i zaczął dusić. Król wyrwał wówczas przeciwnika z siodła i powlókł za koniem. Widząc to, rycerze francuscy porzucili zasady fair play i uderzyli na gości. Do walki błyskawicznie przyłączyli się kibice obu stron i zabezpieczający teren strażnicy. Kroniki milczą, ile osób zginęło, acz turniej zyskał nazwę „małej wojny w Chalons”.
Pod koniec XIII w. osobiste stawanie przez władców w szranki podczas turniejów przestało być rzadkością. Swymi rycerskimi umiejętnościami lubili się popisywać m.in. Henryk II Plantagenet i Ludwik IX Święty. Wśród monarchów zdarzały się nawet osoby niemal zawodowo uprawiające ten sport. Król Czech Jan Luksemburski zaniedbywał monarsze obowiązki, przedkładając nad nie turnieje, podczas których był gwiazdą. Za granicą uwielbiano go i stawiano za wzór rycerskiego władcy. Podani za to darzyli go szczerą niechęcią. Podczas turnieju w Pradze w 1321 r. Jan Luksemburski spadł z konia w błoto i stracił przytomność. Przed utonięciem w kałuży w ostatniej chwili uratowali go słudzy. W tym czasie publiczność, skandując obelgi, życzyła swemu królowi rychłego zgonu.
Na tym tle polscy władcy przedstawiali się nietypowo. „Zjazd krakowski, znany z wystawnej uczty, dostarczył również okazji do wspaniałego turnieju, na którym Karol Luksemburski, idąc w ślady ojca (Jana Luksemburskiego – aut.) i na przekór zdroworozsądkowej tradycji, sam stawał w szranki. Również Piotr Lusignan nie próżnował. Podczas swojego «turnée» po Europie, mającego zachęcić władców do poparcia idei nowej krucjaty, zdążył już zwycięsko kruszyć kopie w Anglii, Francji i Saksonii” – opisuje Dominik Sawina w opracowaniu „Rycerz, wojownik, poeta: okołoliterackie aspekty kultury rycerskiej na Śląsku i jej czeskie inspiracje”. Tymczasem Kazimierz Wielki podczas zjazdu monarchów, jaki w 1364 r. urządził w Krakowie, wolał siedzieć na widowni. Z bezpiecznej odległości przyglądał się popisom cesarza Karola Luksemburskiego i triumfom odnoszonym przez króla Cypru Piotra de Lusignan. Pomimo sceptycyzmu króla turniejowy szał wkrótce ogarnął także nasz kraj.
Ostatni, lecz nie najgorsi
Moda ta trafiła do Polski bardzo późno. Pierwszy odnotowany w kronikach turniej, zorganizowany przez księcia Bolesława II Rogatkę, odbył się w 1243 r. w Lwówku Śląskim. Nic dziwnego, że lechiccy rycerze długo nie mogli przebić się w Europie. Pierwszym, którego rozpoznawano poza ojczyzną, był startujący w Pradze śląski książę Henryk IV Probus. Jednak sławę wielkiego wojownika zyskał dopiero Stanisław Ciołek. W Polsce podziwiano go za nieprawdopodobną siłę. „Kiedy ścisnął w dłoni świeże drzewo, to ciekł z niego sok jak z gąbki. Tak zwane leziwa, czyli grube sznury z konopi lub łyka plecione, po których wchodzą na drzewa bartnicy przy podbieraniu miodu, rwał jak nici. Kuszę najtęższą samemi tylko rękoma i nogami bez lewara naciągał. Dwie podkowy rozciągał lub kruszył” – pisał o nim Zygmunt Gloger w „Encyklopedii staropolskiej”. Na urządzonych przez cesarza Karola IV w 1356 r. zawodach w Pradze Ciołek niechcący udusił swego przeciwnika. Podczas starcia po prostu za mocno przycisnął go tarczą do muru.
Kolejną gwiazdą na skalę międzynarodową został Dobiesław z Oleśnicy. Zabłysnął on podczas wizyty króla Władysława Jagiełły w Toruniu w 1404 r. Wielki Mistrz Konrad von Jungingen na przywitanie zorganizował zawody, w których Polacy walczyli przeciw rycerzom ściągniętym przez zakon z całej Europy. Początkowo doświadczeni wyjadacze z Zachodu łatwo wygrywali, do momentu gdy w szranki stanął Dobiesław. „Wsiadłszy zatem na konia na rozkaz króla tak dzielnie starł się z zapaśnikami, że zmusił wszystkich do ustąpienia z pola walki. Koło trzeciej godziny w nocy zobaczono, że został jeden, jedyny w szrankach, mimo że kilka razy wyznaczano przeciw niemu na nowo świeżych rycerzy z dworu mistrza pruskiego” – opisywał Jan Długosz. Odtąd Dobiesław uczestniczył we wszystkich zagranicznych wojażach króla, zastępując go na turniejowych arenach. Największe uznanie przyniósł mu turniej na Węgrzech w 1412 r. W Budzie król Zygmunt Luksemburski zorganizował wielkie zawody. Przybyli na nie polski król, legat papieski, 17 książąt i kilkadziesiąt tysięcy zwykłych kibiców. W gronie ok. 100 walczących znalazł się obok Dobiesława Zawisza Czarny. Ich efektowne zwycięstwa uczyniły z obu gwiazdy na skalę europejską. Wkrótce potem ubogi rycerz z Garbowa, który miał skromny mająteczek ziemski do spółki z dwoma braćmi, zdobył w ciągu zaledwie trzech lat fortunę. Wielka sława sprawiła, że Jagiełło zaprosił Zawiszę Czarnego do składu polskiej delegacji, którą w 1415 r. wysłał na sobór w Konstancji.
W tym samym roku Zawisza odniósł swój największy triumf w zawodniczej karierze. Podczas turnieju w Aragonii pokonał w starciu na kopie uznawanego za faworyta sławnego mistrza Jana Aragońskiego. Nim zginął w 1428 r., podczas wyprawy Zygmunta Luksemburskiego przeciw Turkom, z dochodów uzyskiwanych podczas turniejów kupił dwa zamki i 31 wsi.
Jego pokolenie było ostatnim, które miało szansę dorobić się dzięki międzynarodowym zawodom. W połowie XV w. popularność turniejów systematycznie malała, w miarę jak do przeszłości odchodził stan rycerski. Kiedy na polach bitew lepsi okazywali się zawodowi żołnierze, z potomków rycerzy wyrosło ziemiaństwo. Niegdyś świetne turnieje zamieniły się w tym czasie w bliskie cyrkowym przedstawienia. Zabawa bywała przednia, gdy ich anonimowi uczestnicy na oczach gapiów okładali się drewnianymi mieczami, tępymi toporami lub halabardami, lecz ze szlachetnymi pojedynkami miało to coraz mniej wspólnego. W końcu uczestnicy takich zawodów stali się jedynie tanią rozrywką dla znudzonych królów i dworskich notabli. Rycerskich tradycji nikt już nie potrafił brać na poważnie.